The Legend of Zelda: A Link Between Worlds - Recenzja
Przenośna perfekcja.
3DS w końcu doczekał się własnej, oryginalnej odsłony jednej z najpopularniejszych serii stworzonych przez Nintendo. Biblioteka konsoli wzbogaciła się o tytuł, obok którego nie można przejść obojętnie. The Legend of Zelda: A Link Between Worlds to świetna gra, która udowadnia, że lubiany cykl nigdy nie przestanie pozytywnie zaskakiwać.
Ponownie trafiamy do krainy Hyrule. Wcielamy się w charakterystycznego bohatera w zielonym kubraku i próbujemy uratować królestwo oraz tytułową księżniczkę przed siłami ciemności. Mamy do czynienia z kontynuacją, sequelem wydanej 22 lata temu części A Link to the Past, choć jej znajomość nie jest wymagana. Historia rozgrywa się kilkaset lat później - świat się zmienił, choć lokalizacja najbardziej charakterystycznych miejsc oraz układ głównych dróg pozostały niezmienione.
Jak każdą odsłonę serii, również najnowszą zbudowano na trzech filarach - walki, eksploracji oraz zagadek. Podobnie jak w Link to the Past, czy też „Zeldach" z konsoli DS, akcję obserwujemy z góry. Podstawa rozgrywki została unowocześniona i dopracowana, twórcy wzbogacili jednak sprawdzoną formułę kilkoma interesującymi elementami.
Najważniejszą nowością jest możliwość wypożyczania różnych przedmiotów od kupca Ravio, którego poznajemy na początku przygody. System otwiera przed nami cały świat. Nie musimy odwiedzać nowych miejsc i podziemi w określonej kolejności. Wolność tę odczuwamy najmocniej, gdy trafiamy do alternatywnego wymiaru, do krainy Lorule. Musimy tam uwolnić siedmiu mędrców, nie mamy jednak do czynienia z ustalonym odgórnie porządkiem, którego należy się trzymać. Nie czujemy się prowadzeni za rękę i ograniczani. Zaoferowanie graczom takiej wolności w eksploracji to najistotniejsza zmiana w formule od wielu lat, wyraźnie odczuwamy jak bardzo była serii potrzebna.
Z wypożyczaniem wiąże się pewien haczyk: zdobyte w ten sposób przedmioty tracimy po śmierci. Na szczęście stosunkowo szybko pojawia się możliwość zakupu wyposażenia na stałe - kosztuje to o wiele więcej, ale przynajmniej mamy na co wydawać Rupie, które znajdujemy we wszystkich zakątkach świata. Warto zaznaczyć, że w grze występują także przedmioty, których kupić ani wypożyczyć się nie da - zdobywamy je wykonując określone zadania.
W eksploracji bardzo pomaga opcja szybkiej podróży. Mieliśmy już z nią do czynienia w niektórych odsłonach serii, ale w A Link Between Worlds pojawia się zdecydowanie szybciej. Czyni to zabawę bardziej przystępną i wygodną.
Popisową umiejętnością Linka jest tym razem możliwość zamieniania się w obraz. Bohater zyskuje ją po pierwszym starciu z czarnoksiężnikiem Yugą. Funkcja jest niezwykle pomysłowa, wykorzystujemy ją często, by dostawać się w miejsca pozornie niedostępne, poruszając się po ścianie. Korzystając z „płaskiej" formy przechodzimy także przez portale między światami Hyrule i Lorule.
Najważniejsze, że forma malowidła nie jest zbędnym dodatkiem, ma swoje miejsce w świecie, pasuje do prowadzonej opowieści. Co więcej, w dużej mierze sprawia, że tytuł zyskuje własny, niepowtarzalny charakter i nie jest jedynie odświeżoną wersją A Link to the Past.
Najwięcej czasu spędzimy w zamkach, podziemiach i lochach. Projektanci przygotowali mnóstwo różnorodnych łamigłówek, które nigdy nie okazują się zanadto skomplikowane, co pomaga grze utrzymać równe tempo. Nieraz trzeba na chwilę zatrzymać się i pomyśleć, nigdy jednak nie mamy poczucia, że niepotrzebnie tracimy zbyt dużo czasu. Co ważne, każda kolejna lokacja to osobny zestaw zagadek, zupełnie odmienny od pozostałych, wymagający też używania innych narzędzi.
Poziom trudności w walce jest dobrze wyważony. Nie jest przesadnie trudna, ale nieostrożne szarżowanie często kończy się śmiercią. Musimy na spokojnie poznać słabe punkty wroga, wyposażyć - obok miecza, podstawowej broni - najskuteczniejszy przedmiot i w odpowiednich momentach korzystać z umiejętności specjalnych. Po całym świecie gęsto porozmieszczano też uzupełniające punkty zdrowia serca, co pomaga przygotować się do kolejnych starć.
Twórcy stanęli na wysokości zadania, jeżeli chodzi o zaprojektowanie walk z bardziej wymagającymi przeciwnikami, bossami. Są różnorodne, a emocje wzmaga świadomość możliwości utraty wypożyczonych przedmiotów. Podczas tego rodzaju potyczek trzeba wykazać się refleksem, spostrzegawczością, wytrwałością. Każde starcie wymaga innego podejścia, odmiennej strategii - każde zwycięstwo to porządna dawka satysfakcji.
Lekkim zawodem okazuje się oprawa graficzna - modele postaci i niektóre elementy otoczenia wydają się zbyt obłe, jakby ulepione z błyszczącej plasteliny. To skutek chęci unowocześnienia oprawy A Link to the Past - niestety, nie do końca udany. Wizualną nijakość na szczęście rekompensują modele bossów i efekty towarzyszące walce. Szkoda, że nie zdecydowano się na kreskówkową stylistykę, choć można zrozumieć, że wtedy gra budziłaby skojarzenia z nowszymi odsłonami serii na konsolę DS, a nie z klasykiem sprzed ponad dwudziestu lat.
The Legend of Zelda: A Link Between Worlds nie jest może najpiękniejszą grą. Mimo to zachwyca i wciąga. Każdy aspekt rozgrywki zrealizowany jest bezbłędnie, a wprowadzone nowości okazały się strzałem w dziesiątkę. Przygodę ukończyłem w szesnaście godzin, nie żałuję ani sekundy.
A Link Between Worlds to najlepsza „przenośna" odsłona cyklu i tytuł plasujący się w ścisłej czołówce największych przebojów na konsolę 3DS.