Skip to main content

Kosmos przeciętności. Recenzja Star Wars Outlaws

Czegoś tu zabrakło.

Gdyby usunąć ze Star Wars Outlaws kosmiczne podróże, gra zostałaby ogołocona do elementów, które już 7 lat temu uznawano za przestarzałe. Dobrze oddany klimat Gwiezdnych Wojen nie nadrabia boleśnie prostego gameplayu, a głównej bohaterce brakuje awanturniczej charyzmy, którą zaangażowałaby gracza w opowieść. Z powyższego połączenia powstał tytuł przeciętny, wyróżniający się tylko kilkoma oryginalnymi pomysłami na zabawę w otwartym świecie.

A szkoda, ponieważ szczerze liczyłem, że Outlaws chowa w rękawie asa, którego odkrycie całkowicie odmieni moją perspektywę. Choć wciąż uważam, że jest tutaj kilka elementów naprawdę wartych pochwały, to moje zmieszane pierwsze wrażenia zdążyły się tylko jeszcze bardziej utrwalić. Zdecydowanie zabrakło tu jakiegoś przełomu w fabule lub rozgrywce, który wyróżniłby grę Massive Entertainment na tle innych produkcji z gatunku.

Sliro to główny antagonista i przywódca jednego z przestępczych syndykatów. Filmowe cutscenki z gry wyglądają bardzo dobrze, ale nie zobaczymy ich wiele.

Dostęp do otwartego świata otrzymujemy prędko, bo już po ukończeniu korytarzowego wstępu, prezentującego najważniejsze mechaniki gry i motywacje głównej bohaterki. Kay Vess - bo tak jej na imię - marzy o wejściu na nowy poziom awanturniczego życia, dlatego decyduje się wziąć udział w skoku na majątek szefa przestępczego syndykatu. Plan nie idzie do końca po myśli, więc dziewczyna musi ratować się kradzieżą kosmicznego statku i ucieczką z rodzimej planety.

Celem jej dalszej podróży nie jest jednak zemsta, chęć odzyskania złodziejskiego honoru czy walka o społeczną sprawiedliwość, lecz wykonanie kolejnego - tym razem udanego - skoku i obłowienie się w bogactwie. Muszę grze oddać, że wiernie trzyma się obietnicy przedstawienia historii z perspektywy przemytniczki i nie stara się urozmaicić jej moralizatorstwem czy nawracaniem bohaterki na jedyną słuszną drogę. Oczywiście Imperium wciąż jest złe, a Rebeliantom wypada czasem pomóc, ale finalnie dla Kay Vess liczą się przede wszystkim pieniądze i dobro jej ekipy.

Kosmos nie jest tak ważnym elementem gry, jak mogło się wydawać. Latanie jest jednak przyjemne, a widoki ładne.

Dobre pierwsze wrażenie

Po udanej ucieczce rozbijamy się na księżycu Toshara - największej i najbogatszej w zawartość lokacji w całej grze. Niedługo po odnalezieniu ścigacza, poznaniu miejscowej sceny przestępczej i nawiązaniu pierwszych kontaktów, gra otwiera przed nami sporą przestrzeń do przeczesania. Toshara przypomina trochę pierwszy akt z Baldur’s Gate 3 - to zdecydowanie najbardziej dopracowany etap gry, pełen zasobów, ukrytych znajdziek i zleceń do wykonania. Minus jest taki, że pozostałe regiony wypadają przy niej o wiele gorzej.

Zobacz także nasz poradnik do gry: Star Wars Outlaws - Poradnik, Solucja

Jeśli wkręcimy się w eksplorację, tylko na samej Tosharze możemy spędzić solidne kilkanaście godzin. Wystarczy jedna wizyta w mieście, by dziennik zapełnił sie zadaniami pobocznymi, drobnymi zleceniami i wskazówkami o tym, gdzie szukać skarbów. Oczywiście mapę zaprojektowano w taki sposób, aby po drodze do celu natknąć się na kilka znaków zapytania, kuszących sekretami. W takim momencie wystarczy zatrzymać się i rozejrzeć za skrzynką. Z reguły im łatwiej ją znajdziemy, tym słabszy będzie miała loot, dlatego z polowania na podobne „skarby” szybko zrezygnowałem.

