Światy z gier, które chciałbym odwiedzić naprawdę
Ale nie w nich zamieszkać.
Poznawanie nowych miejsc ma w sobie coś magicznego. Osobliwy dreszczyk emocji potrafi towarzyszyć zarówno podczas podziwiania górskich krajobrazów, jak i monumentalnych budowli stworzonych przez cywilizacje zamieszkujące inne regiony planety. Podobnych odczuć dostarcza mi także odkrywanie tajemnic światów wykreowanych na potrzeby gier.
Co więcej, mają one jedną, niepodważalną przewagę – zyskują na tym, że są nierealne, bo twórców nie obowiązują żadne zasady i mogą puścić wodze fantazji. Ze wszystkich wirtualnych światów szczególnie cenię właśnie te, które porzucają ograniczenia znane z codziennych doświadczeń. Choć nie skreślam gier adaptujących z grubsza realia podobne do rzeczywistości, tak doceniam wysiłek twórców osadzających fabułę w miejscu, do którego dotrę jedynie za sprawą ich dzieła. W ostatnich latach poznałem wiele takich miejsc, a w poniższym zestawieniu podzielę się kilkoma, które chętnie zwiedziłbym osobiście, gdyby było to możliwe (i bezpieczne!).
Strzeż się starszej krwi. Bloodborne
Podróży nie mógłbym rozpocząć nigdzie indziej niż w ogarniętym epidemią mieście Yharnam. Strzeliste szczyty wież miasta i roznoszący się po ulicach dźwięk kościelnych dzwonów tworzy niepowtarzalny klimat, niemal wyciekający z monitora. Gotycka atmosfera potęgowana jest wszechobecnym obłędem snujących się bez celu mieszkańców i bestii, pomiędzy którymi granica zaciera się wraz z odkrywaniem tajemnic upadku metropolii.
Bloodborne zabrał mnie do Yharnam u schyłku jego istnienia, gdzie poznałem konsekwencje wykorzystywania przez mieszkańców pochodzącej od Wielkich starszej krwi. Jednak z każdym odkrytym miejscem nie mogłem oprzeć się chęci odwiedzenia tego miejsca u szczytu jego świetności, gdzie tajemnicza substancja gwarantowała mieszkańcom wolność od wszelkich chorób i dobrobyt, za który przyszło im w brutalny sposób zapłacić.
Niegościnna Zona. S.T.A.L.K.E.R.
Czarnobylska Strefa Wykluczenia, choć rzeczywiście istnieje, jest jedynie namiastką znanej z serii gier S.T.A.L.K.E.R. Zony. To inspirowane książką Piknik na skraju drogi miejsce, w którym awaria elektrowni spowodowała szereg niebezpiecznych zjawisk paranormalnych. Odcięty od świata obszar, mimo zagrożenia ze strony anomalii, zmutowanych zwierząt oraz wojska, przyciąga śmiałków gotowych zaryzykować własne życie dla cennych poza strefą artefaktów.
Zdająca się posiadać własną świadomość Zona to miejsce, której pierwowzór od lat zachęca do snucia fikcyjnych teorii na temat wpływu promieniowania na żywe organizmy i powstających z tego powodu przeróżnych mutacji. Uzbrojony w przerobionego na potrzeby wyprawy kałasznikowa oraz szczelny kombinezon, chętnie wyruszyłbym na krajoznawczą wycieczkę u boku Striełoka, której celem byłoby odkrycie tajemnic samego serca strefy.
Witamy w Rapture. BioShock
Yharnam to nie jedyne upadłe miasto, które chciałbym zwiedzić. Drugim jest Rapture, które w założeniu miało być wolnorynkową utopią zbudowaną na zasadach głoszonych przez Ayn Rand i jej filozofię obiektywizmu. Jak to z utopiami bywa, wizja bogatej społeczności opartej na kulcie jednostki była bombą z opóźnionym zapłonem, która wybuchła powodowana niesprawiedliwością, wyzyskiem i skrajnym egoizmem, prowadząc do zniszczenia miasta.
Dodatek do BioShock Infinite, zatytułowany Burial at Sea, pozwala nam nie tylko snuć wyobrażenia o potędze miasta sprzed jego upadku, ale również skorzystać z okazji do przechadzki po pełnych przepychu podwodnych korytarzach. Choć już wcześniej chętnie wziąłbym udział w jednym z maskowych bali, tak wspomniany dodatek utwierdził mnie w przekonaniu, że kilka dni w Rapture to świetny pomysł na udane wakacje.
Powrót do społeczeństw plemiennych. Horizon
Podróż w daleką przyszłość, w której roboty przypominają dawne zwierzęta, to kolejny pomysł na kilkudniowy urlop. Historia Aloy to opowieść o stopniowym odkrywaniu powodu upadku starej cywilizacji i swojej roli w ratowaniu planety. Ja natomiast, u boku zbawczyni, wsiadłbym na grzbiet wierzchowa, by dać się ponieść wycieczce krajoznawczej po terenach pełnych zapomnianych ruin minionej epoki.
Świat, choć niegościnny i okryty tajemnicą maszyn, stał się miejscem życia resztek ludzkości. Odkładając w kąt pamięć o używanej technologii, pozostałe przy życiu jednostki zaczęły ponownie formować się w niewielkie osady, a miejscami nawet w pierwsze państwa, przypominając o społecznej naturze człowieka. Wszystko to wokół niemych pomników tragicznych wydarzeń, które w plemiennej codzienności straciły na znaczeniu.
Whalepunk, czyli energia z tranu. Dishonored
Moją słabość do upadających miast doskonale oddaje trzeci przedstawiciel tej kategorii, czyli stolica Gristolu, Dunwall. Siedziba cesarskiej władzy i zarazem tło wydarzeń pierwszej części Dishonored to z jednej strony obszar nękany szczurzą zarazą, która dziesiątkuje ludność metropolii, z drugiej natomiast, miejsce narodzin technologii opartych na tranie, który napędza wszelką dostępną w mieście – oraz całym cesarstwie – maszynerię.
Świat wykreowany na potrzeby serii to nie tylko Dunwall. Druga część gry przenosi nas do cieplejszego południa i serca nowego regionu, miasta Karnaka. Nowy obszar doskonale rozszerza poznany w pierwowzorze świat i daje możliwość lepszego poznania technologii opartej na tranie. Choć wspomniana ciecz w rzeczywistości nie posiada żadnych wymienionych w grze właściwości, tak zbudowany na potrzeby gry świat jest niezwykle spójny i autentyczny.
Tworzone na potrzeby interaktywnej rozrywki światy często stanowią oryginalną propozycję, która potrafi przyjąć rolę pełnoprawnego bohatera fabuły gry. To właśnie osadzanie historii w interesujących światach sprawia, że chętnie sięgam po kolejne tytuły – nie tylko po to, by poznać stojącą za nimi historię, ale równocześnie by przekroczyć bramy nierzeczywistych miejsc, które budują wrażenie autentyczności.