The Last Guardian: wrażenia z pierwszych 40 minut
Gra faktycznie istnieje.
Możliwość zagrania w The Last Guardian jest nieco surrealistyczna, gdy wielu graczy na całym świecie zastanawiało się już, czy produkcja rzeczywiście powstaje. Tymczasem na konferencji przed targami E3 wydawca - Sony - ujawnił nie tylko datę premiery, ale i pozwolił zainteresowanym przetestować pierwszy poziom.
Kilka lat temu wydawało się, że tytuł wyniesie PlayStation 3 na nowy poziom. Teraz, już na PS4, gra przypomina bardziej remaster. Oprawa z kolorami w stylu Ico and Shadow of the Colossus już tak nie imponuje, pomimo okazjonalnego przebłysku w postaci udanej animacji, dla głównego bohatera lub Trico, naszego futrzasto-pierzastego towarzysza.
The Last Guardian przekroczyło więc granicę generacji, ale nadal ma problemy. Sterowanie jest mało precyzyjne i powolne, a praca kamery ciągle stara się utrudnić zabawę. Po znalezieniu tajemniczej tarczy możemy z jej pomocą odbijać gromy generowane przez ogon Trico. To służy do rozwiązywania zagadek logicznych, które są jednak bardziej męczące niż przyjemne - ze względu na kamerę.
Twórca gry - Fumito Ueda - słynie z wrzucania graczy w sam środek świata bez żadnej pomocy, by ten samodzielnie nauczył się podstaw. Nie jest to złe rozwiązanie i na pewno wydaje się być czym świeżym. Jednak w epoce Uncharted odbiorcy oczekują płynnego i precyzyjnego przemieszczania się i wspinania, podczas gdy sterowanie w The Last Guardian po prostu irytuje.
Przygoda zaczyna się w jaskini. Prowadzony przez gracza chłopiec budzi się obok przestraszonego Trico, przykutego do podłogi i rannego, z włóczniami wystającymi z ciała. W tle słyszymy narratora - to nasz bohater, teraz starszy i opisujący wydarzenia, które miały miejsca w przeszłości. Chłopiec nie wie jeszcze, że jest pokryty dziwnymi, czarnymi znakami i dlaczego budzi się obok pożerającej ludzi bestii.
Pierwsze 40 minut w The Last Guardian służy za samouczek, z prostymi zagadkami logicznymi i eksploracją. Rzucamy beczki z jedzeniem do Trico, ale ten zje posiłek tylko, jeśli się oddalimy. Wyciągamy włócznie z brzucha naszego towarzysza - ten wije się z bólu i przez przypadek rzuca nas o ścianę. Po chwili wspinamy się na jego grzbiet, powoli docierając do łańcucha na szyi, by uwolnić zwierzaka.
Zobacz: The Last Guardian - Poradnik, Solucja
Początek jest rozmyślnie powolny, ucząc gracza, na co może sobie pozwolić. Już na samym starcie zaczynamy także zdobywać zaufanie Trico: karmimy go, wyciągamy włócznie i w końcu oswabadzamy. W tym samym czasie dowiadujemy się, że możemy łapać się jego futra, wzywać do siebie, korzystać podczas wspinania na krawędzie czy niszczenia zablokowanych przejść z pomocą ogona wysyłającego wyładowania elektryczne.
Pomimo problemów z kamerą i sterowaniem, wydaje się, że The Last Guardian realizuje swoje założenia. Kreuje poczucie zachwytu otaczającym światem, z interesującą eksploracją i budowaniem więzi z niebezpieczną bestią. Tak właśnie miało być. Gdyby nie to sterowanie. Dlaczego nie mogę złapać tego zwisającego łańcucha? Muszę stanąć bezpośrednio przed nim, skoczyć, po czym przytrzymać R1 - ale kamera nie chce się uspokoić. Dlaczego nie mogę przeskoczyć tej rozpadliny? Ponieważ kamera zablokowała się za nogą Trico. I tak dalej.
A może to wszystko część genialnego planu Uedy? Gracz budzi się w nieznanym świecie, więc musi przyzwyczaić się do nowych warunków? Może musi zdobyć zaufanie gry, tak samo jak i zaufanie Trico? Może później będzie już lepiej?
Są też pewne niepokojące kwestie techniczne. Dostępne na E3 demo miało problemy z płynnością, a w kilku przypadkach nasz towarzysz przenikał przez ścianę czy inny element świata. W pewnym momencie jego łańcuchy zaczęły przedziwnie wariować. Jak na grę debiutującą za pięć miesięcy, zostało jeszcze sporo do poprawienia.
Imponuje sam Trico. Nietypowa bestia, połączenie wielu mitycznych stworów, może sprawić, że The Last Guardian będzie czymś więcej, pomimo kłopotów. Nasz towarzysz zachowuje się naturalnie. Na początku nam nie ufa, nie bez powodu. Jest przykuty do podłogi, krwawi, jest zmęczony i głodny, ze złamanymi skrzydłami i odpiłowanymi rogami. Jeśli zbytnio się zbliżmy, odepchnie nas głową.
Wygląda na to, że boi się wody, więc trzeba przekupić go beczkami z jedzeniem. Niekiedy nie wiemy, co mamy zrobić, ale Trico szybko pomaga, zdając sobie sprawę z naszych problemów. Opuszcza głowę i ogon, zachęcając do wejścia na krawędź. Przez przypadek zrzuca beczkę. Przez przypadek - możemy poczuć, że rzeczywiście nie chciał.
Czterdzieści minut nie wystarcza oczywiście na definitywne oceny. Tak, sterowanie, kamera i płynność to powody do zmartwień, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że gra ma duszę. The Last Guardian musi jednak spełnić ogromne oczekiwania, ustalone niemal dekadę temu.
Jest jeszcze Trico. Nawet po zakończeniu dema gdzieś w tyle głowy słyszymy jego ciężki oddech, słyszymy, jak przedziera się gdzieś poza kamerą, jak złości się na swoje rany i ból. W projekcie bestii jest coś przejmującego. Tańczące w ciemności futro, oczy: raz świecące jasnym kolorem, kiedy indziej czarne, jakby płakał.
Podejrzewamy, że jeśli Fumito Ueda zrealizuje swoja wizję, to gracze też uronią łzę.
The Last Guardian ukaże się 25 października, tylko na PlayStation 4.