The Raven: Legacy of a Master Thief - Epizod 1 - Recenzja
Lepiej poczekać.
Trudno zrozumieć, dlaczego Nordic Games zdecydowało się wydać tę klasyczną przygodówkę w epizodach. Poszczególne odcinki ukażą się w miesięcznych odstępach, więc studio King Art nie ma czasu na wprowadzenie znaczących poprawek, a za całość i tak musimy zapłacić z góry.
Wydamy więc od razu sto złotych, by otrzymać pierwszy epizod, trzy godziny rozgrywki i mglistą obietnicę dobrze zrealizowanych, dwóch kolejnych odcinków. Jakość pierwszego, zatytułowanego The Eye of the Sphinx, nie zwiastuje co prawda katastrofy w przyszłości, ale nadal trudno oprzeć się wrażeniu, że kupujemy kota w worku. Wygląda na to, że lepiej poczekać do publikacji ostatniego epizodu we wrześniu i wypatrywać sensownej promocji.
Nowy projekt twórców świetnego The Book of Unwritten Tales przenosi nas w klimaty kryminału Agathy Christie. Wcielamy się w szwajcarskiego policjanta, który podróżuje Orient Expressem z inspektorem Legrandem - pogromcą słynnego włamywacza, tytułowego Ravena. Jak można się domyślić, transport drogiego kamienia szlachetnego pociągiem wywołuje powrót złoczyńcy.
Nasz bohater - Anton Jakob Zellner - łysiejący konstabl w sile wieku, najlepsze czasy ma już za sobą, ale jego marzeniem jest sprawdzenie się w oczach słynnego stróża prawa. Rzucamy się w wir poszukiwań Ravena, przy okazji starając się dostarczyć pakunek do muzeum w Kairze.
Fabułą jest więc dość sztampowa. Mniej typowy jest główny bohater, któremu daleko do wizerunku śmiałka i herosa. Twórcom udało się wykreować nie tylko plejadę wiarygodnych postaci drugoplanowych, lecz także oddać - bez niepotrzebnej koloryzacji - klimat lat 60., w których umieszczono fabułę.
Niestety, kuleje najważniejsza warstwa - przygodowa. Najtrudniejszą zagadkę z wytrychem rozwiążemy w maksymalnie 60 sekund. Starano się także wyraźnie ograniczyć inwentarz postaci i wyeliminować charakterystyczne dla przygodówek przenoszenie w kieszeniach przedmiotów rozmiaru drzwi od stodoły (i kilku zapasowych desek).
Wszystko znajduje się tu pod ręką, a Zellner podnosi jedynie kawałki drutu i klucze. Jeśli jednak już tak bardzo starano się omijać klisze i schematy, to dlaczego główny bohater jest mistrzem otwierania zamków za pomocą wytrychu? Gra jest niebywale prosta i w toku trzygodzinnej zabawy „zagubić” można się jedynie w miejscu, gdzie nielogicznie rozwiązano zarządzanie ekwipunkiem.
Również lokacje nie robią najlepszego wrażenia. Są może i ładne graficznie, ale niesamowicie ograniczone. Słynny Orient Express składa się z czterech wagonów, z czego zwiedzimy tylko trzy. Później trafiamy także na pokład okrętu, gdzie ekranów jest nieco więcej, jednak niektóre z nich służą jedynie za ozdobę i w najlepszym wypadku do przeprowadzenia jednego dialogu. Wszystko to sprawia, że całość wygląda na grę nieco pustą i niedokończoną.
Spokojne tempo rozgrywki uprzyjemnia świetna ścieżka dźwiękowa, a także bardzo dobry, angielski dubbing. Postacie mówią z charakterystycznymi akcentami, ale udało się zachować odpowiedni balans, przez co głosy nie brzmią karykaturalnie. Tytuł nie jest dostępny w polskiej wersji językowej.
Gra wygląda bardzo dobrze na najwyższych ustawieniach. Miejscami można zwrócić uwagę na problemy z oświetleniem i animacją, co prowadzi do dziwnego ślizgania się postaci. Jednak wykonanie techniczne stoi na wysokim poziomie - bez większych błędów i problemów.
Pierwszy epizod The Raven: Legacy of a Master Thief jest ciekawy, ale zbyt prosty, krótki i drogi, by całość można było z czystym sumienie polecić już dziś. Na razie lepiej poczekać.