The Legend of Zelda: Majora's Mask 3D - Recenzja
Trzy dni do końca świata.
Las, późny wieczór. Link, po ukończeniu przygód z Ocarina of Time, przemierza świat w poszukiwaniu znajomej wróżki Navi. Pewnego razu na szlaku pojawia się jednak Skull Kid z dziwną maską na głowie. Kradnie Eponę - naszego konia - oraz magiczną okarynę, a bohatera zamienia w stwora przypominającego drzewo i wrzuca do równoległego świata.
Tak zaczyna się The Legend of Zelda: Majora's Mask, jedna z najbardziej nowatorskich i - w opinii wielu - najlepszych odsłon tej zasłużonej serii. Odświeżona wersja na konsolę Nintendo 3DS nie straciła nic ze swego uroku, a wprowadzone zmiany czynią grę jeszcze lepszą. Mechanika rozgrywki zestarzała się niewiele i nawet dzisiaj można ją uznać za innowacyjną.
Dla osób, które nigdy nie miały do czynienia z serią: akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, zza pleców, ale z możliwością swobodnego obracania kamerą. Link przedziera się przez podziemia, gdzie rozprawia się z kolejnymi bossami i rozwiązuje środowiskowe łamigłówki. Bohater dysponuje między innymi mieczem, łukiem i bombami. Cześć przedmiotów ulepszamy w toku fabuły.
Jak wskazuje tytuł, ważną rolę w Majora's Mask odgrywają maski, modyfikujące posiadane umiejętności. Przykładowo - królicze uszy zwiększą prędkość, maska żaby pozwoli komunikować się z płazami, a dzięki kapeluszowi listonosza zajrzymy do skrzynek pocztowych.
Wydarzenia toczą się w trzydniowych sekcjach, w trakcie których mamy do wykonania określone zadanie. Jeżeli nie podołamy, gigantyczny księżyc z wykrzywioną twarzą spadnie na miasto Clock Town i okoliczne ziemie, obracając wszystko w ruinę. Po wykonaniu misji - lub przy pomocy okaryny - Link cofa się trzy dni w przeszłość, by zająć się innym zadaniem.
Trzy wirtualne dni trwają około godziny, a pasek widoczny na ekranie przypomina o upływie czasu. Takie rozwiązanie ma swoje wady oraz zalety i nadal pozostaje chyba najbardziej kontrowersyjnym - lecz jednocześnie innowacyjnym - elementem produkcji wydanej pierwotnie w 2000 roku na Nintendo 64.
Oryginał był znakomity, a nowa wersja jest po prostu lepsza.
Z jednej strony, pomaga przeniesienie gry na Nintendo 3DS, a godzina to idealny czas przygody. Pozwala wypełnić nudny przejazd autobusem czy oczekiwanie na pobranie gry ze Steama. Z drugiej strony: zwolennicy swobodnej eksploracji poczują się poganiani w trakcie misji, a konieczność powtarzania tych samym czynności w przypadku porażki nie należy do najprzyjemniejszych.
Istotnym minusem oryginału była częsta konieczność oczekiwania na otwarcie danej lokacji - jak to w życiu bywa, urząd pocztowy czynny jest tylko za dnia, ale za to sklep z dziwactwami otwiera podwoje dopiero po dziesiątej wieczorem. W tym przypadku mamy do czynienia z jednym ze znakomitych usprawnień w nowej wersji, czyli piosenką Double Time, która umożliwia wybranie dowolnej godziny, do której chcemy przesunąć licznik. Powraca system odgrywania różnych utworów na okarynie.
Nadal należy oczywiście uważać, by po podróży w przeszłość nie zabrakło czasu na wykonanie czynności związanych z aktywnym zadaniem. Nintendo zaoferowało jednak kolejne błogosławieństwo, które znacznie zmniejsza ryzyko porażki - możliwość zapisania gry przy specjalnych figurkach, rozrzuconych po całym świecie gry. Nadal nie jest to swobodny zapis w dowolnym momencie, ale znacznie ułatwia i usprawnia rozgrywkę.
Kolejną ważną nowością jest rozbudowanie funkcji notatnika Linka, który służy teraz za dokładny dziennik poczynań naszego bohatera i znacznie ułatwia nawigację. Na kolejnych stronach znajdziemy informacje na temat napotykanych postaci, skarbów, zadań czy masek do znalezienia. Zapisane są tu także nuty piosenki aktywującej szybką podróż.
Co najważniejsze, wszystkie zmiany zostały idealnie wkomponowane w strukturę oraz świat gry i w żadnym momencie nie wydają się nie na miejscu. Te same opcje równie dobrze mogły znaleźć się w Majora's Mask w 2000 roku.
Duże znaczenia ma świetne odświeżenie oprawy graficznej. Już chyba samo „ściśnięcie” wersji Nintendo 64 do rozmiarów małego ekranu Nintendo 3DS powinno wystarczyć, ale producenci poszli krok dalej, tworząc lepsze tekstury i ostrzejsze modele.
Wszystko to sprawia, że The Legend of Zelda: Majora's Mask 3D wygląda i działa jak produkcja, która ukazała się w ubiegłym tygodniu, a nie jak tytuł, którego korzenie sięgają początków tego millenium. Świadczy to nie tylko o ponadczasowości przygotowanych już wtedy mechanizmów rozgrywki, ale także o świetnej pracy wykonanej przez Nintendo teraz, nad odświeżoną wersją.
Poprawiono nawet krytykowane w przeszłości walki z bossami i rozmieszczenie niektórych elementów oraz postaci, o czym przekonałem się bezskutecznie poszukując pięciu dzieciaków w pierwszym zadaniu w Clock Town - bazując na oryginale. Deweloperzy odpowiedzialni za Grim Fandango Remastered, Heroes of Might and Magic III HD Edition czy Fahrenheit: Indigo Prophecy Remastered powinni wziąć przykład z Nintendo. Tak się robi wersje odświeżone.
Pomimo wszystkich modyfikacji udało się także zachować jedną z głównych cech wyróżniających Majora's Mask w cyklu The Legend of Zelda. Nadal mamy do czynienia z tym samym, nieco surrealistycznym i dziwacznym klimatem. Powraca złowrogi księżyc i parada osobliwych postaci z niepokojącym sprzedawcą masek na czele. To także mroczny świat, z perspektywą rychłej śmierci wiszącej - dosłownie - nad głowami mieszkańców.
Mogłoby się wydawać, że cztery podstawowe podziemia to skromna zawartość, ale nic bardziej mylnego. Szybka zabawa nie pozwoli nawet zobaczyć „dobrego” zakończenia, a istotną rolę odgrywają rozbudowane zadania poboczne. Wykonując je znajdujemy wartościowe przedmioty i dodatkowe godziny rozgrywki.
Wielu uważa, ze Majora's Mask to najlepsza część serii. Choć ciągła pogoń za umykającymi sekundami, konieczność powtarzania czynności po porażce i jedno gorzej zaprojektowane podziemie mogą przeszkadzać, to opinie graczy na pewno nie są przypadkowe. Oryginał był znakomity, a nowa wersja jest po prostu lepsza.