Skip to main content

The Legend of Zelda: Breath of the Wild - Recenzja

Fenomenalna przygoda.

Eurogamer.pl - Rekomendacja odznaka
Najważniejsza gra Nintendo od ponad dekady, bez dwóch zdań plasująca się w ścisłej czołówce najlepszych części kultowej serii.

Nintendo bywa krytykowane za zbyt kurczowe trzymanie się sprawdzonej formuły rozgrywki. The Legend of Zelda: Breath of the Wild to ostateczna i dosadna odpowiedź na takie zarzuty. Jest nie tylko inna od poprzedniczek, ale też od wszystkich znanych gier z otwartym światem. Przede wszystkim to jednak fantastyczna i niezwykła przygoda.

Główny bohater budzi się po stu latach w zbiorniku z dziwnym płynem. Prowadzony wyłącznie kobiecym głosem odzywającym się w jego głowie wstaje, wychodzi z miejsca wiekowego spoczynku i staje na wzgórzu, patrząc na ogromny świat. Ta scena to zapowiedź niesamowitej swobody i otwartości nowej Zeldy.

Wolność czujemy jeszcze w pierwszym regionie, który pełni tak naprawdę role samouczka. Musimy odwiedzić cztery podziemia i rozwiązać zagadki środowiskowe, a będziemy mogli wydostać się ze startowego obszaru. Otrzymujemy prowizoryczną lotnię, skaczemy z wielkiego muru i czując wiatr we włosach, ruszamy na wyprawę w nieznane.

Historia ma oczywiście znaczenie, a w ważnych momentach obserwujemy scenki przerywnikowe, ale to nie opowieść jest tu najważniejsza. O wiele ciekawsze jest samodzielne domyślanie się, jakie tajemnice skrywa kraina Hyrule. Odwiedzanie różnych miejsc, obserwowanie otoczenia czy - nieco później - czytanie opisów sfotografowanych obiektów to przyjemny sposób na poznawanie uniwersum. Świat poznajemy poprzez eksplorację.

Konia musimy złapać i oswoić

To właśnie zwiedzanie jest bez wątpienia jedną z większych zalet gry - przede wszystkim dlatego, że czujemy się jak odkrywcy. Mapa nie zdradza zbyt wielu informacji. Nawet po odblokowaniu wieży w każdym regionie, nie zostajemy zasypani ikonami obrazującymi zadania poboczne czy inne aktywności. Ani razu nie mamy poczucia, jakby gra prowadziła nas za rękę.

Nawet główne zadania fabularne często nie wskazują wprost miejsca, w które mamy się udać, by rozwiązać stawiany przed Linkiem problem. W jednej misji mamy na przykład odnaleźć szereg konkretnych punktów w świecie, ale wyłącznie na podstawie zdjęć. Od początku wiemy, że twórcy szanują naszą inteligencję.

Eksploracja jest w Breath of the Wild napędzana ciekawością gracza i nie jest zautomatyzowanym procesem podążania między ikonami na mapie, jak po sznurku. Widzimy coś interesującego, więc po prostu tam idziemy. Jeżeli nie czeka na nas skarb, to może stanowiący wyzwanie wróg, a może tylko piękne widoki. Nawet po dziesiątkach godzin możemy odkryć coś nowego, świeżego - choćby to był tylko sposób na odblokowanie jakiegoś przejścia.

Zwiedzanie jest też przyjemniejsze dzięki możliwości wspinania się niemal na wszystko. Teoretycznie to drobnostka, ale możliwość wspięcia się na górę, która staje nam na drodze do celu, okazuje się niesamowicie wyzwalająca. W innej grze musielibyśmy iść ścieżką dookoła, ale nie w tej. Zawsze możemy pójść na skróty.

Zamiast używać broni, możemy podnieść metalową skrzynię czy beczkę i uderzać nią w przeciwników

Sam świat też zachwyca, ale nie pod względem graficzno-technologicznym. Chodzi raczej o to, co możemy w tym świecie robić. Poziom interaktywności jest wyjątkowo duży, jak na grę o tak otwartej strukturze. Wielu obiektów czy elementów można użyć. Zepchniemy głaz na przeciwników, zetniemy drzewo, podniesiemy praktycznie wszystko, niemal dowolny obiekt wykorzystamy jako broń.

Zobacz: Nintendo Switch - najlepsze gry na początek

Taki stan rzeczy pozwala mocniej zagłębić się w grę, ponieważ obowiązują tu całkiem logiczne, naturalne reguły. Widzimy patyk, podnosimy go, a zbliżając się do ogniska zrobimy z kawałka drewna prowizoryczną pochodnię, którą z kolei możemy podpalić trawę jednym rzutem. Jeżeli wytrącimy oponentowi broń, często chwyci cokolwiek, co ma pod ręką, by nas zaatakować.

Walka jest istotnym elementem rozgrywki - jest też inna od tego, do czego przyzwyczaiła nas seria. Używamy wielu rodzajów broni, każdą możemy rzucić, wykonujemy unik w ostatniej chwili, by aktywować specjalny cios. Możemy też zakradać się za plecy wroga, żeby zadać potężne obrażenia. Duże znaczenie na przebieg potyczek ma też rewolucyjna nowość w The Legend of Zelda, czyli możliwość skakania w dowolnym momencie.

