Te seriale i filmy podobały mi się najbardziej w 2022 roku
„The Bear”, „Yang” i inne.
Pandemia koronawirusa na pewien czas skutecznie hamowała rynek filmowy i serialowy, ale w końcu nastała „odwilż”. Dystrybutorzy zaczęli masowo wypuszczać produkcje z obawy przed kolejnymi problemami, co zaowocowało świetnymi widowiskami w mijającym roku.
Zacznę od serialu „The Bear”, w którym akcja pędzi z prędkością światła i zwalnia tylko momentami, aby widz złapał oddech. Już pierwszy odcinek wrzuca nas w wir wydarzeń, dziejących się w małym barze z kanapkami. Młody szef kuchni, Carmy, przejmuje rodzinny lokal i postanawia wprowadzić nowe standardy, które odmienią losy restauracji i jej pracowników.
Twórcy postawili sobie za cel uchwycić dynamikę małego zespołu, którego członkowie w ciasnej kuchni próbują ze sobą współpracować. W takiej przestrzeni łatwo o konflikty, dlatego produkcja jest przede wszystkim napompowana emocjami aż do ostatniego odcinka i nie pozwala na nudę.
Z drugiej strony, czasami potrzebujemy spędzić wieczór w spokoju i z filmem, który będzie miłym preludium do poważniejszej refleksji, a niekoniecznie jest czystą dawką dopaminy. Zaskakująco dobrze pomógł mi w tym kontekście obraz „Yang”. Jest to urzekająca opowieść o człowieczeństwie, pomimo że akcja skupia się w dużej mierze na losach tytułowego androida.
Główny bohater Jake próbuje przywrócić do życia zepsutego robota humanoida, będącego na co dzień towarzyszem pomagającym w wychowaniu jego córki. W trakcie badań okazuje się jednak, że Yang był ważny nie tylko dla rodziny Jake’a, ale także dla wielu innych osób.
Historia jest opowiadana w niespieszny sposób i to z niezwykłą czułością. Film, utrzymany w solarpunkowej estetyce, tworzy również przestrzeń na własne wnioski, ciągle przypominając, że każde istnienie zostawia po sobie unikalny ślad.
W kończącym się roku zadebiutowało także kilka widowisk z superbohaterami w rolach głównych. Mnie akurat najbardziej przypadł do gustu najnowszy „Batman”. Przyznam się też do kontrowersyjnej opinii. Uważam, że Robert Pattinson świetnie wypadł jako Mroczny Rycerz. Nie starał się być podobny do Christiana Bale’a, z którym tak często go porównywano.
Pattinson wygląda w tym filmie trochę jak wyobcowany dziwak, zupełnie niepasujący do społeczeństwa, charakteryzujący się smutnym, zadumanym wzrokiem. Na widowiskowość całego obrazu wpłynęła również świetna praca kamery, która pozwoliła odczuć na własnej skórze mrok uniwersum Człowieka-Nietoperza.
Warto też dodać, że specyficzny klimat Batmana udało się osiągnąć bez uwzględnienia w historii postaci Jokera. Chociaż później wyszło na jaw, że scenę z jego udziałem po prostu wycięto z ostatecznej wersji filmu.
Kolejną - tym razem polską - produkcją, która była dla mnie miłym zaskoczeniem w ostatnim czasie, jest „Wielka woda”. Solidna technicznie z dramaturgią skonstruowaną w sposób zachęcający do binge-watchingu, a do tego z klimatem porównywalnym do tego, jaki osiągnięto w znakomitym miniserialu pod tytułem „Czarnobyl”.
Co więcej, poprzez kostiumy, scenografię, rekwizyty, lokalizacje i w końcu pracę kamery, świetnie oddano atmosferę Polski lat 90-tych. Myślę sobie, że to historia o tym, jak potrafimy się zmobilizować jako społeczeństwo, pomimo że aparaty państwowe zawodzą i nie mówią nam zawsze całej prawdy.
Na koniec, muszę wspomnieć o filmie „Na zachodzie bez zmian”. Mówi się często, że nie ma potrzeby nagrywania kolejnych produkcji wojennych, ponieważ niczego nowego w tym temacie już nie da się odkryć. Moim zdaniem aktualne czasy pokazują nam jednak, że ciągle są one potrzebne. Trzeba przypominać, że konflikty zbrojne są zawsze bezsensowną tragedią, co w „Na zachodzie bez zmian” zostało pokazane w niezwykle plastyczny sposób.
Poza tym przypomnijmy, że obraz wyprodukowali Niemcy, co oznacza, że nie jest to typowa kinematografia zwycięzców i różni się chociażby od amerykańskich filmów wojennych. Warto zwrócić uwagę na muzykę, która pojawia się w zaskakujących i nieoczywistych momentach, a zastosowane motywy nie starają się na siłę czegoś ilustrować albo dopowiadać.
Mam także wrażenie, że w przypadku filmu „Na zachodzie bez zmian” pierwszy raz od dawna mamy do czynienia z prawdziwym dramatem wojennym, a nie widowiskiem, w którym chodzi głównie o wielkie inscenizacje i efekty.