Na planetach znajdziemy kilka mniejszych osad z handlarzami i zleceniodawcami.

Cieszy jednak fakt, że Ubisoft coraz mocniej odcina się od osławionych map przysłoniętych znacznikami, a zamiast nich wybiera subtelne rozwiązania, jak właśnie sygnały na kompasie. To miłe, że gra ceni inteligencję gracza i nie przytłacza masą kolorowych ikonek, ani komunikatami o ukrytym w pobliżu skarbie. Nie zaszkodziłoby jednak, żeby mapa była trochę bardziej szczegółowa pod względem ukształtowania terenu i oznaczenia ścieżek - niekiedy trudno jest się w niej rozeznać.

I gorsze drugie wrażenie

Wracając do eksploracji: mamy więc całkiem sporą mapę bez znaczników, ale z poukrywanymi skarbami. Co jednak, jeśli zależy nam na dojechaniu do odległego punktu bez zatrzymywania się przy każdej znajdźce? W tym momencie czar pryska, a w oczy zaczyna rzucać się ziejąca pustka. Czasem zdarzy się, że na drodze miniemy inny ścigacz, grupę Szturmowców czy rolnika w potrzebie, ale to tyle. Na bardziej angażujące losowe zdarzenia albo subtelną narrację środowiskową nie mamy co liczyć.

Nieco lepiej wygląda to w dużych miastach, gdzie faktycznie możemy znaleźć trochę rzeczy do zrobienia. Tutaj obstawimy wyścigi, gdzie indziej podsłuchamy rozmowę o ukrytym skarbie, a w jeszcze innym miejscu zasiądziemy przed barem, by wspólnie z Nixem - futrzastym towarzyszem Kay - posmakować lokalnej kuchni. Prosta minigierka towarzysząca scenie jedzenia to nie tylko najbardziej uroczy element całej gry, ale i sposób na nauczenie Nixa nowych sztuczek. Szkoda tylko, że poza tymi atrakcjami miasto wydaje się przeludnione i martwe jednocześnie. Wchodzić możemy tylko do nielicznych budynków, a postacie stojące na ulicach są bardziej przeszkodami, aniżeli iluzją żyjącego świata.

W miastach znajdziemy też siedziby syndykatów, u których Kay może zaopatrywać się w zadania i podbudowywać swoją reputację. Lepsze kontakty z frakcjami oznaczają korzystniejsze ceny u handlarzy, możliwość przechadzania się po zamkniętych lokacjach, więcej zleceń, a w końcu nawet i dostawy unikatowego sprzętu. Problem w tym, że nieważne jak bardzo przypodobamy się danej grupie, nie będzie to miało żadnego znaczenia dla głównej fabuły. System funkcjonuje wyłącznie w zadaniach pobocznych, więc w każdym momencie możemy go po prostu zignorować. Co prawda bardzo zła reputacja może utrudnić życie, ponieważ syndykaty będą nękać Kay swoimi oddziałami, ale poprawienie jej to niewielki wysiłek. Wystarczy wykonać kilka prostych, powtarzalnych zleceń, w ramach których odwiedzimy znajome miejsca, ale wypełnione „odrodzonymi przeciwnikami”. Takie sytuacje skutecznie burzą iluzję żywego świata.

W niektórych zadaniach staniemy przed wyborem. Nasza decyzja wpływa jednak wyłącznie na nagrodę i poziom reputacji.

