Team Fortress 2 - dziadek Overwatch obchodzi 10 urodziny
Góra wspomnień... i czapek.
Team Fortress 2 to jedyna pozycja w mojej bibliotece Steam, przy której licznik wskazuje ponad 900 godzin spędzonych w grze. Dziesiąta rocznica premiery tej wyjątkowej strzelanki to dobry moment na wspomnienie, dlaczego była tak niesamowicie angażująca, a i nawet dziś potrafi sprawić frajdę - choć już nie w takim stopniu, co parę lat temu.
Gdyby hit od Valve ukazał się w 2017 roku, moglibyśmy wrzucić go do szufladki z napisem „hero shooter”. Taka nazwa gatunku strzelanek stała się popularna przed premierą Overwatch, kiedy poza produkcją Blizzarda na horyzoncie czaiły się też Battleborn czy Paladins. Niektórzy już wtedy nie pamiętali, że Team Fortress 2 było pierwsze.
Oczywiście to nie ta gra wymyśliła koncept klas postaci w strzelance. Mimo to, wydaje się być pierwszą, która nie dość, że oferowała bohaterów tak różnych, jak to tylko możliwe, to jeszcze nadała im niepowtarzalnego charakteru.
W efekcie po kilku czy kilkunastu godzinach najzwyczajniej w świecie przywiązywaliśmy się do herosów - nadpobudliwego Scouta, enigmatycznego Snajpera, optymistycznego Inżyniera czy Medyka z niemieckim akcentem. Słuchanie ich odzywek i wzajemnych interakcji budowało wyjątkowy urok gry.
Podobnie jak Overwatch wiele lat później, Team Fortress 2 pozwoliło polubić wirtualnych bohaterów, pomimo braku jakiejkolwiek fabuły. To strzelanka sieciowa, bez żadnego trybu dla pojedynczego gracza - samotnie mogliśmy co najwyżej postrzelać do botów na mapach z multiplayera.
Różnorodność dziewięciu klas nie robi już dziś takiego wrażenia, ale pierwszy kontakt z grą zachwycał ogromem możliwości. Cały czas zresztą wcielanie się w Demomana wymusza zupełnie inny styl gry niż - przykładowo - gra Żołnierzem czy „Grubym” z minigunem.
Team Fortress 2 nie wykorzystuje popularnego dziś systemu talentów i specjalnych zdolności, które aktywujemy przyciskami. Zamiast tego, każda klasa dysponuje jakimś wyjątkowym gadżetem albo umiejętnością pasywną. Urozmaicenie rozgrywki oferują natomiast różne rodzaje broni.
Każda klasa ma dostęp do kilku różnych karabinów czy wyrzutni, a także wielu narzędzi do walki wręcz. Do niektórych przypisane są dodatkowe talenty - choćby szarża, którą zyskuje Demoman, kiedy wyposaża tarczę. Broń może też powodować efekt krwawienia, zadawać różne obrażenia w zależności od trafionej części ciała, oferować bonus do obrażeń krytycznych. Każdy element arsenału ma swoje plusy i minusy, pasuje do innych sytuacji.
Tego trochę brakuje w dzisiejszych „hero shooterach”. Wydaje się, że twórcy nie chcą oferować wielu broni do wyboru, by za wszelką cenę dbać o balans. W Team Fortress 2 deweloperzy też przywiązywali wagę do tego, by było sprawiedliwie, ale nie kosztem frajdy z eksperymentowania z różnymi zabawkami.
Strzelanka Valve to także piękny przykład świetnie wspieranej darmowymi aktualizacjami produkcji. Przez lata otrzymywaliśmy regularne dodatki zawartości, w tym chyba największy, czyli tryb kooperacyjnego strzelania do hord robotów. Nie obyło się również bez tony przedmiotów kosmetycznych - najbardziej popularne były przeróżne nakrycia głowy dla bohaterów. Są także skrzynki do otwierania, a jakże - były dostępne w grze na długo zanim wprowadzono je do CS:GO.
Trudno pozbyć się wrażenia, że Valve mogłoby pomóc Team Fortress 2. Studio z takimi zasobami nie miałoby raczej problemu z przygotowaniem istotnego, świeżego dodatku. Podejrzewam, że fani zapłaciliby nawet, gdyby zaoferowano płatne rozszerzenie. Z jakiegoś powodu twórcy są już chyba swoim niegdysiejszym hitem znudzeni. Nie pasuje już do e-sportowego ducha firmy.
Choć nie gram już w TF2 regularnie od 2-3 lat, to cały czas pamiętam, jaką frajdę i satysfakcję sprawiały udane zagrywki Szpiegiem, albo trafienie headshota strzałą z łuku, czy ogłuszenie wroga piłką baseballową z dużej odległości. Ze znajomymi czy solo, zawsze czerpało się radość z gry.
Czy warto wypróbować Team Fortress 2 nawet dziś? Tak - ciekawie jest zobaczyć w akcji protoplastę specyficznego podgatunku strzelanek. Choć gra zapewne nigdy nie odzyska już pełni życia i nie powróci do szczytowej formy, to - przynajmniej w moim prywatnym rankingu - na zawsze pozostanie jednym z najbardziej wyjątkowych i ulubionych shooterów sieciowych.