Te kultowe gry powinny dostać nowe ekranizacje. Jest tu potencjał na kinowe hity
Niektóre zasługują na drugą, a czasem nawet na trzecią szansę.
Tworzenie adaptacji gier to sztuka balansowania między szacunkiem dla materiału źródłowego, a próbą przekształcenia go w coś unikalnego i świeżego. Tytuły takie jak The Last of Us, Fallout, Super Mario Bros., Arcane czy Cyberpunk: Edgerunners udowadniają, że można stworzyć dzieła, które zachwycą zarówno graczy, jak i krytyków.
Niestety, nie wszystkie kultowe marki miały tyle szczęścia. Poniższe tytuły miały pecha trafić w ręce twórców nieumiejętnych lub takich, którzy nie potraktowali pierwowzoru z należytym respektem. Te światy z gier zasługują na drugą, a czasem nawet na trzecią szansę.
Alone in the Dark
Marka, która ukształtowała gatunek survival horror miała ogromnego pecha – w 2005 roku za jej adaptację na wielki ekran zabrał się niesławny niemiecki reżyser Uwe Boll. Pełen grozy i tajemnic świat gry inspirowany m.in. twórczością H.P. Lovecraft’a, w którym detektyw Edward Carnby balansuje na granicy strachu i szaleństwa, został przez reżysera i scenarzystów potraktowany z czułością piły mechanicznej.
O tym, jak bardzo nieudany był to film, można by długo rozprawiać. Tym bardziej dziwi fakt, że scenarzyści pierwszego obrazu - Peter Scheerer i Michael Roesch - dostali zgodę na wyreżyserowanie drugiej części. W efekcie, choć trudno w to uwierzyć, dostaliśmy twór gorszy nawet od „jedynki’. Sam Boll w ciągu kolejnych lat „zasłynął” z równie nieudanych adaptacji znanych marek, takich jak Far Cry, Dungeon Siege czy Bloodrayne.
Assassin’s Creed
Produkcja z 2016 roku o tym samym tytule miała solidne argumenty, by stać się kinowym hitem: gwiazdorską obsadę z Michaelem Fassbenderem na czele oraz budżet pozwalający wierzyć, że otrzymamy wizualny spektakl. Zabrakło jednak najważniejszego - wciągającego scenariusza i reżysera rozumiejącego specyfikę serii.
Podczas gdy gry z tej serii pozwalają zanurzyć się w pełne szczegółów historyczne realia, film skupił się zbyt mocno na współczesnej linii fabularnej, tracąc tym samym to, co grach było najcenniejsze – poczucie bycia częścią epickiej opowieści. Zamiast widowiskowej epopei, dostaliśmy mało strawny film science fiction ze słabym scenariuszem i nierówną grą aktorską. Świat asasynów pozwala na opowiedzenie niezliczonej liczby przygód. Szkoda, że ten potencjał pozostaje niewykorzystany.
Doom
Większości graczy seria ta kojarzy się z dynamiczną rozwałką oraz kultową postacią Doom Slayera. W 2005 roku otrzymaliśmy film w reżyserii Andrzeja Bartkowiaka oparty w dużej mierze na fabule wydanej rok wcześniej gry Doom 3 - jedynej produkcji od id Software, w której Slayera zabrakło.
Twórcom tego obrazu dość dobrze udało się uchwycić klimat rozgrywki, która była eksperymentem w stronę mroczniejszych klimatów i zabiegów rodem z kina grozy. To niestety jedyne, za co można pochwalić tę produkcję. Pomimo niezłej obsady, z ekranu przez większość czasu wiało straszliwą nudą. Dla fanów serii dyskwalifikująca dla tej adaptacji była za to jedna ze zmian w scenariuszu – zamiast piekielnych pomiotów, naprzeciw grupy marines stają potwory, będące efektem nieudanych eksperymentów naukowych. Na niskobudżetową produkcję z 2019 roku, „Doom: Anihilation” szkoda nawet tracić czas. A jeśli nie wierzycie, to odtwórzcie sobie powyższy zwiastun.
Hitman
Seria kultowych skradanek, w których wcielamy się postać płatnego zabójcy, Agenta 47, zasłynęła z rozbudowanych poziomów i możliwości eksperymentowania z różnymi metodami eliminacji celów, nagradzając graczy za cierpliwość i pozostawanie niezauważanym. Niestety, filmowe adaptacje z 2007 i 2015 roku nie uchwyciły tego subtelnego ducha serii.
Twórcy ekranizacji, zamiast skupić się ukazaniu strategicznego planowania i kreatywności, które są znakami rozpoznawczymi Hitmana, postawili na dynamiczną akcję. Efektowne strzelaniny, które w grach są ostatecznością, w filmach stały się główną atrakcją. To odwrócenie formuły sprawiło, że postać 47-ki, mistrza kamuflażu i taktyki, została sprowadzona do roli typowego bohatera akcji. Te obrazy nie poradziły sobie także z przekonywującym ukazaniem charakteru „łysego zabójcy” - człowieka bez tożsamości, próbującego odnaleźć się w świecie, w którym jest tylko narzędziem.
Max Payne
Zapoczątkowana w 2001 roku, mroczna, pełna napięcia i zwrotów akcji historia byłego nowojorskiego gliniarza w połączeniu z efektownymi wymianami ogania rodem z Matrixa, to wręcz wymarzony materiał źródłowy do przeniesienia na wielki ekran. Produkcja z 2008 roku z Markiem Wahlbergiem w roli głównej, luźno oparta na fabule pierwszej części gry, nie sprostała niestety temu wyzwaniu.
Zamiast trzymającego w napięciu thrillera, otrzymaliśmy kolejny generyczny film akcji, który nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle ówczesnej konkurencji. Zaniedbano rozwój postaci i klimat czarnego kryminału, które były tak istotne w grach. Twórcom nie udało się też oddać uczucia desperacji i samotności, które towarzyszyły graczom podczas przemierzania wraz z Maxem spowitego śniegiem Nowego Jorku. Ta przejmująca opowieść o upadku i zemście zasługuje na adaptację stworzoną z należytym szacunkiem do świata gry.
Monster Hunter
Kiedy Paul W.S. Anderson, reżyser znany z adaptacji Mortal Kombat oraz Resident Evil, zabrał się za przeniesienie na srebrny ekran kolejnej kultowej serii od Capcomu, można było mieć obawy, czy otrzymamy choćby przyzwoitą produkcję. Efekt końcowy był jednak znacznie gorszy - Monster Hunter to nie tylko słaba adaptacja, to po prostu bardzo słaby film.
Choć twórców można pochwalić za projekty potworów oraz dbałość w odtworzeniu broni znanych z gry, to zdecydowanie za mało, by zrekompensować niemal zupełny brak historii i fatalny montaż. Przez 90 minut seansu kamera przeskakuje od jednej chaotycznej potyczki do kolejnej, aż nagle witają nas napisy końcowe. Nieporozumieniem było także wplątanie w fabułę grupy amerykańskich żołnierzy, co trudno rozpatrywać inaczej niż próbę przypodobania się tamtejszej publiczności. Na szczęście nawet takie zabiegi nie uchroniły tej produkcji przed finansową klapą. W innym przypadku Anderson mógłby - o zgrozo - otrzymać możliwość nakręcania sequela.