Styx: Shards of Darkness - Recenzja
Goblin, czyli tam i z powrotem.
Arogancki goblin Styx pojawił się już w dwóch grach komputerowych, jednak dopiero przy trzecim podejściu zdaje się mieć szanse na prawdziwą sławę. Shards of Darkness, zręcznościowa skradanka, pokazuje klasę. Nie brak tu jednak wad, także poważniejszych.
Choć od premiery poprzedniej części minęło już kilka lat, twórcy przygód Styxa zdają się polegać na naszej uprzedniej znajomości bohatera. Nie kłopoczą się przedstawieniem postaci i tylko pobieżnie opisują umiejętności, jakimi dysponuje. O istnieniu niektórych sztuczek, takich jak choćby niewidzialność, dowiadujemy się tylko z przerywnika filmowego, podczas gdy samouczek skupia się, nieco niezrozumiale, na ciągłym skakaniu i wspinaniu.
Nie znaczy to jednak, że otwarcie prezentuje się źle. Po krótkich odwiedzinach w nękanym przez gobliny, zrujnowanym mieście, zostajemy rzuceni w świat latających statków, barwnych elfich twierdz i dziwnych kultów, a nasz gobliński antybohater nie zawaha się przed niczym, by położyć łapska na skarbie.
Przygoda po brzegi wypchana jest brawurowymi pościgami i widowiskowymi potyczkami. Większość obejrzymy jednak w formie cutscenek, właściwa rozgrywka to bowiem głównie skradanie się i kradzieże, z rzadka przetykane zabójstwem czy walką. Styx radzi sobie w starciach słabo, a każdy pokonany wróg obniża nasz wynik końcowy. Poza skrajnymi przypadkami mordowanie lepiej pozostawić komu innemu. Nawigowanie w sporych labiryntach plansz i omijanie czujnych spojrzeń strażników samo w sobie jest wystarczająco zajmujące.
Projekt poziomów robi spore wrażenie - obszary są nie tylko dość duże, ale także bardzo rozbudowane pod względem liczby dostępnych przejść i zakamarków, w których można się przyczaić. Każdą mapę możemy pokonać prześlizgując się pod sufitem, szukając tuneli lub skacząc z cienia w cień między strażnikami, a niemal każdą przeszkodę pokonamy na kilka sposobów.
Zręcznościowy aspekt rozgrywki zrealizowany został naprawdę dobrze. Silnik gry pozwala Styxowi chwycić się niemal każdej nierówności terenu, co daje niezliczone możliwości wspinania się i skradania. Układ sterowania zaprojektowany został pod pada i choć powinniśmy być w stanie bez większych problemów dotrzeć do napisów końcowych przy użyciu klawiatury i myszy, domyślny zestaw przycisków potrafi być niewygodny.
Arsenał sztuczek Styxa pozwala naprawdę rozwinąć skrzydła. Tworzenie klonów zdolnych otwierać drzwi, ciągnąć za dźwignie czy odwracać uwagę wrogów oraz niewidzialność to tylko niektóre z oddanych graczowi narzędzi. Plansze pełne są kryjówek i interaktywnych elementów pozwalających zabić lub zająć czymś przeciwników.
Poza głównym celem misji na planszach czekają rozmaite znajdźki i zadania poboczne. Większość całkiem zgrabnie wpasowano w fabułę, a informacje o sekretach zyskujemy zazwyczaj podsłuchując strażników żywo komentujących wydarzenia. Badanie lokacji to czysta przyjemność, a kiedy uda nam się znaleźć bezpieczną drogę do celu, czujemy niemałą satysfakcję.
Przynajmniej za pierwszym razem. Podczas trwającej około dziesięciu godzin przygody prawie każdą z lokacji odwiedzimy dwa razy, zazwyczaj przemierzając ją w przeciwnym kierunku. Choć z punktu widzenia fabuły powroty te mają sens, trudno wyzbyć się wrażenia, że twórcy próbowali nieco sztucznie wydłużyć czas gry.
Historia jest zresztą jedną z głównych słabości Shards of Darkness. Poskąpiono czasu na przedstawienie głównych postaci, a wątek towarzyszącej nam podczas podróży Helledryn urywa się nagle, gdy bohaterka zostaje usunięta ze sceny. W podobny sposób potraktowano zresztą arcykapłankę elfów - odpowiedzialna za dość makabryczny spisek kobieta po prostu znika, o czym dowiadujemy się z rozmów patrolujących ulice strażników.
Zamiast konfrontacji z najważniejszymi postaciami Cyanide oferuje na siłę dwa starcia z bossami, których obecność w grze jest w najlepszym wypadku umowna. Te rozbudowane sekcje zręcznościowe mają w założeniu dodać trochę emocji i pozwolić na oderwanie od ciągłego skradania, w praktyce jednak wydają się nieco wymuszone i niepotrzebne.
Jednym z największych rozczarowań pozostaje wątek poboczny dotyczący zabicia osobnika, który naraził się Styxowi w poprzedniej części. Nie znając wydanego trzy lata temu Master of Shadows, o naszym celu wiemy jedynie, że ma wyjątkowo paskudną gębę.
Odbiór historii poprawia nieco sam główny bohater - jego sarkastyczne komentarze są w stanie załatać część luk w fabule, a nawet wywołać uśmiech. Nieustanne łamanie czwartej ściany i ubliżanie graczowi po każdym zgonie potrafi rozbawić, szczególnie, że sporo wysiłku włożono w realizację krótkich pośmiertnych klipów, czerpiących garściami z popkultury.
Niewątpliwym atutem gry jest jej strona wizualna - Cyanide udało się wycisnąć naprawdę sporo z Unreal Engine 4, co szczególnie widać w obszarach z wielopunktowym oświetleniem. Jeszcze lepiej prezentują się filmowe przerywniki, dodające kluczowym elementom fabuły nieco dynamiki i widowiskowości. Nie obywa się bez błędów i problemów operatorskich, przez które poziom filmowych wstawek momentami dość mocno się waha, całość jednak robi naprawdę dobre wrażenie, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę solidny soundtrack.
Shards of Darkness robi ogromne wrażenie przez pierwszych kilka godzin rozgrywki, gdzieś za połową traci jednak tempo i nie jest w stanie odzyskać początkowej formy. Recycling poziomów i pękająca w szwach fabuła pozostawiają niesmak, którego nie są w stanie zatrzeć świetnie zaprojektowane plansze i całkiem ciekawy główny bohater.