The Book of Unwritten Tales - Recenzja
Fantastyczna opowieść w popkulturowym wydaniu.
Patrząc na The Book of Unwritten Tales odnosi się wrażenie, że autorzy potraktowali klasyczną opowieść fantasy wymieszaną z inteligentnym humorem jako tło dla spostrzeżeń o otaczającym nas świecie. Staranne wykonanie gry tylko wzmaga radość płynącą z ekranu.
We wprowadzeniu poznajemy losy Mortimera McGuffina, gremlińskiego archeologa, który odkrył potężny artefakt, dający niemal nieograniczoną moc. Kiedy dowiadują się o tym agenci Armii Cieni, porywają gremlina, aby wydobyć z niego cenne informacje. Porwanemu wyruszają na pomoc elfka Ivo oraz gnom Wilbur Weathervane, który otrzymuje złoty pierścień z poleceniem dostarczenia go do pewnego arcymaga.
Motyw zaczerpnięty z „Władcy Pierścieni” stanowi preludium do niezliczonych nawiązań. Odniesienia do dzieł i zjawisk współczesnej popkultury są obecne na każdym kroku, a ich odkrywanie dostarcza wiele satysfakcji. Przykłady? Użycie lassa powoduje włączenie muzyki rodem z Indiany Jonesa, natomiast pewien karczmarz powie nam, że „uwielbia zapach krasnoludzkiego piwa o poranku”, co jest parafrazą słynnego cytatu z Czasu Apokalipsy.
W krzywym zwierciadle przedstawiono niemal wszystko, co tylko było możliwe. Dostaje się więc biznesmenom, grabarzom, śmierci, wiecznie narzekającym graczom, grom fabularnym, a nawet przygodówkom i ich twórcom. Trafne oraz podane w lekko uszczypliwej formie spostrzeżenia autorów są wprowadzone z dużym wyczuciem i bez obraźliwego sarkazmu, przez co ostateczny efekt jest fantastyczny. Wprawdzie wybuchy niekontrolowanego śmiechu raczej nam nie grożą, ale subtelny humor powoduje, że uśmiech nie schodzi z ust w trakcie całej przygody.
„Odniesienia do dzieł i zjawisk współczesnej popkultury są obecne na każdym kroku, a ich odkrywanie dostarcza wiele satysfakcji.”
The Book of Unwritten Tales wyróżnia się piękną oprawą graficzną, od której trudno oderwać oczy. Dwuwymiarowe tła lokacji są wykonane z ogromnym pietyzmem, a ilość znajdujących się w nich detali może przyprawić o zawrót głowy. Graficy musieli poświęcić na opracowanie tych małych dzieł sztuki masę czasu. Ale opłaciło się, ponieważ w pamięci na długo zostają zarówno monumentalne widoki pokroju wejścia do fortecy krasnoludów, jak i bardziej przyziemne, ale niezwykle pomysłowo zaprojektowane mieszkanie gnomów.
Całości nadano specyficzny, baśniowy styl z ogromną paletą barw, przez co lokacje nabrały dużej różnorodności. U wędrownego sztukmistrza dominują zatem ciepłe kolory zachęcające odwiedzających do zabawy, natomiast na bagnach zamieszkiwanych przez śmierć, spotkamy się głównie z czernią i odcieniami zimnej zieleni. W pewnej chwili możemy złapać się na tym, że do przodu wcale nie pcha nas fabuła, lecz chęć zobaczenia nowych miejsc. Postacie nie są już tak urokliwe pod względem graficznym jak lokacje, ale cieszy przywiązanie dużej wagi do szczegółów aparycji oraz strojów.
Spotykane podczas przygody osobistości stanowią oryginalną zgraję, idealnie wpasowaną w pokręcony klimat gry. Potężny mag uzależniony od gier sieciowych, dreptająca w kapciach Śmierć czy chodzący w różowej tunice metroseksualny paladyn, to jedynie niektórzy przedstawiciele oryginalnych pomysłów. Mocnym punktem napotykanych osób jest nie tylko ich wygląd, ale również utrzymane w żartobliwym tonie dialogi - w czym niemała zasługa idealnie dobranych głosów postaci.
The Book of Unwritten Tales jest klasycznym point'n'clickiem bez utrudnień w postaci elementów zręcznościowych (poza jednym, niezbyt trudnym wyjątkiem). Rozmawiamy zatem z postaciami, zbieramy przedmioty, a potem myślimy, jak ich użyć, aby pchnąć akcję do przodu. Rozgrywki nie starano się wydłużyć na siłę przez wprowadzenie abstrakcyjnych zagadek. Wszystkie są logiczne i przy zaangażowaniu szarych komórek można sobie z nimi spokojnie dać radę.
Większość łamigłówek polega na odpowiednim użyciu znalezionych przedmiotów, ale nie zabrakło też przygotowywania magicznych mikstur czy odnajdywania na mapie lokacji na podstawie zebranych wskazówek. Niektóre momenty urozmaicono poprzez wprowadzenie kilku bohaterów, między którymi możemy się przełączać. Każdy z nich dysponuje innymi umiejętnościami, co wymusza współpracę i sprawia, że rozgrywka staje się jeszcze ciekawsza.
„Akcja toczy się wartko i dynamicznie, a pomimo tego na ukończenie gry potrzeba około 15-20 godzin.”
Podobnie jak w większości współczesnych przygodówek gra oferuje tak zwane „hotspoty”, czyli zaznaczenie kluczowych miejsc i przedmiotów w danej lokacji. Pozwala to zaoszczędzić czas i nerwy graczom, którzy nie przepadają za ciągłym jeżdżeniem kursorem po ekranie.
Autorzy wprowadzili jeszcze dwa interesujące rozwiązania. Pierwsze z nich wyrzuca z kluczowych punktów te, które nie będą już przydatne w dalszej części zabawy. Nie trzeba się zatem głowić, czy dany obiekt do czegoś nam jeszcze posłuży. Druga opcja zaznacza tylko możliwe do połączenia ze sobą obiekty. Jeżeli na ekranie nie pojawi się żaden napis, to wybranych elementów ze sobą nie połączymy. W praktyce możemy więc szybko przejechać myszką po ekranie i zorientować się, co wchodzi ze sobą w interakcje, zamiast klikać i mozolnie sprawdzać każdy możliwy wariant z osobna.
Opisane ułatwienia mogą z pozoru znacząco upraszczać rozgrywkę, jednak w rzeczywistości ją usprawniają, nie doprowadzając do długich przestojów. Akcja toczy się wartko i dynamicznie, a pomimo tego na ukończenie gry potrzeba około 15-20 godzin. Zawodzi jedynie finał. Zamiast być wisienką na torcie okazuje się tylko krótką, niewiele mówiącą animacją, która pozostawia niedosyt.
The Book of Unwritten Tales zachwyca klimatem, oprawą graficzną, a przede wszystkim humorem i nawiązaniami do popkultury. Z kolei utrzymana w klasycznej formie rozgrywka sprawia, że aż chce się odkrywać kolejne pomysły autorów. Jednym słowem: warto!