Tales of Xillia - Recenzja
Wspaniała gra fabularna rodem z Japonii.
Tales of Xillia to wciągająca historia, atrakcyjna oprawa graficzna, mnóstwo dobrego humoru i przystępny system walki. Grzech nie zagrać.
Rozpoczynając rozgrywkę stajemy przed wyborem jednej z dwóch postaci, której losami pokierujemy. Ścieżka Jude'a oraz Milli nieznacznie się różnią, przedstawiając tę samą opowieść z dwóch punktów widzenia. To ciekawe rozwiązanie i przypadło mi do gustu - zwłaszcza że mamy okazję zobaczyć to, co działo się z innym bohaterem, kiedy odłączył się od grupy.
I tak Jude Mathis to student medycyny żyjący w świecie Rieze Maxia, w którym koegzystują w harmonii ludzie oraz „istoty magiczne". Szlachetny, dobry i początkowo nieco ciapowaty chłopak. Podczas rozgrywki nabiera pewności siebie i wyraźnie dojrzewa; niejednokrotnie wykaże się też sprytem oraz odwagą. Są momenty, kiedy zadziwia współtowarzyszy znajdując wyjście z sytuacji pozornie beznadziejnej. Choćby wtedy, gdy dostrzeże wielki głaz, którego strącenie umożliwi pokonanie wroga.
Milla Maxwell jest z kolei pewna siebie, nieco arogancka. To kobieta o zadziwiających umiejętnościach. Trafia na Jude'a przez przypadek i choć początkowo niechętnie przystaje na jego towarzystwo, szybko się z chłopcem zaprzyjaźnia.
„Rozpoczynając rozgrywkę stajemy przed wyborem jednej z dwóch postaci, której losami pokierujemy."
Wybierając Jude'a jako główną postać, rozpoczynamy grę w akademii medycznej w Fennmont, w której wkrótce ujrzymy ludzi z niespotykanymi obrażeniami. Po krótkiej rozmowie z profesorem Hausem, dowiadujemy się, że nasz podopieczny jest uzdolnionym adeptem medycyny. Doceniają go nauczyciele, powierzając odpowiedzialne zadania do wykonania, takie jak samodzielne diagnozowanie pacjentów.
W międzyczasie profesor Haus znika nam z oczu na dłuższy czas, udając się do centrum badań. Wkrótce dowiadujemy się, że nasz mentor jest nominowany do cenionej nagrody, a naszym zadaniem jest poinformowanie o tym fakcie profesora. Zatem rozpoczynamy poszukiwania, podczas których trafiamy do pobliskiego kompleksu badawczego, gdzie poznajemy wspomnianą już Millę.
Dalszy ciąg przygód nabiera niespodziewanego biegu. Odkrywamy laboratorium, w którym opracowywano niszczycielską broń. Magiczne moce, potyczki z żołnierzami oraz Jude z Millą usiłujący deaktywować potężną maszynę pochłaniającą manę i zagrażającą ludzkości - Lance of Kresnik. Jej zniszczenie jest naszym najważniejszym celem.
Scenariusz Tales of Xillia może wydawać się mało wyszukany. Mamy niewielką drużynę towarzyszy, która wraz z postępami, zmienia liczebność. Są w niej m.in.: atrakcyjna wojowniczka, długowłosy młodzieniec, dowcipny kolorowy pokemon Teepo oraz zawadiacki najemnik Avril. Co ciekawe, interakcje pomiędzy bohaterami są niejednokrotnie przezabawne. Cięte docinki Avrila potrafią rozbawić do łez. W niczym nie ustępuje mu słodki Teepo, próbujący wkupić się w łaski Jude'a.
Pomimo iż mniej więcej wiemy, czego spodziewać się po przedstawionej historii, jest tu kilka niespodziewanych zwrotów akcji. I co najważniejsze, historia po prostu wciąga, nie pozwalając oderwać się od konsoli przez kilkadziesiąt godzin. Bawimy się świetnie, a setki stoczonych bitew ani razu mnie nie znudziły.
Przemierzamy królestwa i rozległe krainy świata Rieze Maxia, odwiedzając miasta i wsie. W każdym z nich zakupimy niezbędny podróżnikowi osprzęt: broń, hełm i miecz. Zdobędziemy również jedzenie, by wzmocnić siły przed bitwą. Po drodze natkniemy się na mnóstwo porozrzucanych przedmiotów do zebrania oraz sporo zadań pobocznych do wykonania. Te często bywają dość nudne i sztampowe, opierając się głównie na przyniesieniu jakieś drobnostki lub wybiciu określonych przedstawicieli lokalnej fauny. Na szczęście trafiają się i perełki.
