Skip to main content

StarCraft - Retrospektywa

En Taro Adun!

StarCraft został po raz pierwszy zaprezentowany na targach E3 w 1996 roku. Prasa nie szczędziła grze krytyki. Nowy projekt Blizzarda wyglądał jak przeniesiony w realia science-fiction WarCraft II - ten sam silnik, grafika i interfejs, podmienione rasy i jednostki.

Po prawdzie, prace nad grą rozpoczęły się rok wcześniej i faktycznie bezpośrednią inspirację stanowiła chęć przeniesienia WarCrafta II w kosmos - przyznał później Bob Fitch, szef zespołu programistów. Po powrocie z E3 twórcy stanęli przed wyborem: albo zamykamy projekt, albo kompletnie zmieniamy podejście, przebudowujemy silnik i nadajemy grze zupełnie inny wymiar.

StarCraft z 1996 roku - dwa lata przed premierą (Źródło: GameSpot.com)

Blizzard nigdy nie brał pod uwagę pierwszego rozwiązania, więc zdecydowano się na nowe otwarcie. Na początku 1997 roku StarCraft wyglądał już zupełnie inaczej, bardziej przypominając grę, która ostatecznie ukazała się na świecie rok później.

Pamiętam dzień, gdy po raz pierwszym zobaczyłem scenę otwierającą. Kameralne wprowadzenie do gigantycznego, gwiezdnego konfliktu kończyło ujęcie, w którym wypuszczony chwilę wcześniej strumień energii z protosskiego okrętu niszczy terrański statek, badający okolice planety Chau Sara. Siedzącemu przed monitorami kapitanowi fala uderzeniowa rozrywa głowę.

Dramaturgia zbudowana jest właśnie wokół kameralności, która towarzyszy nam od pierwszej misji. Jest grudzień 2499 roku. Sektor Koprulu. Wcielamy się w wysokiego urzędnika (The Magistrate) siostrzanej do Chau Sara, choć znacznie większej planety Mar Sara, należącej do Konfederacji terran. Terranie to koloniści, potomkowie wygnanego z Ziemi marginesu społecznego - więźniów, bandytów i złodziei.

Po ataku na wspomnianą kolonię Chau Sara przez wysoko rozwiniętą rasę protossów, otrzymujemy tajny rozkaz od generała Duke'a, by przetransportować grupę kolonistów do punktu ewakuacyjnego w Wasteland, gdzie mamy spotkać się z Jimem Raynorem. Okazuje się, że Mar Sara została zaatakowana przez jeszcze jedną rasę obcych - robalopodobnych zergów.

To zaledwie początek napisanej z rozmachem space opery, w której jest miejsce na miłość, zdradę i przyjaźń, a tłem jest oczywiście konflikt trzech z pozoru obcych sobie terran, zergów i protossów.

„Dramaturgia zbudowana jest wokół kameralności, która towarzyszy nam od pierwszej misji terran.”

Intro do StarCrafta 1Zobacz na YouTube

Rozgrywka zbudowana jest nie na podobieństwach, lecz na totalnych różnicach pomiędzy tymi rasami. Terranie korzystają przede wszystkim z tradycyjnych dla ludzi maszyn i broni - pojazdów, czołgów czy statków powietrznych.

Zergi - pierwotnie nazwane przez twórców Nightmarish Invaders - to obślizgłe i przebrzydłe, choć dla wielu urokliwe stworzenia, których kontroluje nadświadomość, zwana Overmindem. Wykluwają się z larwy i atakują całymi chmarami. Przeciwwagą dla zergów są protossi. To rasa oparta na zaawansowanej technologii oraz sile psionicznej.

Prowadzenie każdej ze stron konfliktu jest całkowicie innym doświadczeniem. W StarCrafcie odnajdziemy trzy kampanie, które warto rozgrywać w zaproponowanej przez twórców kolejności - zaczynamy od terran, potem prowadzimy zergów, by na końcu pokierować protossami. Każda kampania jest ze sobą ściśle powiązana fabularnie, a wątki głównych bohaterów przeplatają się, prowadząc do nagłych zwrotów akcji.

Uroczy zerg

Oczywiście, StarCraft to klasyczna strategia czasu rzeczywistego, w której zajmujemy się zbieraniem minerałów i gazu, rozbudową bazy, tworzeniem jednostek, obroną i atakiem. Słowo „strategia” było i jest czynnikiem, przez który - jestem tego pewien - ominęło ten tytuł wielu miłośników galaktycznych konfliktów i space opery.