Gwiżdż, strzelaj i ogłuszaj, czyli klasyka gatunku

Podejmując się jakiegoś zadania w Outlaws, istnieje około 95 procent szans, że natrafimy na sekwencje skradania i walki. Oczywiście różnić będą się okoliczności: czasem Kay musi dostać się do imperialnej bazy, a innym razem zinfiltrować jaskinię czy kryjówkę jednego z syndykatów. Z reguły nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy weszli do lokacji główną bramą, ale bezpieczniejszym pomysłem jest znalezienie alternatywnego wejścia. Najczęściej będzie to szyb wentylacyjny, podziemne przejście albo drabina schowana w dogodnym miejscu. Z pierwszej opcji twórcy korzystają zdecydowanie zbyt często.

Sekwencje skradankowe mają różne poziomy trudności, zależne od rodzaju misji. Jeśli zakradamy się do bazy Imperium po tajne dokumenty, napis porażki wyświetli się dopiero po uruchomieniu alarmu. Jeśli jednak zostaniemy przyłapani na zamkniętym terenie syndykatu, strażnicy aresztują nas z automatu. Są też misje bardziej swobodne, których nie przerywa ani wykrycie, ani alarm. Ciekawym urozmaiceniem tych segmentów jest system otwierania zamków, przypominający... grę rytmiczną. W skrócie: aby otworzyć skrzynie lub drzwi, musimy klikać przycisk zgodnie ze świecącą się lampką.

W grze pojawiają się zasłony, takie jak dym i wysoka trawa, ale nie sprawiają że Kay znika magicznie bez śladu.

Zakradanie się do przeciwników oparto na prostym do bólu schemacie, który znamy już z wielu innych tytułów. Chowamy się za osłonami, odwracamy uwagę przeciwników, a następnie ogłuszamy ich ślamazarnym i tanio wyglądającym ciosem w głowę. Jeśli przeciwników jest więcej, wystarczy poprosić Nixa, by odciągnął jednego z oponentów na bok, albo po prostu skoczył mu na twarz i chwilowo oślepił. Czasem pomoc jest nieunikniona, ponieważ wrogowie mają zaskakująco dobry wzrok i potrafią wypatrzeć Kay z bardzo dalekiej odległości. Na szczęście gorzej u nich ze słuchem, więc czasem nie trzeba nawet kucać.

Trudniej robi się pod koniec gry, gdy standardowi przeciwnicy zostają zastąpieni swoimi „elitarnymi” wersjami, których nie ogłuszymy bez specjalnej zdolności, a i broń jest przeciwko nim mniej skuteczna. W takich chwilach wymagające walki potrafią się dłużyć niemiłosiernie, a co najwyżej przeciętny system strzelania z blastera i podnoszonych na chwilę broni w tym nie pomaga.

W walce możemy skorzystać ze specjalnej umiejętności, którą wyeliminujemy kilku przeciwników naraz.

Rozwój postaci poza schematem

Gra dosyć wyraźnie sugeruje, by dbać o ulepszanie sprzętu i postaci. Blaster to jedyna broń, ale może strzelać na trzy sposoby, przydatne zależnie od sytuacji. Każdy z nich rozbudujemy przy pomocy rozsianych po świecie zasobów, identycznie jak śmigacz i kosmiczny statek. Nie uważam jednak, aby drobne usprawnienia, jak ułatwienie przeładowania czy lepsza celność, były warte zachodu. Wiele razy udało mi się wybić cały oddział przeciwników samymi pięściami, ponieważ Kay potrzebuje zaledwie trzech ciosów, żeby sprowadzić zwykłego przeciwnika do parteru. Oponenci są mało rozgarnięci, więc podejście na bliski dystans nie jest problemem.

Oprócz sprzętu rozwijamy również samą Kay, ale tutaj sprawa wygląda już nieco ciekawiej. Nowe zdolności zdobywamy bowiem poprzez wykonywanie różnych wyzwań. Dla przykładu, żeby nauczyć się odciągania uwagi wrogów „gadką”, najpierw musimy ich kilka razy ogłuszyć. Wcześniej musimy znaleźć jednak odpowiedniego specjalistę, który taką możliwość odblokuje. To świeży i angażujący system, który zmusza do kombinowania, a nie tylko zbierania punktów doświadczenia.

