Skip to main content

Święta Matko, zbaw nas. Diablo 4 emanuje kobiecością

Sanktuarium stało się mroczniejsze, a historia wielowymiarowa.

OPINIA | Świat budzi się do życia po zimowym letargu i jak Wiosna jest kobietą, tak Diablo 4 emanuje kobiecością, a co więcej robi to w najlepszy możliwy sposób. Nigdy nie przyszłoby mi nawet na myśl, że ta pora roku może kojarzyć się z mrocznym hack&slashem od Blizzarda, jednak po zagraniu w betę czuję, że na uschniętych gałęziach marki zaczęły wyrastać pierwsze płatki. Płatki krwi.

Diablo 4 błyszczy pod względem historii i atmosfery, co - nie ukrywam - było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Sanktuarium jeszcze nigdy nie było tak mroczne i przerażające, opowieść zapowiada się na najdojrzalszą i najciekawszą w całej serii, a stara formuła fabularna została wywrócona do góry nogami. Z drugiej strony mam przeczucie, że po premierze gra spotka się ze sporym hejtem i podniosą się głosy o promowaniu pewnego określonego światopoglądu.

Matka Stworzycielka ma wiele twarzy

Dlaczego tak sądzę? Diablo 4 emanuje kobiecością, a pierwiastek męski początkowo przedstawiany jest w sposób, który wielu może odebrać jako potwarz. Jeżeli jednak wejrzymy nieco głębiej, to z łatwością dostrzeżemy, że twórcy niczego nie promują, tylko podchodzą do tematu z zupełnie nowej dla serii i odświeżającej perspektywy, a kluczem do wszystkiego jest główna antagonistka.

Poczatek Diablo 4 przywodzi na myśl Red Dead Redemption 2

Już w sekwencji wprowadzającej Lilith rodzi się na naszych oczach - przyzwana z niebytu przebija krwawą błonę niczym niemowlę wyrywające się z łona matki. Krucha i delikatna stawia pierwszy krok na skalanej grzechem ziemi Sanktuarium, jednocześnie emanując dumą i siłą. „Święta Matko, zbaw nas” słyszymy z ust bladego kapłana. Aż ciarki przechodzą po plecach.

Matka i Stworzycielka Sanktuarium jest niezwykle kobieca. Z jednej strony bywa okrutna, surowa i wymagająca, ale ma też delikatną, uwodzicielską i nieomal opiekuńczą stronę. Nie jest postacią jednowymiarową jak większość dotychczasowych antagonistów serii. Potrafi okazać litość, ale i kusi, przekabaca, przeciąga na swoją stronę. Jest mądra i przebiegła, a jej metody dalece odbiegają od forteli stosowanych przez Mefista, Diablo czy Baala.

Lilith ma w sobie ten rodzaj magnetyzmu, który sprawia, że chce się jej wierzyć i podążać za nią. Zdaje się też być przekonana, że w istocie niesie zbawienie swoim zagubionym ludzkim dzieciom, choć w tym uniwersum zwykle wiąże się to z bólem i cierpieniem. Nie znamy pełnej historii i nie poznamy jej do czerwca, jednak intryga zapowiada się wyjątkowo nieszablonowo, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia serii w tej dziedzinie.

Rozgrywka to udany mariaż rozwiązań z drugiej i trzeciej częsci serii

Poprzednie odsłony Diablo były w pewien sposób surowe, brutalne i bezpośrednie, a główni antagoniści uosabiali typowo męskie przywary i archetypy jak chciwość czy chęć wzbudzania strachu i posłuchu, co sprawiało, że historie szybko stawały się przewidywalne, wręcz sztampowe. Lilith od samego początku jest zupełnym przeciwieństwem prostackiego i brutalnego Diablo, a jedyna postać, do której mógłbym ją przyrównać to niejednoznaczny i nieco tragiczny Malthael znany z Reaper of Souls. Córa Nienawiści jest niebywale subtelna, wręcz delikatna i łaskawa, a przez to szalenie groźna i magnetyzująca.

