Ta gra skradła mi serce. Recenzja Wild Hearts
Miłość nie wybiera.
Mimo że jest dopiero luty, to ja już wiem, że nic w tym roku nie zaskoczy mniej bardziej niż Wild Hearts. Choć gra łączy w sobie elementy produkcji, za którymi nigdy specjalnie nie przepadałem, a do tego posiada silnie „japońską specyfikę”, która zawsze była mi obca, to z jakiegoś powodu nie mogę się od niej oderwać. Cóż, miłość nie wybiera.
Gdybym miał opowiedzieć o Wild Hearts w kilku słowach, powiedziałbym, że jest jak Monster Hunter z elementami Death Stranding i Fortnite. Inspiracje serią Capcomu są tu bardzo wyraźne - rozległy świat głęboko zanurzony w japońskim folklorze, a w samym jego środku my, łowcy mitologicznych potworów („kemono”). Podobieństwo budzą też podstawowe systemy walki.
Co ciekawe, nie jest to pierwsza odpowiedź twórców na serię Monster Hunter. Poprzednią próbą studia Omega Force był cykl Toukiden, któremu - pomimo ciepłego przyjęcia - nie udało się jednak zagrozić kultowej marce. Twórcy wyciągnęli z tego wnioski i tym razem zdecydowali się mocno odświeżyć formułę zabawy w myśliwego.
W walce, która już sama w sobie jest wyjątkowo rozbudowana i wymagająca, wykorzystujemy teraz samodzielnie budowane konstrukcje zwane „karakuri”. Są to na przykład skrzynki, z których możemy rzucać się na przeciwników, czy pochodnie, dzięki którym nasz oręż podpali się i zada dodatkowe obrażenia od ognia. Z czasem odblokujemy bardziej złożone i potężniejsze gadżety, które pomogą obronić się przed atakiem lub zadać potężne obrażenia.
Poza karakuri używanymi na polu bitwy, dzięki zebranym surowcom możemy też tworzyć bazy wypadowe oraz całą infrastrukturę mechanicznych konstrukcji, które posłużą do podróżowania i planowania łowów. Dzięki wyrzutniom lin, lotniom czy katapultom podróżowanie staje się znacznie szybsze. Z kolei wieża łowiecka pomoże w tropieniu bestii, a stawianie zapór umożliwi zamknięcie przeciwnikom drogi odwrotu.
Z czasem odkryjemy więcej ulepszeń, które jeszcze bardziej urozmaicą walkę i pozwolą starannie zaplanować kolejne starcia. A co ważne, raz postawione konstrukcje na stałe wpiszą się w krajobraz świata (o ile nie zostaną zniszczone przez kemono). Jeszcze ciekawiej robi się, gdy do łowów zaprosimy innych graczy - starcia prowadzone we dwie lub trzy osoby są zawsze dużo bardziej widowiskowe i unikalne.
Grając we wczesnym dostępie, próżno jednak szukać pomocy u innych - serwery świecą na razie pustkami. Nie ma za to problemu z dołączeniem do polowania innego gracza. Sytuacja powinna ulec poprawie po oficjalnej premierze, zwłaszcza, że gra wspiera funkcję cross play - do wspólnej zabawy można dołączyć bez względu na to, na jakiej platformie gramy.
Ale podstawą zabawy jest oczywiście walka z użyciem broni. Zaczynamy z jednym, ale z czasem możemy zyskać dostęp do aż ośmiu rodzajów oręża. Do wyboru mamy między innymi katanę, łuk, obuch czy wagasę, czyli charakterystyczny japoński parasol. Każdy z nich możemy ulepszać bądź modyfikować jego atrybuty tak, by dostosować go do stylu walki czy rodzaju przeciwnika. Gracz musi też opanować złożony system wyprowadzania ciosów, parowania i kombosów, które różnią się w przypadku każdej broni.
Choć twórcy chwalą się rozbudowaną warstwą fabularną, która odróżnia ich dzieło od produkcji Capcomu, jest to najmniej istotna częścią zabawy. Historia jest tu tylko pretekstem do kolejnych polowań i skłamałbym, mówiąc, że uważnie śledzę rozwój wydarzeń i z rozmysłem prowadzę dialogi z napotkanymi postaciami. Rozkosz i satysfakcja płynące z pokonywania kolejnych potworów są wystarczającą motywacją do grania.
Jednak miłość rani, a w przypadku Wild Hearts największy ból został zadany moim oczom. Gra, choć urzeka bogactwem świata, imponującymi kadrami i oryginalnymi projektami przeciwników, jest mocno zapóźniona graficznie i przypomina miejscami dość leniwy port gry z konsoli Nintendo Switch (mimo że tytuł nie trafi na tę platformę). Do tego stan produkcji we wczesnym dostępie pozostawia wiele do życzenia - gra zmaga się z bardzo odczuwalnymi spadkami klatek, które chwilami zmieniają starcia w pokazy slajdów.
Na całe szczęście Wild Hearts broni się kapitalną rozgrywką - w najnowsze dzieło studia Omega Force gra się po prostu świetnie. Choć twórcy muszą popracować nad optymalizacją, już teraz mogę polecić grę z czystym sumieniem. Tytuł z pewnością przypadnie do gustu graczom, którzy zdążyli znudzić się zabawą w Monster Hunterze, ale może też spodobać się osobom takim jak ja, którym z produkcją Capcomu nigdy nie było po drodze.
Ocena: 8/10
Plusy: |
+ Wymagające i satysfakcjonujące starcia |
+ Ciekawe połączenie walki oraz craftingu |
+ Fantastyczne projekty potworów |
+ Oryginalny system eksploracji |
+ Cross play |
Minusy: |
- Słaba optymalizacja, duże spadki płynności |
- Zbędna i nieangażująca warstwa fabularna |
- Niska jakość oprawy graficznej |
Platforma: PC, PS5, XSS/XSX - Premiera: 16 lutego 2023 - Wersja językowa: polska (napisy) - Rodzaj: akcja, elementy RPG - Dystrybucja: cyfrowa, pudełkowa - Producent: Omega Force - Wydawca: Electronic Arts Inc. Testowano na: PC (AMD Ryzen 7 5700G, AMD RX 6600, 32GB)
Recenzja została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.