W trakcie wykonywania misji albo swobodnej eksploracji Kay może wpaść na oddziały Imperium i zrzucić sobie na głowę pościg. Na ekranie zobaczymy wtedy status „poszukiwanej” oraz koło pokazujące, jak bardzo Szturmowcy chcą nas dorwać. Przypomina to klasyczne gwiazdki z GTA, tylko że w okrojonej wersji. Przeciwników jest coraz więcej, próbują zatrzymać Kay rozkładając blokady na drodze, a w końcu wysyłają oddział Szturmowców Śmierci, ale ucieczka jest z reguły banalnie prosta. Sądzę, że mechanika pościgu ma jedynie zachęcić graczy do skradankowego podejścia, zamiast wchodzenia do baz Imperium z blasterem w ręku.

W spokojniejszy chwilach, gdy akurat nie walczymy i się nie skradamy, czas mija nam na zwiedzaniu lokacji zbudowanych z platformowych wyzwań. Niestety gra szybko ujawnia wszystko, co ma w tej kwestii do zaoferowania: Kay nie jest szczególnie mobilna, dlatego wspomniana platformowść ogranicza się do wspinaczki, przeskakiwania nad przeszkodami i zwisania na lince z hakiem. Z czasem dojdzie do tego zabawa w wyczucie czasu i otwieranie bram z pomocą Nixa, ale na bardziej skomplikowane sekwencje zręcznościowe czy logiczne nie mamy co liczyć.

Graficzne wzloty i upadki

Chcę jednak podkreślić, że choć lokacje są korytarzowe i powtarzalne pod względem zawartości, to prezentują się bardzo dobrze. Każda z planet w Outlaws ma swój własny klimat i nigdy nie będziemy mieli wątpliwości, czy akurat jesteśmy na sawannie Toshary, czy w deszczowym lesie Akivy. Choć mapy nie są przesadnie olbrzymie - szczególnie Kijimi, które jest tylko małym miastem - to podczas podróży zdecydowanie jest na czym zawiesić oko. W podbudowaniu klimatu pomaga również charakterystyczna muzyka, inna w każdym regionie.

Równie miłych słów nie mogę skierować w stronę modeli postaci. Twarze bohaterów pobocznych mogłyby śmiało konkurować z Mass Effect: Andromedą, która - przypomnijmy - straszyła oprawą już w 2017 roku. NPC nie pokazują w dialogach żadnych emocji, a niekiedy wydają się po prostu martwi. Nawet sama Kay potrafi często otwierać usta w sposób nieodpowiedni do wypowiadanych słów, a przez większą część gry utrzymuje ten sam zawadiacki grymas na twarzy. Zdecydowanie lepiej od ludzkich postaci prezentują się kosmici, którym szczegółowa mimika nie była zbytnio potrzebna. Oczywiście najlepiej ze wszystkich wypada Nix, który z automatu staje się gwiazdą każdej cutscenki, w której się pojawi.

Zwróćcie uwagę na różnice w szczegółowości twarzy Kay i kolegi obok.

O kosmosie i fabule

Outlaws to nie tylko eksploracja baz i jaskiń, ale też kosmosu. Co ciekawe jednak, gra nie wymaga od nas latania tak często, jak można by się spodziewać. W głównej fabule obowiązkowych kosmicznych bitew jest bardzo mało, a przemieszczanie się między planetami możemy zastąpić… szybką podróżą. Co nieco polatać jednak warto, ponieważ moment wlotu na orbitę planety robi naprawdę dobre wrażenie. Podczas sterowania statkiem widzimy klasyczny interfejs z gier kosmicznych: paski pokazują wytrzymałość tarczy, a celownik wisi poza namierzonym celem, żeby uwzględnić trajektorię lotu. Poza walką w komosie znajdziemy też kolejne zasoby do zebrania, a nawet i mniejsze lokacje, w których rozegrają się misje.

