The End is Nigh - Recenzja
Mroczny kuzyn Super Meat Boy'a.
The End is Night to nowa gra twórcy Binding of Isaac i Super Meat Boy, co czuć od samego początku dzięki sporej sile przyciągania. Nawet niezliczone zgony, choć mogą frustrować, nie przeszkadzają ostatecznie w dobrej zabawie.
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z platformówką podobną do Meat Boy'a, ale dosyć szybko zauważamy pewne różnice. Najważniejszy jest fakt, że bohater nie może odbijać się od ścian w dowolnym miejscu, co - wbrew pozorom - czyni grę nieco łatwiejszą. Przynajmniej przez większość czasu.
Na przeszkodach zauważamy często wystające kolce. Tylko na nich możemy się zatrzymać, zawiesić i skoczyć z nich dalej, w dowolnym kierunku. Takie podejście sprawia, że droga przez każdą planszę jest nieco bardziej liniowa. Nie musimy zastanawiać się, od którego konkretnie piksela należy się odbić, by wykonać udaną akrobację.
Jest więc trochę prościej niż w platformówce z kawałkiem mięsa, ponieważ jest mniej chaotycznie. Co nie oznacza jednak, że grę można nazwać łatwą. To wciąż wymagająca dużej precyzji, cierpliwości i opanowania produkcja. Przejście kilkuset „ekranów” - które czasem można spokojnie pokonać w kilka sekund - jest jednak mniejszym wyzwaniem niż zdobycie sekretów.
Najtrudniejsze zadanie czeka na graczy właśnie przy okazji zbierania znajdziek. Każdy ekran to kolejny przedmiot do przechwycenia - najczęściej umiejscowiony tak, że nie obejdzie się bez serii co najmniej kilkunastu bolesnych upadków na kolce czy w przepaść.
Niełatwo jest także w ukrytych lokacjach, zawierającej często nieco cenniejsze skarby. Takie poziomy to istne koszmary, jeżeli nie umiemy popisać się nieziemskim refleksem i wyczuciem. Poruszające się przeszkody, potwory, a nawet trująca woda czy gaz - w którym możemy przebywać tylko przez 2-3 sekundy - to stałe elementy zabawy, ale ich natężenie w specjalnych etapach jest celowo zwiększone.
Wreszcie mamy też kartridże, które bardzo łatwo przeoczyć, a zapewniają one dostęp do bonusowych etapów - w formie gry wideo odpalanej na starej konsoli bohatera w pierwszym etapie. Te wyzwania cechują się inną oprawą graficzną w stylu retro i pozwalają spędzić kolejne godziny w grze, choć w ich przypadku mamy ograniczoną pulę „żyć”.
Przez większą część przeprawy możemy ginąć ile chcemy - nie ma żadnych ograniczeń. Pod koniec przygody zaczyna się jednak seria etapów, gdzie twórcy postanowili podnieść trochę poziom stresu, co nie przypadnie do gustu każdemu. Na porażkę możemy pozwolić sobie tyle razy, ile wskazuje licznik zebranych znajdziek. Okazuje się więc, że wcale nie są one opcjonalne.
Z jednej strony to interesujący pomysł, który pasuje do brutalnego i niebezpiecznego świata. Jednak z drugiej - lepiej byłoby chyba pozwolić na ukończenie całej podstawowej „kampanii” bez żadnego limitu śmierci, a wszelkie tego typu obostrzenia zostawić w pobocznych aktywnościach.
Zaletą gry jest bez wątpienia ciekawsza atmosfera niż w Super Meat Boy, a także - co może niektórych zdziwić - historia bohatera i post-apokaliptycznego świata. Ash jest prawdopodobnie ostatnią żywą istotą, która zabija czas przy ulubionej grze. Gdy jednak kartridż się psuje, trzeba wstać od telewizora. Wyruszamy więc w poszukiwaniu przyjaciół. Taki właśnie jest główny cel pesymistycznej i makabrycznej opowieści - Ash chce stworzyć kolegę ze znalezionych części ciała.
The End is Nigh oferuje płynną i komfortową, a jednocześnie frustrującą - gdy giniemy - zabawę dla cierpliwych. Może też pochwalić się świetną oprawą dźwiękową, która potrafi czasem ukoić zszargane nerwy. To z pewnością dobra pozycja dla fanów wymagającego platformowania.