Skip to main content

The Taken King, czyli powiew świeżości w Destiny

Pierwsze wrażenia.

Powrót do Destiny przypomina odwiedziny w rodzinnych stronach po dłuższej nieobecności. Wszystko wydaje się bardzo znajome, a jednak bardzo różni się od obrazów z pamięci. Pierwsze wrażenie z kontaktu z The Taken King jest zaskakująco pozytywne, nowy dodatek budzi zainteresowanie.

Tydzień temu minął rok od premiery dzieła studia Bungie. Z tej okazji - oraz w związku z nadchodzącym rozszerzeniem - podstawowa gra doczekała się aktualizacji. Tak oto wkraczamy w rok drugi - Destiny 2.0.

Moment po uruchomieniu najnowszej wersji widać pierwsze zmiany. Mapa Układu Słonecznego została lekko zmodyfikowana, by pomieścić więcej lokacji do odwiedzenia.

W Wieży rozmieszczono panele wyświetlające bronie, zbroje, emblematy i akcesoria do kupienia, służące również jako punkty informujące gdzie konkretne przedmioty możemy zdobyć.

Zobacz na YouTube

Kolejną zmianą jest podniesienie maksymalnego poziomu do 40, z tym, że obecnie poziomy światła (Light Levels) nie mają już wpływu na zwykłe punkty doświadczenia, a są ogólnym wskaźnikiem ataku i obrony. Im wyższa liczba, tym nasza postać jest potężniejsza.

Osoby narzekające na nieciekawy model wyboru misji ucieszy na pewno informacja o questach. Niezależni bohaterowie zlecają teraz zadania do wykonania. Są to zarówno misje związane z historią przedstawioną w The Taken King, jak i przerobione na tę modłę zadania z wersji podstawowej. Narracja wydaje się znacznie lepsza, „erpegowa” - i chwała twórcom za to.

Łuk pasuje do każdej gry

Fabuła nawiązuje oczywiście do wydarzeń z ostatniego DLC, The Dark Below. Po śmierci mrocznego przywódcy rasy Hive, Croty, jego ojciec poprzysięga zemstę. Układ Słoneczny najeżdża ogromna flota z potężnym pancernikiem króla Oryksa na czele. Przerażający władca swoją siłę prezentuje poprzez efektowne zgładzenie armii Awoken, która napotkała go w okolicy pierścieni Saturna.

Oryx dziesiątkuje zastępy innych kolonii, pojmując jeńców i zamieniając ich w poddanych, zniewolonych żołnierzy, którzy za nowym przywódcą rzucą się w ogień. Zagrożenie jest wyraźne i jeżeli w porę nie powstrzymamy mrocznego króla, Ziemia przestanie istnieć.

Po spędzeniu kilku godzin z nową zawartością ze spokojem mogę stwierdzić, że w obecnej formie Destiny jest ciekawszą grą. Postaci niezależne znacznie częściej ze sobą rozmawiają, nasz kompan-robot Ghost udziela się częściej i może skanować otoczenie, pokrótce informując o tym, co odkrył.

Samo rozszerzenie jest też znacznie bardziej humorystyczne - nie brakuje charakterystycznego języka i patosu, często też słyszymy zabawne rozmowy między bohaterami.

Nolan North, czyli nowy głos Ghosta, szybko budzi sympatię. Duch wydaje się znacznie bardziej bliski, bardziej „nasz”. Częściowo jest to zasługa nowego elementu, jakim są skórki dla robota. Nie są to tylko kolorystyczne zmiany - obudowy posiadają odrębne statystyki, zupełnie jak reszta ekwipunku.

Prawie jak pewien Imperator...

Sprzęt także uległ przemianom. Obniżono maksymalne obrażenia, ale nie zwrócimy na to uwagi, gdyż odporność przeciwników też jest niższa. Zbierany w pocie czoła legendarny i egzotyczny arsenał w porównaniu z nagrodami z początkowych misji dodatku wypada dość blado. Wyścig zbrojeń rusza na nowo.

Wszystkich nowych specjalizacji klasowych jeszcze nie udało nam się przetestować, ale poznany już Nightstalker, czyli łucznicza specjalizacja Huntera jest ciekawym urozmaiceniem. Łowcy dotychczas brakowało możliwości krępowania ruchów przeciwnika. Strzały zadające obrażenia oraz pętające pobliskich wrogów to świetna umiejętność w powiązaniu z ciężkim sprzętem, który zebranych w grupkę oponentów może jednym pociskiem roznieść w pył.

Pierwsze godziny z Destiny: The Taken King to wyraźny powiew świeżości, który dostrzegamy na każdym kroku. Co kryje się w dalszej części rozszerzenia? Ile tak naprawdę dodatkowej zawartości mamy do dyspozycji? Jak zmieniła się rozgrywka PvP? Odpowiedzi na te pytania - i wiele innych - w nadchodzącej recenzji.

Zobacz także