Skip to main content

Ten horror straszy… teksturami. Recenzja The Casting of Frank Stone

Tylko dla wiernych fanów.

The Casting of Frank Stone to kolejny horror studia Supermassive Games, specjalizującego się w produkcji tzw. interaktywnych filmów. Najnowsze dzieło Brytyjczyków to już dziesiąte podejście do gatunku wydane w ciągu zaledwie 9 lat. Ale choć z biegiem czasu coraz bardziej pasuje do nich łatka weteranów, to do miana mistrzów grozy jeszcze im daleko.

Po całkiem udanym The Devil in Me twórcy wzięli oddech od antologii The Dark Pictures i postanowili opowiedzieć historię ze świata Dead by Daylight. O ile jednak oryginalne DbD jest grą sieciową, gdzie czterech graczy stara się uciec przed piątym, wcielającym się w postać mordercy, tak w The Casting of Frank Stone mamy do czynienia z klasyczną formułą wypracowaną przez Supermassive Games - jest to więc gra singlowa (choć dostępny jest też tryb „przekazywania kontrolera drugiej osobie”), w której sterujemy naprzemiennie kilkoma postaciami.

Zobacz na YouTube

Tym razem kierujemy losami pięciorga osób. Chyba że liczyć osobno ich starsze wersje, bowiem akcja gry toczy się po części w latach 60. XX wieku, w roku 1980 oraz współcześnie, a do tego jeszcze wprowadza zagadnienia podróży w czasie i alternatywnych rzeczywistości. Tym, co łączy wszystkie wątki oraz losy bohaterów, są przerażające wydarzenia, jakie miały miejsce w oregońskiej hucie stali w 1963 roku. To tam seryjny morderca - tytułowy Frank Stone - zginął z rąk policjanta Toma Holta. Ale czy na pewno?

Dzielny funkcjonariusz to pierwszy z grywalnych bohaterów - do ich grona wkrótce dołącza tajemnicza Madison oraz trójka młodocianych filmowców, chcących nakręcić w hucie swój pierwszy horror. Jak można się domyślić, paczka znajomych przez kolejne godziny zabawy stara się robić wszystko, by ich życie skończyło się przedwcześnie i tragicznie. Tu jednak do akcji wchodzi gracz, który dzięki swoim wyborom oraz refleksowi (od czasu do czasu musimy wcisnąć w odpowiednim momencie jakiś przycisk) może zapobiec niefortunnym wypadkom.

Generatory zajmują ważne miejsce w mitologii DbD

To nie ma sensu

To, jak wiele zrozumiemy z The Casting of Frank Stone, w sporej mierze zależy od naszej znajomości świata Dead by Daylight, u którego podstaw leży całkiem złożona „pseudo-mitologia”. Jej centralną figurą jest Byt (ang. The Entity) - kosmiczne ucieleśnienie zła, przywdziewające różne formy i zmuszający swoje ofiary do straszliwych czynów. To właśnie w jego pułapce znajdują się bohaterowie najnowszej gry The Casting of Frank Stone. O ile jednak ta przepełniona tanią metafizyką struktura świata jest po prostu zagmatwana i nieco kiczowata, tak sama fabuła na ogół nie ma w ogóle sensu.

W pewnym momencie gra próbuje nas na przykład przekonać, że pracująca na trzy zmiany policja nie miała szansy przeszukać w pełni miejsca zbrodni, ponieważ… najwyraźniej nie wiedziała jak korzystać z drabiny. Nasi bohaterowie muszą z kolei przejść szybem wentylacyjnym, naprawić generator i odnaleźć ukryty klucz, a wszystko to po to, by otworzyć drzwi wagonu z jednej strony i wyjść drzwiami naprzeciwko. Mimo że od początku mogli bez problemu dostać się tam bokiem. Takich scenariuszowo-projektowych „głupotek” jest tu zresztą więcej.