Tymczasem gra Blizzarda, w trybie dla jednego gracza, oferuje po prostu atrakcyjną przygodę, subtelnie wprowadzając nas w rozgrywkę, która ma w sobie więcej elementów zręcznościowych niż strategicznych. To po prostu świetna zabawa.

I tak, o ile w przypadku terran wcielamy się w opisanego już magistrate'a, o tyle zaczynając przygodę zergami jesteśmy cerebrate'em, nic nie znaczącym służącym wielkiego Overminda, którego niejasne cele odkrywamy z każdą kolejną misją. Wreszcie u protossów przyjmujemy postać executora, członka kasty Templariuszy.

Wszystkie wątki fabularne prezentowane są głównie w formie dialogów podczas odprawy oraz w trakcie misji. Być może dlatego, troszkę jak powieść czy audiobook, całość bardzo mocno działa na wyobraźnię, w której budujemy obraz nie tylko toczącego się konfliktu, poznanych bohaterów i wrogów, ale i samych siebie - jako główny bohater w grze pozostajemy bowiem niemym świadkiem wydarzeń, lecz jesteśmy ich centralną częścią. Pewnego rodzaju nagrodą za trud włożony w pokonanie przeciwnika są cudowne, świetnie wyreżyserowane przerywniki filmowe.

Dla mnie StarCraft zawsze pozostanie osobistym doświadczeniem, ale tak naprawdę gra zdobyła popularność dzięki trybowi wieloosobowemu, by ostatecznie stać się w swoim czasie najpopularniejszą grą sieciową na świecie, a w Korei Południowej - sportem narodowym.

Multiplayer wciągał każdego, także początkujących, z dwóch powodów. Pierwszym był próg wejścia - zagrać z kolegą mógł naprawdę każdy, a emocje potrafiły sięgać zenitu, nawet jeśli mecz trwał sześć minut. Drugi powód pozornie stał w opozycji do pierwszego - gra umożliwiała ciągłe doskonalenie się, a regularne treningi tworzyły z graczy profesjonalistów, wykonujących na ekranie operacje niedostępne dla zwykłych śmiertelników.

Jest wiele wspaniałych rzeczy, które wiążą mnie ze StarCraftem. I z pewnością mógłbym o nim mówić długo.

Ilekroć wracam do gry, jest to niewątpliwie podróż sentymentalna - do czasów liceum, kiedy wspólnie z przyjaciółmi organizowaliśmy własne lan-party, a ja zawsze przegrywałem (wspominałem już o tym, że jestem beznadziejny w StarCrafta?). Są to radosne wspomnienia wielu nieprzespanych nocy, spędzonych na wielogodzinnych próbach ukończenia finałowej misji terran czy ostatniego epizodu protossów.

„Jest tu sporo dobrego humoru, odrobina szaleństwa i mnóstwo niezapomnianego suspensu.”

Do niedawna uruchomienie gry na obecnych komputerach i systemach operacyjnych mogło kończyć się problemami z wyświetlaniem grafiki, co wiązało się z koniecznością szperania po forach internetowych i szukania właściwych rozwiązań. Obecnie uruchamia się bez żadnych kłopotów w rozdzielczości dostosowanej do pełnego ekranu.

StarCraft ma piętnaście lat. Na większym monitorze wygląda może nieco archaicznie, lecz wciąż znakomicie oddaje atmosferę, w jakiej toczy się konflikt. Gra nie zestarzała się ani trochę i wierzę, że nigdy się nie zestarzeje.

Jest w niej wszystko to, czego i dziś szukam w grach komputerowych - ciekawy świat i zgrabny scenariusz, rozgrywka przynosząca przede wszystkim świetną zabawę, jest spójna, szczera oprawa graficzna, która stanowi o autentyczności świata, całość zaś uzupełnia wiarygodna ścieżka dźwiękowa. Wreszcie jest tu sporo dobrego humoru, odrobina szaleństwa i mnóstwo niezapomnianego suspensu. Jakaś nutka tajemnicy unosi się zawsze w mgle wojny, gdy rozpoczynamy kolejną misję.

Czego chcieć więcej?

Zobacz także