The Legend of Korra - Recenzja
Żywiołowy średniak.
Platinum Games to mistrzowie w dziedzinie efektownych gier akcji. Dlatego rozczarowuje fakt, że The Legend of Korra jest tytułem zaledwie odrobinę lepszym od typowych produkcji na licencji filmowej czy telewizyjnej.
Legenda Korry to animowany serial będący kontynuacją nieco bardziej popularnej serii Awatar. Akcja osadzona jest w świecie, w którym wybrani mogą kontrolować żywioły. Korra jest wyjątkowa. Jako kolejne wcielenie awatara posiada władzę nad czterema mocami - wody, ognia, ziemi i wiatru.
Uniwersum wyprodukowane przez Nickelodeon jest interesujące, a przede wszystkim - posiada duży potencjał. Wojownicy używający w walce mocy żywiołów to, wydawałoby się, świetny motyw dla efektownej bijatyki. Tymczasem nie doczekaliśmy się jeszcze produkcji, która dobrze by ten potencjał wykorzystała.
W The Legend of Korra wcielamy się w tytułową bohaterkę. Na początku przygody tracimy nasze żywiołowe zdolności, by później stopniowo odzyskiwać je wraz z rozwojem fabuły. Historia zupełnie nie angażuje, narracja istnieje właściwie tylko w scenkach przerywnikowych. Opowieść wydaje się przygotowana na szybko, jakby „na kolanie”.
Ponadto, gracze nieznający serialu mogą poczuć się nieco zdezorientowani. Producenci nie chcieli chyba marnować czasu na wyraźne przedstawienie i opisanie świata, postaci oraz bieżących wydarzeń. Otrzymujemy więc historię słabej jakości, przygotowaną tylko dla fanów animacji.
Rozgrywka to przede wszystkim walka. Dobrze się składa, ponieważ to jedyny element wybijający się ponad przeciętność, bo przecież Platinum Games nie potrafiłoby stworzyć złego systemu potyczek. Z początku zabawa jest jednak nieco monotonna, gdyż nie mamy dostępu do wszystkich żywiołów - na szczęście zdobywamy je dosyć szybko.
Starcia są efektowne i dynamiczne. Wykorzystujemy różne combosy i umiejętności, możemy też w dowolnym momencie zmieniać moc żywiołu, której używamy. Woda przydaje się do walki na odległość, sztuka ognia skupia się na zadawaniu szybkich ciosów z bliska, powietrze oferuje najlepsze ataki obszarowe, a uderzenia wspomagane siłą ziemi są najsilniejsze, choć najbardziej powolne.
Ale walce brakuje płynności znanej chociażby z Bayonetty. Zmiana celu w trakcie wyprowadzania serii ataków jest niewygodna, a czasem zupełnie niemożliwa. Kontrataki opierają się na quick-time eventach, co potrafi rozproszyć.
Pozytywnie zaskakuje poziom trudności. Przeciwnicy potrafią być wymagający. Szkoda tylko, że są tak mało zróżnicowani. Przez cały czas walczymy właściwie z klonami, różniącymi się tylko kolorem kostiumu i bronią. Dopiero na godzinę przed końcem przygody pojawiają się zupełnie odmienni oponenci.
Problem dotyczy także bossów - praktycznie wszyscy są identyczni, dysponują tylko innym zestawem i schematem ataków. Wyjątek stanowi ostatnia potyczka, całkiem interesująca i wyróżniająca się na tle innych.
Choć ukończenie gry zajmuje tylko od 4 do 5 godzin, projektanci postanowili urozmaicić doświadczenie etapami zręcznościowo-platformowymi. Bohaterka pędzi na grzbiecie Nagi - swojego wiernego przyjaciela, krzyżówkę niedźwiedzia i wielkiego psa.
Zwierzak biegnie automatycznie, bez przerwy, po wąskich korytarzach. Naszym zadaniem jest tylko skręcanie i unikanie przeszkód. Fragmenty te okazują się niezwykle frustrujące i zupełnie nie pasują do całości. Psują odbiór gry.
Kolejnym dodatkiem są zawody sportowe w tak zwanym „Pro Bendingu”. Uczestnicy wykorzystują swoje moce, by zepchnąć rywali z areny, zdobywając tym samym punkty. Ten element wyszedł nieźle, jednak bardzo szybko staje się powtarzalny. Dziwi też fakt, że Korra występuje często w pojedynkę, choć mamy do czynienia z dyscypliną drużynową.
Oprawa wzbudza mieszane uczucia. Animacje i efekty towarzyszące walce są zrealizowane porządnie, ale wykonanie lokacji pozostawia sporo do życzenia. Miasto wygląda jak zbiór kartonowych pudeł. Odwiedzamy też biegun południowy i krainę duchów, ale otoczenia nie robią absolutnie żadnego wrażenia.
The Legend of Korra to najsłabsza gra od Platinum Games. Na pierwszy rzut oka widać, że zabrakło czasu oraz budżetu, by twórcy hitów - takich jak Bayonetta czy Metal Gear Rising - mogli rozwinąć skrzydła. Rezultat to produkcja zaledwie udana, choć oferująca niezły i efektowny system walki.