Tales of Berseria - Recenzja
Dla miłośników cyfr i demonów.
Tales of Berseria zapewne nie przemówi do fanów współczesnych, zachodnich gier RPG w stylu Wiedźmina 3 i Mass Effect, ale to jedna z lepszych odsłon zasłużonej, japońskiej serii. Nieco bardziej przystępna w odbiorze, lecz nadal wymaga zaangażowania - pełnię możliwości i głębię mechaniki docenimy dopiero po poświęceniu wielu godzin na zbadanie przygotowanych opcji.
Najważniejszą cechą wyróżniającą nową produkcję na tle Tales of Zestiria jest dużo bardziej mroczna fabuła. Stajemy po „złej” stronie konfliktu, a opowieść o dziewczynie zamienionej w demona i jej bezlitosna droga ku zemście to historia dużo przyjemniejsza do śledzenia niż kolejne „od zera do bohatera”.
Berseria nie oszczędza graczy, nie obawiając się nagłych zwrotów akcji, eliminowania ważnych postaci, religijnego reżimu czy konsumowania przeciwników. Główna bohaterka - Velvet Crowe - po bolesnej zdradzie nie ma w sobie za grosz dobroci i nie stroni nawet od obicia kilku dzieci podczas potyczki. To interesujące podejście, nawet jeśli negatywne nastawienie do wszystkiego może niekiedy męczyć.
Jeśli o postaciach mowa, to przed startem kampanii należy pogodzić się z japońską stylistyką i wolnym tempem prowadzenia opowieści. Towarzysze skrywają mroczne tajemnice, do odkrycia wraz z upływem opowieści. Ich motywacje i historie są ciekawe, o ile przejdziemy do porządku dziennego ze specyficznymi dialogami i pozami. Do tego ciągła ekspozycja, żebyśmy przypadkiem czegoś nie przegapili.
Mniej zmian wprowadzono w mechanice walki. Potyczki prowadzimy w czasie rzeczywistym, korzystając z szeregu ciosów w ramach dostępnej puli wskaźnika o nazwie Soul Gauge - czegoś w rodzaju paska wytrzymałości. Brzmi prosto i faktycznie, na niższym poziomie trudności grę da się zapewne ukończyć poprzez wciskanie jednego przycisku na padzie przez 50 godzin, ale nie o to przecież chodzi.
Tales of Berseria zachęca do zagłębienia się w ekrany menu, a możliwości są dziesiątki, setki, a nawet tysiące. Poziomy doświadczenie odblokowują kolejne ciosy, które łączymy we własne combosy. Czynność można porównać do tworzenia kombinacji w nieco już chyba zapomnianym Remember Me. Tak przygotowani wkraczamy do walki.
Możemy też od razu poświęcić jedną czy dwie „dusze”, by wyprowadzić najpotężniejsze, demoniczne ataki, a potem tylko dobić wrogów - to lepsza taktyka na słabsze potwory, które przechadzają się po świecie gry w dużych grupach. Nie brzmi to zbyt groźnie, ale jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę wykorzystywanie czułych punktów, ataki żywiołów, ogłuszanie, łączenie różnych combosów, pasywne i aktywne bonusy oraz minusy - otrzymujemy naprawdę rozbudowaną grę.
Jest jeszcze ekwipunek, wraz z systemem budowania i rozkładania, losowymi efektami czy rozwijaniem umiejętności w posługiwaniu się danym elementem wyposażenia. Są też specjalne tytuły, które uruchamiają inne bonusy, i które również można rozwijać. Do tego szereg innych mechanik, jak choćby gotowanie pożywienia.
Wszystko to sprawia, że Tales of Berseria to produkcja dla osób gotowych spędzić kilka godzin w ekranach menu. Satysfakcja z optymalizacji wszystkich postaci w drużynie jest jednak ogromna, a różnice podczas walki - zauważalne. Jednocześnie, jeśli chcemy, możemy „przeklikać” się jednym combosem przez sporo starć i skupić się na fabule - twórców należy pochwalić za balans.
Szkoda tylko, że setki dostępnych możliwości odkryjemy najczęściej na własną rękę: za pomocą licznych prób i błędów lub dzięki wyszukiwarce Google. Pomoc w grze ogranicza się najczęściej do paneli z tekstem, które niezbyt dobrze radzą sobie z przedstawieniem niuansów. Berseria uczy podstaw w bardziej interaktywny sposób, ale tajniki musimy odkryć samemu.
Fani Wiedźmina 3 czy Dragon Age nie znajdą w Tales of Berseria także równie dużego nacisku na eksplorację świata. Lokacje są zamknięte i najczęściej niezbyt duże, a główną atrakcję stanowią potyczki z wszechobecnymi, wędrującymi potworami - odradzającymi się dodatkowo przy każdym załadowaniu. Na dłuższą metę może to nieco nużyć, zwłaszcza że mówimy o grze na 50 godzin. Poboczne atrakcje w postaci poszukiwania skrzynek ze śmiesznymi kotkami czy zestaw mini-gier to za mało.
Wyjątkowo bolesny jest ciągły backtracking, czyli wracanie przez te same miejsca - często po kilka razy. Szczególnie irytuje podczas wielokrotnego zwiedzania identycznych, nudnych korytarzy w podziemiach - z odrodzonymi wrogami, oczywiście. Szkoda też, że nie rozbudowano pomysłów na własną siedzibę i statek piracki - potencjalnie ciekawe elementy nie idą w interesujących kierunkach.
Seria Tales of w Japonii nadal ukazuje się na PlayStation 3, na czym wyraźnie cierpi oprawa graficzna - odsłony PC i PS4 otrzymują usprawnienia, ale poza rozdzielczością nie jest to nic znaczącego. Konwersja na komputera osobiste - jak na japońskie standardy - jest wyśmienita z technicznego punktu widzenia, ale mapy są puste, płaskie i pozbawione szczegółów, nawet jeśli różnorodne pod względem stylu. Dla osób przechodzących z Zachodnich gier RPG będzie to spory minus.
Modele postaci wyglądają już dużo lepiej, a w ekranach menu jakimś cudem udało się zmieścić wszystkie dostępne w grze systemy - i to w całkiem logiczny sposób. Również animacje w walce są udane i efektowne, choć w chaosie potyczek często trudno wychwycić, czy przeciwnik blokuje, co bardzo często prowadzi do marnowania Soul Gauge.
Udana jest też oprawa dźwiękowa i nowy system animowanych przerywników w formie komiksów. Postacie rozmawiają na wszelkie tematy: poważne, śmieszne, mądre i głupie. Ten element jest teraz częściej animowany, co poprawia odbiór. Angielscy aktorzy wypadają dobrze, choć z pewnymi wyjątkami.
Podsumowując, ciekawa fabuła i rozbudowany system walki nie ukryją problemów, na które cykl cierpi już od lat, jak słaba grafika i wysoki próg wejścia dla nowych graczy. Fanów Wiedźmina 3 pewnie trudno będzie zachęcić do zagłębienia się w Tales of Berseria, choć na pewno warto. A miłośnicy serii? Tych przekonywać nie trzeba - po średniej Zestirii otrzymujemy coś bardzo dobrego.