Star Wars: Battlefront to nie kolejny Battlefield
Graliśmy w nową strzelankę studia DICE.
Od pierwszej zapowiedzi nowego Battlefronta złośliwi uparcie twierdzą, że nadchodzi „Battlefield pod przykrywką Star Wars”. Nic bardziej mylnego.
Pewne podobieństwa są oczywiście nieuniknione - w końcu to oryginalny Battlefront był jedną z inspiracji dla pierwszego Battlefielda. Rozgrywka wystarczająco różni się jednak od tej z popularnego cyklu DICE i czuć, że mamy do czynienia z innym typem strzelanki.
Na targach Gamescom rozegrałem dwa mecze w niedawno ujawnionym trybie Eskadry. Dwie dziesięcioosobowe drużyny walczą tu w przestworzach nad powierzchnią planety, starając się eskortować lub atakować transportery lub po prostu eliminować wrogów.
Dwadzieścia myśliwców to trochę zbyt mało, dlatego - na szczęście - deweloperzy dorzucili także kompanów, którymi steruje sztuczna inteligencja. Mamy dzięki temu poczucie uczestnictwa w chaotycznej bitwie powietrznej.
Ze wszystkich stron nadlatują laserowe pociski, dookoła sojusznicy i przeciwnicy kręcą beczki, wykonują inne manewry, ścigają oponentów lub lecą w stronę celu. Na ekranie dużo się dzieje, atmosfera jest świetna. Pomaga perfekcyjna oprawa dźwiękowa.
Każdy myśliwiec wyposażony jest w podstawowe działko, które przegrzewa się przy strzelaniu. Nie trzeba przejmować się amunicją. Poza tym, do dyspozycji mamy też rakiety naprowadzane. Ponadto, Rebelianci mogą aktywować tarczę ochronną, a piloci Imperium gwałtownie przyspieszyć w dowolnym momencie.
Kiedy zostaniemy namierzeni przez wroga, możemy zastosować jeden z manewrów, by uniknąć pocisku. Wystarczy wcisnąć jeden przycisk kierunkowy, a nasz myśliwiec efektownie się obróci. Sztuczek tych nie używamy bez przerwy, musimy odczekać kilkadziesiąt sekund. To ciekawe urozmaicenie i zastępstwo dla tradycyjnych flar.
Obecność ulepszeń na polu bitwy zachęca do zbliżania się do powierzchni planety. Pomiędzy skałami znaleźć można ikony wzmocnień. Niektóre natychmiastowo zerują czas oczekiwania na załadowanie umiejętności, inne naprawiają myśliwiec. Są także szczególnie cenne i rzadkie bonusy, dzięki którym zasiadamy za sterami statku bohatera - to Sokół Millenium dla Rebeliantów i statek Bobby Fetta dla Imperium.
Sokół wyposażony był w tarczę i dopalacz, a także mocne rakiety. Wydawał się odrobinę wolniejszy od innych myśliwców, nadrabiał jednak wytrzymałością. Oczywiście, tego typu jednostka natychmiast przyciąga pełną uwagę przeciwników. Wszyscy starali się mnie zestrzelić, trudno było skupić się na wykonywaniu celu, co chwilę niezbędne było zniżanie się i szukanie wzmocnienia naprawiającego statek.
Korzystanie ze specjalnych jednostek to ekscytujące doświadczenie. Czujemy presję, wiemy, że rzucą się na nas oponenci, ale przez parę chwil jesteśmy wyjątkowi - i tylko od nas zależy, czy dobrze wykorzystamy cenną znajdźkę. Wydaje się, że bonusy zawsze znajdują się w tym samym miejscu, dlatego można się spodziewać, że niektórzy gracze niczym sępy będą krążyć wokół jednej skały, by błyskawicznie złapać szczególną ikonkę.
Walki powietrzne są przyjemne i nie nudzą nawet przez moment, ale trzeba przyznać, że model sterowania jest nieco specyficzny. Potrzebowałem całego meczu, by przyzwyczaić się do dziwnego rozwiązania.
Deweloperzy z DICE postanowili uprościć latanie względem systemu znanego choćby z Battlefield 4. Dlatego też wszystkie podstawowe manewry to kwestia jednego tylko ruchu prawym analogiem lub myszą. Jeżeli chcemy skręcić w lewo, wystarczy przechylić gałkę kontrolera w lewo.
Chociaż z początku taki model wydaje się dziwny, można się do niego przyzwyczaić. Faktycznie, bardziej pasuje on do zręcznościowego charakteru powietrznych starć z uniwersum Star Wars. Myśliwce poruszają się szybko, można wykonywać nagłe zwroty. Systemowi dużo dalej do realizmu niż temu z serii Battlefield.