W Sanktuarium spotkamy zresztą wiele przywódczyń i silnych kobiet, natomiast mężczyźni zdają się słabi i podatni na grzech oraz pokusy, co z pewnością stanie się tematem twitterowych debat po czerwcowej premierze. Świetnie pokazuje to archanioł Inarius, męski pierwiastek stworzenia, który powinien być symbolem światła i dobra. Tymczasem w Diablo 4 - jeszcze bardziej niż w poprzednich częściach - przedstawiany jest jako arogancki burak, który dobry jest tylko z nazwy, natomiast jego wyznawcy są zepsuci, skorumpowani i często tchórzliwi.

Nie jest to jednak żadna agenda, a dość jawna inspiracja biblijną opowieścią o Adamie, Ewie i grzechu pierworodnym, którą rozciągnięto na cały umęczony tragicznymi wydarzeniami poprzednich części świat Sanktuarium. Siła kobiet i zepsucie mężczyzn zdają się realistyczną i logiczną konsekwencją tego, w jakim miejscu znalazła się cywilizacja po fali śmierci, którą przyniósł Malthael. Po wydarzeniach Reaper of Souls ciężar odbudowy świata chcąc nie chcąc spoczął na barkach kobiet.

Gameplay cierpi trochę na syndrom World of Warcraft

Ponadto twórcy zastosowali ciekawe połączenie - kobiecość utożsamiają w swojej grze z macierzyństwem i krwią, która jest zarówno symbolem życia, jak i śmierci. Lilith wypada tu fenomenalnie w roli antagonistki, bo choć staramy się stawić jej czoła, to sposób, w jaki ją przedstawiono, sprawia, że zaczynamy zastanawiać się, czy naprawdę jest tak zła, jak głoszą legendy i czy alternatywa w postaci zadufanych w sobie archaniołów rzeczywiście jest lepsza.

Po raz pierwszy Diablo przeraziło mnie do szpiku kości

Świat gry jednocześnie stał się znacznie mroczniejszy i mam wrażenie, ze nawet legendarne Diablo 2 wypada pod tym względem blado w porównaniu z czwórką. Za przykład niech posłużą opętani przez demony - w poprzednich częściach ludzie, którym złe istoty mąciły w głowach, zazwyczaj dopuszczali się bestialskich aktów, jednak wszystko było dość miałkie, ot - ktoś kogoś zamordował w potworny sposób. Są to rzeczy, których ludzie dopuszczają się i bez ingerencji sił nieczystych.

Tymczasem w Diablo 4 dość wcześnie spotykamy opętanego mężczyznę, który obdarty ze skóry kurczowo trzyma się życia, ponieważ czerpie najczystszą rozkosz z własnej agonii i niewyobrażalnego cierpienia. Jest w tym coś przerażającego i to w tak głęboki sposób, że na samą myśl odczuwam dyskomfort. Namówić kogoś do bestialstwa wcale nie jest trudno, za to chyba tylko najbardziej zgniły mrok może sprawić, by ktoś wpadał w ekstazę podczas własnej kaźni.

Do tej pory historie opowiadane w grach z serii Diablo były dość proste - mieliśmy demona, który chce wymordować lub zniewolić ludzkość, a my musimy go powstrzymać za wszelką cenę. W Diablo 4 nie jestem już niczego pewien i wcale nie zdziwię się, jeśli w pewnym momencie twórcy postawią przed nami wybór, po czyjej stronie chcemy się opowiedzieć. Szanse na to są co prawda niewielkie, ale po raz pierwszy otrzymujemy tak rozbudowaną i wielowymiarową historię, w której nie wszystko jest oczywiste i przewidywalne od samego początku.

Jestem pod wielkim wrażeniem pierwszego aktu i bardzo trudno będzie mi spokojnie usiedzieć do czerwcowej premiery. Pierwszy raz czekam na Diablo ze względu na fabułę, a nie tylko, by oddawać się przyjemności łupienia i siekania demonów, co jest dla mnie niebywałym osiągnięciem twórców. Oto bowiem maluje nam się Diablo z ambicjami i potencjałem, by pod względem opowiadanych historii i przedstawianych postaci dorównać Wiedźminowi 3.

Zobacz także