Najważniejszy jednak jest system przedmiotów, ponieważ każda broń, łuki oraz tarcze psują się w miarę użytkowania. Niektóre, szczególnie na początku przygody, bardzo szybko. Takie rozwiązanie ma swoje wady i zalety - z pewnością zachęca do eksperymentowania, odpowiedniego doboru oręża do wroga i improwizacji, ale potrafi też czasem zirytować. Na szczęście niezbyt mocno, gdyż przydatną broń znajdujemy całkiem często.

Zobacz na YouTube

Denerwujący bywa też ekwipunek i brak prostych sposobów na ułatwienie graczowi życia. Za każdym razem, gdy chcemy podnieść nową tarczę czy łuk, a nie mamy już miejsca, musimy przejść do odpowiedniego menu, wybrać przedmiot, który chcemy wyrzucić, a dopiero później podnieść ponownie to, co próbowaliśmy wziąć wcześniej. To oczywiście drobnostka, ale potrafi lekko wybić z rytmu.

Starcia bywają sporym wyzwaniem - wszystko zależy od liczby i rodzaju wrogów. Niektóre stwory są w stanie zabić Linka jednym czy dwoma ciosami. Pochwalić należy też sztuczną inteligencję. Przeciwnicy potrafią omijać bombę rzuconą w ich stronę, a kiedy nie zdążą podnieść broni, mogą rzucić w bohatera - przykładowo - wybuchającą beczką.

W walce wykorzystujemy też otoczenie oraz gadżety. Dzięki magicznemu magnesowi możemy chwytać metalowe obiekty i uderzać nimi stwory. Atak podczas szybowania na lotni jest potężniejszy niż zwykły. Jeżeli w pobliżu jest ognisko, wystarczy, że podejdziemy do niego ze zwykłą strzałą, by ją podpalić. Atakować możemy też z grzbietu konia. Dzikie wierzchowce łapiemy i rejestrujemy w stajniach, by później móc odebrać je w dogodnym momencie.

Choć Breath of the Wild to Zelda inna niż wszystkie, nie mogło zabraknąć łamigłówek. Twórcy przygotowali ponad sto kapliczek - małych podziemi, w których musimy znaleźć sposób na dotarcie do czekającego na nas mnicha. Choć nieco monotonne pod względem wizualnym, takie mini-dungeony to świetna odskocznia. Są niezwykle różnorodne i wymagają korzystania z różnych gadżetów. Zatrzymujemy obiekty w czasie, przenosimy przedmioty, tworzymy bloki lodu. W niektórych musimy też walczyć, ale takie są najmniej ciekawe.

Odtwarzamy intro z Mission: Impossible 2

Są także cztery duże „dungeony”, które z racji ich natury trudno jednak nazwać „podziemiami”. Moment w grze, gdy dowiadujemy się, czym naprawdę są, jest jednym z najbardziej fascynujących w pierwszej połowie przygody, dlatego trudno pisać o nich bez ryzyka zepsucia zabawy. Dlatego warto tylko powiedzieć, że są imponujące i pomysłowe, a z pewnością jedyne w swoim rodzaju, choć także mniejsze niż te, do których przyzwyczaiły nas poprzednie części cyklu.

Deweloperom udało się nadać całemu światu wiarygodny charakter. Hyrule jest naprawdę naturalne - nieważne czy mówimy o pustkowiach, lasach, wielkich łąkach, miastach czy obozach. W różnych lokacjach spotykamy też postacie niezależne i czujemy, że dookoła toczy się życie. Interakcje z mieszkańcami krainy są różnorakie. Czasem to tylko rozmowa, innym razem początek zadania, a od czasu do czasu początek starcia.

W tym ogromnym świecie zawsze mamy też mnóstwo potencjalnych zajęć. Niektóre misje poboczne zaskakują poziomem rozbudowania. Sekrety czają się wszędzie - niektóre naprawdę duże. Możemy odkryć chociażby osobną lokację, która sama w sobie stanowi jedną, dużą zagadkę i wyzwanie dla najbardziej wytrwałych.

Podczas eksploracji kolekcjonujemy nie tylko ekwipunek, ale i pożywienie. Z różnych składników przygotowujemy potrawy, a - w zależności od proporcji i zawartości - każde danie może oferować inne bonusy, w tym między innymi ochronę przed chłodem, upałem, zwiększoną obronę lub atak. Gotowanie to przyjemny dodatek, nigdy nie zabierający zbyt dużo czasu. Element survivalowy ogranicza się właśnie do tego systemu. Jedzenie nie jest nawet wymagane. Link nie odczuwa głodu ani pragnienia, ale czasem musi coś schrupać, by odzyskać zdrowie.

Jedną z głównych zdolności jest możliwość tworzenia bloków lodu

Twórcom udało się również świetnie dobrać oprawę dźwiękową. Jest najbardziej minimalistyczna w historii cyklu, ale bez dwóch zdań perfekcyjnie pasuje do spokojnego zwiedzania tajemniczego świata. W różnych momentach - podczas walki albo jazdy na koniu - zaczynamy słyszeć konkretne utwory, a nie tylko pojedyncze dźwięki. Uśmiechamy się czasem, słysząc relaksacyjne aranżacje melodii znanych z poprzednich odsłon.

The Legend of Zelda: Breath of the Wild nie jest tylko wspaniałą grą - to niepowtarzalne doświadczenie, które nie przestaje fascynować. Żaden posiadacz Wii U czy Nintendo Switch nie może tej przygody nie przeżyć. Pod wieloma względami tytuł zmienia podstawy gatunku open world na lepsze - i choćby dlatego na stałe zapisze się w kartach historii.

Zobacz także