Widok z kokpitu jest imponujący, ale o wiele bardziej praktyczne jest korzystanie z kamery umieszczonej za statkiem. Dzięki temu znacznie poszerzamy pole widzenia, co ułatwia orientowanie się w podniebnym chaosie.
Po zabawie w trybie Eskadry zagrałem także w rundę Ataku AT-AT (ang. Walker Assault). Niestety, nie mogłem wybrać strony konfliktu, musiałem więc strzelać do żołnierzy Imperium. Cóż, czasem trzeba odłożyć na bok poglądy i sympatie.
Zadaniem Rebeliantów jest zniszczenie kroczących maszyn bojowych, zbliżających się powoli do bazy. Można zadawać im obrażenia przy użyciu wyrzutni lub działek myśliwców, ale najbardziej efektywnym sposobem jest aktywowanie stacji radarowych i utrzymanie ich przez określony czas. Jeżeli przeciwnikom nie uda się przejąć tych punktów, na pomoc przylecą bombowce, które poczęstują AT-AT-y paroma pociskami, zadając im sporo obrażeń.
Żołnierze broniący bazy mogą też znaleźć na mapie znajdźki, dzięki którym zasiadają za sterami Snowspeedera. Latająca maszyna jest skuteczna przeciw piechocie i pojazdom wroga, ale ma też unikalną funkcję - może oplątać kablem nogi czołgu AT-AT i go przewrócić. Niestety, cały ten proces to tylko prosta minigra, polegająca na utrzymaniu kursora w kurczącym się polu. Trochę szkoda.
Najważniejsze jednak, że starcia na powierzchni planety pozwalają poczuć się jak w jednej z wielu batalii znanych z filmów. Oprawa audiowizualna tworzy niesamowitą atmosferę, której nie da się pomylić z niczym innym. Wrażenia są świetne, choć wybuchy były jeszcze odrobinę niedopracowane.
Model strzelania jest niemal idealny. Z broni laserowej korzysta się inaczej niż z tradycyjnych karabinów militarnych, nie mamy do czynienia z opadającymi pociskami, ani też z amunicją. Zamiast tego, trzeba zapamiętać jak szybko przegrzewa się konkretna broń, by wykorzystywać ją jak najefektywniej.
Celowanie nie wymaga korzystania z przyrządów, można śmiało - niczym w Halo - oddawać strzały „z biodra”. To także element, który znacznie odróżnia grę od cyklu Battlefield, nadaje jej bardziej dynamicznego i zręcznościowego charakteru. Zabawa najzwyczajniej w świecie sprawia frajdę.
Przed wkroczeniem do boju wybieramy broń i zestaw zdolności. Karabiny różnią się szybkostrzelnością, obrażeniami, celnością. Nie miałem jednak czasu, by dokładnie skupić się na wyczuciu różnic między poszczególnymi rodzajami broni. Wybrałem ciężki blaster, który okazał się skuteczny nawet przeciwko lekkim pojazdom kroczącym Imperium.
Zestawy talentów to zawsze trzy umiejętności, nie możemy dobierać ich pojedynczo. W demie można było zdecydować się na granat, tarczę ochronną i pewną wyrzutnię, której działania nie mogłem rozgryźć. Choć osłona bywała przydatna, to ciekawszy wydał się drugi dostępny zestaw. Składał się nie tylko ze skoku z rakietowym plecakiem, ale także z możliwości wezwania nalotu oraz chwilowego wzmocnienia siły rażenia broni.
Zdolności urozmaicają rozgrywkę, są efektowne, dobrze wykorzystane potrafią pomóc zwyciężyć w pojedynku i przeżyć. Trudno jednak jeszcze ocenić, czy lepszym rozwiązaniem nie byłby podział na różne klasy żołnierzy - jak w oryginalnym Battlefroncie chociażby. Wszystko zależy od tego, jak dużo zestawów umiejętności otrzymamy w finalnej wersji.
Widok zza pleców okazuje się niezwykle przydatny, możemy dzięki niemu lepiej orientować się w terenie i dostrzegać więcej. Na kamerę FPP przełączałem się wyłącznie wtedy, gdy strzelałem do odległych celów, ponieważ stawały się nieco wyraźniejsze.
Znajdźki - czyli ulepszenia - występują także w trybie Ataku AT-AT. Zbierając odpowiednie ikony możemy podnieść wyrzutnię rakiet lub przywołać myśliwiec i wskoczyć do kokpitu. Niestety, w demie nie można było wcielić się w jednego z bohaterów na mapie Hoth, czyli w Skywalkera lub Vadera.
Star Wars: Battlefront zapowiada się wybornie. To gra wyraźnie odmienna od Battlefielda, przesiąknięta klimatem Gwiezdnych Wojen. Czego chcieć więcej?