Sundered - Recenzja
Piękny koszmar.
Sundered - dzięki świetnej wizji artystycznej - mogłoby być naprawdę piękną animacją, gdyby pozbawić ją rozgrywki. Zręcznościowa produkcja studia Thunder Lotus to jednak nie tylko fantastyczna oprawa wizualna, ale też całkiem wymagająca, a jednocześnie przyjemna zabawa.
Pierwsze minuty spędzone z Eshe - postacią, w którą wcielamy się w Sundered - mogą nie robić zbyt dużego wrażenia. W korytarzach zarośniętego i porzuconego kompleksu napotykamy grupki stworków, a nasze umiejętności sprowadzają się do uskakiwania przed ich atakami i pojedynczego ciosu, zadającego dość przeciętne obrażenia.
Po zwiedzeniu kilku pomieszczeń docieramy do imponująco wyglądającej kapliczki, odblokowujemy nową moc, a chwilę potem zalewa nas kolejna fala wrogów, której udaje się uśmiercić Eshe. Chwilę później odradzamy się w sanktuarium, gdzie zebrane podczas wędrówki złoto wydajemy na ulepszenia rozrzucone po gigantycznym drzewku umiejętności. Potem pozostaje tylko przejrzeć zdobyte atuty i wybrać te najbardziej potrzebne, a następnie wrócić do eksploracji w nieco zmienionym systemie pomieszczeń i korytarzy.
Mapa w Sundered zbudowana jest z segmentów, które zmieniają się po każdej śmierci, przez co wracanie do zbadanych już sekcji gigantycznego kompleksu szybko się nie nudzi. Tylko część mapy jest jednak proceduralnie generowana - kluczowe pomieszczenia zawsze pozostają w tym samym miejscu i możemy łatwo odnaleźć je na mapie, nawet jeśli dopiero opuściliśmy sanktuarium.
Dzięki temu rozwiązaniu możemy planować kolejne wycieczki. Dany mini-boss jest za trudny? Przed nami kilka innych ścieżek. Przebicie się do nowej lokacji sprawia problem? Z pewnością gdzieś na planszy znajdziemy inne przejścia, do których posiadamy odpowiednie umiejętności lub dostatecznie wysoki poziom.
Sundered jest tak nieliniowe, jak tylko może, zachowując jednocześnie spójną, choć trochę oklepaną fabułę. Takie podejście twórców cieszy i faktycznie korzystamy z różnych alternatywnych dróg, unikając w ten sposób przestojów wywołanych przez wyzwania przekraczające nasze bieżące możliwości.
Wspomniany wcześniej system progresji jest bardzo prosty - wielkie drzewko umiejętności podzielone jest na drobne, trzystopniowe bonusy i większe ulepszenia, skokowo podnoszące skuteczność postaci. Wybór tych bardziej znaczących talentów wymaga wcześniejszego odblokowania słabszych, ale poza tym rozwój Eshe pozostaje w znacznym stopniu pod kontrolą gracza.
Część narracji prowadzonej przez tajemniczy głos towarzyszący głównej bohaterce dotyczy wyboru między jasną a ciemną stroną, dobrem a złem. Ma to odzwierciedlenie także w mechanice rozwoju, gdzie zdobywane co pewien czas odłamki prastarych kryształów możemy złożyć na ołtarzach umiejętności lub zniszczyć, otrzymując w zamian dostęp do nowych części drzewka talentów. Wybory tego typu zmieniają przebieg gry, choć nie są na tyle przełomowe, by przechodzić Sundered dwukrotnie.
Razić może nieco prostota rozgrywki. Pojedynczy cios, uzupełniany z czasem atakiem bronią o wielkiej sile rażenia - lecz dość ograniczonej amunicji - to niewiele, a starcia wymagają od nas przede wszystkim dobrego refleksu i unikania szarż potworów, niż wykonywania złożonych kombosów. Nie znaczy to, że pokonywanie oponentów jest łatwe - im dłużej przebywamy w kompleksie, tym silniejsze i bardziej liczne są kolejne grupy. Z czasem jednak daje się odczuć, że wykonujemy ciągle ten sam zestaw ruchów i uników.
Ciśnienie podnoszą nieco walki z bossami, którzy wyglądają naprawdę imponująco i wymagają od gracza sprawnego unikania zalewających większą część planszy ataków. Ci monumentalni przeciwnicy imponują nie tylko jakością wykonania i masą wywołujących uśmiech detali, ale rzucają też wyzwanie, nad którym spędzimy sporo czasu. Stając naprzeciwko tych tytanów czujemy, że uczestniczymy w ważnym dla świata Sundered wydarzeniu, a zredukowanie ich paska życia do zera sprawia niemałą satysfakcję.
Tego samego nie można powiedzieć o minibossach, którzy podobnie jak tytani mają własne, specjalne pomieszczenia, rozrzucone po całym kompleksie. Większość z nich to po prostu duże i nieco silniejsze wersje szeregowych potworków, a kluczowym elementem potyczek z nimi jest opędzanie się od hord pomocników. Znajdziemy tu pewne wyzwanie, a nagrody sprawiają, że wysiłek jest warty zachodu, jednak na tle głównych przeciwników to tylko drobny, niezbyt zapadający w pamięć przerywnik.
Thunder Lotus po raz drugi udowodniło, że potrafi oczarować odbiorcę oprawą graficzną i wykonaniem. Sundered potrafi przykuć do ekranu na długie godziny, a znajome elementy z takich tytułów jak Rogue Legacy czy Castlevania działają w połączeniu ze sobą całkiem sprawnie, ciężko jednak mówić o przełomie. To jedna z wielu solidnych gier niezależnych tego lata.