Fabuła nie jest mocną stroną gry. Aby powtórzyć skok z początku opowieści, Kay musi najpierw zebrać ekipę specjalistów od różnych zadań. Po drodze pojawiają się oczywiście kłopoty, zdrady i zwroty akcji, ale żadne z tych wydarzeń raczej nie sprawi, że będziecie przecierać oczy ze zdumienia. Przyznaję jednak, że - choć przewidywalna i momentami żenująco prosta - opowieść ma też swoje ciekawsze momenty. Jest nawet jedno zadanie, w którym Kay po raz pierwszy przeżywa silniejsze emocje!

Szkoda, że podobnych momentów, które pomogłyby zbudować bohaterce jakikolwiek charakter, nie ma w grze więcej. To jedna z najbardziej „bezpiecznych” i bezbarwnych protagonistek, na jakie miałem okazję się natknąć. Gra nieszczególnie stara się, żebyśmy ją pokochali, ale też nie daje powodów, aby nam podpadła. Zdecydowanie łatwiej przyszło mi polubić jej towarzyszy - droida ND-5 oraz oczywiście Nixa. Ten pierwszy odgrywa tu rolę twardziela o miękkim - metalowym - sercu, co brzmi kliszowatego, ale w praktyce wypada nieźle.

Sabak to zaskakująco rozbudowana minigra, w której staramy się zebrać rękę kart o jak najniższej wartości punktowej. Kay może nawet zdobywać nowe zdolności i specjalne karty, które ułatwią rozgrywkę.

Testowałem Star Wars Outlaws na Xbox Series X, które oferuje dwa tryby grafiki: jeden zapewnia stabilne 60 FPS, a drugi podbija ostrość tekstur i szczegółowość efektów kosztem niższego klatkarzu. Prawdę mówiąc nie wychwyciłem między nimi wielkich różnic, więc finalnie postawiłem na bardziej płynną opcję. W dynamicznych i wybuchowych sekwencjach gra potrafi nieco przyciąć, ale przez większość czasu działa bez problemów. Warto mieć na uwadzę, że domyślnie działa w rozdzielczości 21:9, a więc z paskami u góry i dołu. W opcjach można przełączyć się na standardowe 16:9, choć jest ryzyko, że interfejs będzie wydawał się nieco zbyt rozciągnięty.

Konsolowe wydanie ma nieco problemów technicznych, choć nie doświadczyłem takich, przez które musiałbym zresetować grę. Kilka razy zdarzyło się jednak, że po wycelowaniu specjalną umiejętnością w przeciwników, Kay po prostu… nie strzeliła. Było też parę sytuacji, w których udało jej się utknąć na dłuższą chwilę w animacji spadania albo wygiąć ciało w mocno nienaturalny sposób. Od czasu do czasu pojawiały się też glitche graficzne w postaci dziwacznych błysków światła przy otwieraniu drzwi w ciemnym pomieszczeniu, albo tekstur zmieniających kolor „w locie”.

Podsumowanie

Mimo szczerych chęci, nie mogłem przekonać się do Star Wars Outlaws. Piękny świat i świetnie oddany klimat Gwiezdnych Wojen to po prostu za mało, żeby wynagrodzić powtarzalną i nudną rozgrywkę. Od tytułu AAA z akcją w jednym z najważniejszych uniwersów popkultury po prostu wypada oczekiwać czegoś więcej niż zaledwie poprawności.

Ocena: 6/10

Plusy:
+ czuć klimat Gwiezdnych Wojen
+ świat wygląda znakomicie ze strony artystycznej
+ sporo pobocznych zadań, aktywności i znajdziek do zebrania
+ Nix to jeden z najlepiej zaprojektowanych towarzyszy w grach
+ kilka oryginalnych systemów, jak rozwój postaci czy otwieranie zamków
Minusy:
- co najwyżej poprawny system skradania się i walki
- przewidywalna fabuła z powtarzalnymi misjami
- modele i mimika postaci zostawiają sporo do życzenia
- ilość i różnorodność drobnego lootu przytłacza
- sekwencje platformówkowe są bardzo ograniczone
- miasta przypominają makiety, a nie żywą społeczność

Recenzja gry została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Zobacz także