Wykreowany świat tętni życiem. Lasy i doliny zamieszkują liczne stworki (niektóre wyglądają jak skrzyżowanie niedźwiedzia z drzewem). Miasta nie są puste. Mnóstwo tu kramów, patrolujących ulice strażników i zwykłych przechodniów. To wszystko pozwala nam uwierzyć, że dane miejsce nie jest tylko cyfrowym tworem wyobraźni japońskich artystów.
Jednak kluczowy dla tego gatunku gier fabularnych jest system walki. Zbyt zawiły i mało dynamiczny zniechęci, a przesadnie uproszczony - odrzuciłby miłośników serii. Wydaje się, że w Tales of Xillia znaleziono złoty środek.
Choć na pierwszy rzut oka system wydaje się skomplikowany, jest zaskakująco łatwy do rozgryzienia, w czym pomagają liczne instrukcje. Co istotne, wszystko dzieje się niezwykle dynamicznie, w czasie rzeczywistym. Walka nie powinna sprawić trudności nawet osobom mniej obeznanym z japońskimi RPG-ami.
„Graficznie Tales of Xillia, jako całość, prezentuje się bardzo efektownie."
W skrócie, całość opiera się na wyprowadzaniu ciosów klasycznych oraz specjalnych wykorzystujących manę, zwanych artes. Te ostatnie zadają o wiele więcej obrażeń niż zwykłe uderzenia. Dodatkowo podczas potyczek możemy połączyć się w parę z jednym z członków naszej drużyny. Dzięki temu partner będzie nas wspomagał podczas ataków oraz chronił, gdy jeden z przeciwników zajdzie nas od tyłu. Połączenia z różnymi postaciami przynoszą odmienne korzyści, o czym warto pamiętać, opracowując taktykę na kolejne starcie.
Co oczywiste, podczas bitew dowolnie możemy przełączać się pomiędzy bohaterami oraz dobierać artes, leczyć siebie lub partnerów oraz korzystać z inwentarza. Maksymalna liczba postaci, którymi możemy pokierować w walce jest ograniczona do czterech.
Starcia z zamieszkującymi świat gry stworkami nie są zbyt wymagające. Z reguły trwają ledwie kilkadziesiąt sekund. Na szczęście. Bo takich potyczek trzeba stoczyć setki, by systematycznie zwiększać poziom doświadczenia. Musimy być przecież przygotowani na starcia z większymi przeciwnikami.
Spektakularni bossowie, choć nie ma ich zbyt wielu, są doprawdy potężni. Poziom trudności momentalnie szybuje w górę i trzeba dać z siebie wszystko, stosując różne strategie walki i przełączając się pomiędzy postaciami, by sprostać wyzwaniu. Wybuchy, ciosy specjalne, feeria barw. Naprawdę super!
W ciekawy sposób przedstawiono gromadzone przez członków drużyny doświadczenie. Po zdobyciu określonej sumy punktów, poziom postaci wzrasta. Otrzymujemy punkty, które wykorzystujemy w drzewku rozwoju wyglądającym niczym pajęcza sieć, wymieniając je na tzw. Lilium Orb. Rzecz jasna możemy zwiększyć chociażby poziom życia danej postaci czy siłę zadawanych ciosów.
Jednak nie samymi walkami przyjdzie nam cieszyć oko. Graficznie Tales of Xillia, jako całość, prezentuje się bardzo efektownie. Co prawda, pierwsze miejskie lokacje nie oczarowują urodą, ale im bardziej zagłębimy się w rozgrywce, tym lepiej poznajemy piękną oprawę wizualną. Zachwycają bogate i zróżnicowane scenerie, ukazujące urodę natury. Wodospady, lasy, wielkie połacie zieleni doprawdy urzekają. A wszystko to przyozdobione animowanymi przerywnikami, które może nie stoją na poziomie Ni No Kuni, ale i tak prezentują się znakomicie.
Wygląd bohaterów Tales of Xillia, zarówno głównych, jak i pobocznych, został starannie przygotowany z dbałością o detale. Bogactwo strojów podkreśla różnorodność charakterów, których poznamy w trakcie przygody. A wszystko dzięki pracy nie tylko Hideo Baba, ale również cenionym przez fanów serii Tales, Kosuke Fujishima i Mutsumi Inomata.
Największą wadą jest rezygnacja z japońskich głosów postaci na rzecz kwestii wypowiadanych w języku angielskim. Odbiera to grze urok, pozbawiając ją dalekowschodniego klimatu. Milla brzmi na przykład fatalnie i aż szkoda, że nie można przełączyć się na język japoński z angielskimi napisami. Takiej opcji po prostu nie ma.
Bez wątpienia Tales of Xillia jest znakomitą, japońską grą RPG. Śliczna wizualnie, z ciekawą ścieżką fabularną, dostarcza dziesiątek godzin wyśmienitej zabawy.