Trudno nazwać ich „bohaterami z krwi i kości”. No chyba, że gdy giną - wtedy krew leje się strumieniem, a kości gruchoczą aż miło

Jest jeszcze gorzej, gdy zdajemy sobie sprawę, że stawka życia bohaterów jest od początku zerowa. Nawet gdy któraś z głównych postaci ginie, jej zadanie z powodzeniem wypełnia ktoś inny, również pozbawiony fabularnego ciężaru, a wszystko - z nim czy bez niego - dalej zmierza do nieuchronnego końca. Nie byłoby to możliwe, gdyby bohaterowie zostali obdarzeni jakimiś wyjątkowymi cechami, lecz tak się nie stało. Ta ich „nijakość” zdaje się świadomą decyzją twórców, mającą uprościć projektowanie rozgałęzionej historii.

Nie pomaga fakt, że opowieść rozwija się bardzo powoli i dopiero w ostatnich dwóch godzinach (z pięciu, które zajęło mi przejście całości) akcja zaczyna przyspieszać. Niezwykle czasochłonna jest też eksploracja - postaci są ślamazarne, a każda animacja podniesienia przedmiotu czy otwarcia książki trwa stanowczo zbyt długo. Trzeba mieć anielską cierpliwość lub - tak jak ja - słabość do „interaktywnych filmów” i głupawych horrorów, by dać tej historii szansę.

Czasem jest tu naprawdę urokliwie

(Byle)jakość grafiki

Oprawa graficzna w wersji na PlayStation 5 pozostawia sporo do życzenia. Nie zachwycają animacje postaci, które od czasu Until Dawn z 2015 roku nie posunęły się wiele do przodu, a co szczególnie doskwiera w grze tak silnie próbującej budować „filmowe doświadczenie”. Odbiór jeszcze bardziej psują problemy z migotaniem pikseli na krawędziach obiektów (ditheringiem) oraz niska jakość wygładzania (antyaliasingu), co najsilniej rzuca się w oczy na włosach postaci.

W grze odnajdziemy kilka ładnie zaprojektowanych, bogatych w detale lokacji, lecz jakość tekstur przy zbliżeniu to chyba jedyne, czym produkcja potrafi przestraszyć. Obiekty brane do ręki wyglądają jak w grze z PS2, a do tego dochodzi problem z doczytywaniem tekstur - niemal przy każdej zmianie kadru jesteśmy świadkami tego, jak obraz powoli wyostrza się i nabiera głębi. Gra trzyma dość stabilne 60 klatek, choć w przypadku prawdziwie „filmowego doświadczenia” byłbym w stanie poświęcić połowę z nich na rzecz lepszej oprawy - niestety, w ustawieniach nie zmienimy trybu graficznego.

To nie wygląda dobrze

Podsumowanie

Jako recenzent nie mogę przejść obojętnie nad masą problemów najnowszego dzieła studia Supermassive Games. To gra pod wieloma względami nieudana - pełna fabularnych nonsensów i nieciekawych rozwiązań gameplayowych, grafomańska, a w wersji na PS5 także niedopracowana i miejscami okrutnie brzydka. Ale skłamałbym, mówiąc, że źle się bawiłem przy The Casting of Frank Stone. Głupawe horrory klasy B, które bardziej bawią niż straszą, to moje „guilty pleasure” i jeśli ktoś ma podobnie, to mimo wszystko mogę mu tę grę polecić. Nie oczekuj wiele, a będziesz zadowolony.

Ocena: 5/10

Plusy:
+ Poszerzenie lubianego uniwersum (gratka dla fanów Dead by Daylight)
+ Sporo klimatycznych, bogatych w detale miejscówek
+ Niezły projekt antagonisty
+ Montażownia (możliwość łatwego powrotu do momentów decyzyjnych, bez konieczności gry od początku)
+ Opcja grania z drugą połówką w trybie „przekazywania pada”
+ Stabilne 60 klatek na sekundę
Minusy:
- Nijacy bohaterowie, bez większego znaczenia dla historii
- Wybory są w dużej mierze pozorne i prowadzą do tych samych rozstrzygnięć
- Ślamazarne tempo przez pierwsze 3/4 zabawy
- Masa fabularnych „głupotek”
- Jakość oprawy graficznej

Zobacz także