„The Last of Us” w ogóle nie trzyma się gry w 3. odcinku. To była dobra decyzja
Nie to że gra jest zła, ale...
Przedpremierowe recenzje „The Last of Us” zapowiadały raczej całkiem wierne trzymanie się fabuły gry, dlatego odcinek 3. wziął mnie z zaskoczenia. Z materiału źródłowego zostali tam właściwie tylko bohaterowie i łącząca ich relacja, a reszta została zmiksowana, przerobiona lub całkowicie zastąpiona. A jednak efekt bardzo mi się spodobał, i to pomimo że jestem fanem gier Naughty Dog. To się ogląda jak dobry film, choć w alternatywnej rzeczywistości.
UWAGA NA SPOILERY: Jak wskazuje tytuł tekstu, zamieszczamy tutaj informacje o fabularnych szczegółach serialu, a także drobne spoilery z gry. Jeśli nie chcesz ich poznać, opuść stronę lub wróć tu w przyszłości. Możesz też przejść do działu filmy i seriale lub na stronę główną serwisu i przeczytać codzienną dawkę informacji ze świata gier, seriali i filmów.
Producenci wyraźnie bowiem dają do zrozumienia, że serial pokazuje właśnie alternatywną rzeczywistość The Last of Us. Biegnącą po tych samych torach, ale jednak ze sporymi - a w przypadku 3. odcinka gigantycznymi - odstępstwami. Mimo wszystko robią to (zazwyczaj) ze smakiem i pietyzmem, a efekt jest godny pochwał. Kto by się spodziewał, że odcinek w większości bez Ellie i Joela będzie tak udany. I kto by pomyślał, że taka „fabularna herezja” może wyjść serialowi na dobre.
Na początku omówmy podstawową kwestię: tak, w grze Frank i Bill również byli parą, choć jest to zasygnalizowane znacznie subtelniej niż w serialu, dlatego nie każdy zwrócił na to uwagę. Bill nazywa Franka „partnerem, którym musiał się zajmować”. W schronie survivalowcy Ellie znajduje też pornograficzny magazyn dla gejów.
Podobieństwa kończą się jednak na relacji i początkowo miałem dość mieszane odczucia, z kolejną sceną dziwiąc się jeszcze bardziej. Bill, twardy preppers i zwolennik teorii spiskowych, jest miłośnikiem gry na pianinie i dobrego wina, a do tego świetnie przyrządza delikatne mięso królika? Frank wciąż żyje, para zdążyła się zestarzeć, a wciąż nie odwiedzili ich Ellie z Joelem? Bardzo dziwnie było zobaczyć na ekranie siwowłosego Billa w leciwym wieku, wiedząc, jak sprawy potoczyły się w grze.
I choć żałuję, że Ellie nie miała okazji spotkać Billa i wymienić z nim kilka kąśliwych inwektyw inspirowanych dialogiem w grze, ostatecznie cieszę się, że scenarzyści napisali tę historię na nowo. W grze Frank był dla nas tylko trupem wiszącym na sznurze, a Bill - gburowatym mistrzem pułapek i znajomym Joela. W serialu zrobiono z nich jednak ludzi. Ludzi z zainteresowaniami i lękami. Ale przede wszystkim ludzi kochających.
Surowy romantyzm finału historii Billa i Franka tak bardzo pasuje do uniwersum The Last of Us. To jedna z tych historii, które w grze opowiadano zakurzonym listem zostawionym gdzieś na szafce albo widokiem szkieletów w kącie pokoju. Ukazano ją jednak w sposób, jaki w grze jest zarezerwowany tylko dla głównych bohaterów. Pełny uczuć, głęboki i ściskający za serce.
Odcinek nie jest idealny, bo uważam, że pewne intymne momenty powinny pozostać poza okiem kamery (przy czym płeć kochanków nie ma tu znaczenia), bo trochę psuje to resztę scen zrealizowanych z wyczuciem i smakiem, ale po pocałunku z poprzedniego odcinka powoli przyzwyczajam się do różnych odważnych pomysłów twórców. W ogólnym rozrachunku opowieść o Billu i Franku jest jednak zrealizowana znacznie ciekawiej niż w materiale źródłowym.
Jeśli tak mają wyglądać odstępstwa od gry w serialu „The Last of Us”, to piszę się na to. Traktowanie produkcji HBO w kategoriach „co by było, gdyby” pozwala mi czerpać wielką przyjemność z serialu mimo bycia wielkim fanem gier. W takim układzie Bill może być miłośnikiem muzyki klasycznej i truskawek - i nigdy nie spotkać Ellie.