Ta gra wywołuje u mnie jakiś pierwotny lęk. Dziś mija 20 lat od premiery Silent Hill 3
To jeden z niewielu horrorów, które naprawdę przerażały.
BLOG | Przeglądając dziś Twittera, trafiłem na post przypominający o dwudziestej rocznicy wydania Silent Hill 3 na Starym Kontynencie. Jak mogłem o tym zapomnieć? Przed premierą śledziłem wszelkie doniesienia z wypiekami na twarzy, a każdy screen w branżowych magazynach sprawiał, że ledwo mogłem usiedzieć w fotelu. Kiedy w końcu zagrałem w premierowe wydanie na PlayStation 2, zakochałem się bez reszty, ale i znienawidziłem tę część.
Pierwszą styczność z legendarną serią japońskich horrorów miałem za sprawą dema w wydaniu specjalnym nieistniejącego od lat Oficjalnego Magazynu PlayStation. Miałem wtedy jakieś 11 lat i zdecydowanie nie powinienem w to grać, zwłaszcza że wieczornym sesjom przyglądała się moja sześcioletnia wówczas kuzynka. Kot wyskakujący ze szkolnej szafki do dziś potrafi śnić nam się po nocach.
Wspomniane demo wystarczyło jednak, bym zachłysnął się gatunkiem horrorów i zakochał w uniwersum Silent Hill. Kiedy zapowiadano Silent Hill 3 miałem już 14 lat i PlayStation 2 pod telewizorem. „Dwójkę” uważam do dziś za jedną z najważniejszych historii, jakie poznałem w swoim życiu, więc i na kolejną część czekałem jak na szpilkach. Gra zadebiutowała w Europie 23 maja 2003 roku, a ja swój egzemplarz zdobyłem niedługo potem.
Silent Hill 3 niemal w niczym nie przypominało poprzedniej odsłony. Grafika była o wiele ładniejsza i wyraźniejsza, cienie rzucane przez latarkę czy obracające się łopaty wentylatorów wydawały się fotorealistyczne, a pulsujące, ciągle zmieniające się ściany koszmarnych lokacji wyglądały niemal namacalnie żywo. Całość dopinały surrealistyczne projekty poziomów, które nie tylko obfitowały w zagadkowe detale, ale w większości przypominały też labirynty bez wyjścia.
O ile Silent Hill 2 uważam za pewnego rodzaju melodramat z dreszczykiem (i potężnym przesłaniem), tak Silent Hill 3 to dla mnie najprawdziwszy koszmar. I kocham tę grę jak mało którą - za całokształt, za nieprawdopodobną atmosferę, wciągającą historię i enigmatycznych bohaterów, za niesamowitą warstwę wizualną i muzykę tak dobrą, że po dwudziestu latach nadal regularnie do niej wracam w mgliste jesienne wieczory. Jednocześnie nienawidzę tej części i nienawidzę jej do szpiku kości.
Grałem w wiele horrorów, ale żaden - absolutnie żaden - nie wpływa na mnie tak, jak Silent Hill 3. Z jakiegoś powodu bardzo trudno mi przebrnąć przez całą historię Heather, choć znam ją już na pamięć i nic nie jest w stanie mnie w niej zaskoczyć czy zszokować. A jednak wieczorne sesje wywołują we mnie przedziwną mieszankę niepokoju wymieszanego z odrazą i obrzydzeniem. Co dziwniejsze - podoba mi się to.
Twórcom z Team Silent udało się stworzyć mały koszmarek, który najwyraźniej szarpie jakieś bardzo głęboko zaszyte struny traum i lęków oraz oddziałuje na pewną sferę podświadomości, której dotąd nie namierzyłem. Próbowałem analizować historię i oprawę audiowizualną, ale nie potrafię znaleźć logicznego powiązania tego, co przeraża mnie w grze z czymkolwiek, czego doświadczyłem w życiu. Może to jakiś pierwotny rodzaj lęku, a może coś, czego zwyczajnie nie pamiętam? Może rzeczywiście w „jedynkę” grałem w zbyt młodym wieku?
Gra porusza wiele niepokojących motywów - od pradawnego zła, przez niemożność odróżnienia rzeczywistości od urojeń (i tego, że ktoś może chcieć to wykorzystać), aż po niechciane czy wręcz wymuszone macierzyństwo. Nie sądzę, by którakolwiek z tych rzeczy wiązała się bezpośrednio ze mną, ale może się mylę? A może chodzi o tę niepewność? Wiem tylko, że nienawidzę Silent Hill 3, bo choć przyciąga mnie jak magnes, to jednocześnie wbija szpony w moją duszę zdecydowanie zbyt głęboko. Dziś w nocy ponownie spróbuję zrozumieć, dlaczego.