Sztuka dla sztuki. Recenzja The Thaumaturge
Warszawa, jakiej nie znacie.
To, czym jest gra The Thaumaturge, jest równie zagadkowe, co jej tytuł. Niby to RPG, ale tylko z namiastką systemów RPG. Oferuje spory i bogaty świat, ale nie ma co w nim robić. Przewidziana jest na dwadzieścia godzin, ale wszystkie karty odsłania po zaledwie dwóch. Warszawa wygląda tu fantastycznie, zachwyca klimatem i detalem - ale to stolica nudy.
Akcja nowej produkcji rodzimego studia Fool’s Theory przenosi nas do Warszawy z początku XX wieku, jednak bardzo różnej od tej, którą znamy z podręczników do historii. To miasto, w którym materialna rzeczywistość przenika się z mistyką, snem i nirwaną, a ruchom niepodległościowym i wielkim manifestom towarzyszy podszyta rozpaczą, melancholią i przekonaniem o tragizmie losu sztuka Młodej Polski. To czas poetów, buntowników, wieszczy, ekscentryków i... taumaturgów.
Tytułowi taumaturdzy to ludzie dysponujący swego rodzaju „zmysłową nadwrażliwością”, która pozwala zajrzeć poza zasłonę tego, co widzialne. Mogą odkryć emocje pozostawione w przedmiotach i dostrzegać „skazy”, czyli głębokie rany psychiczne, które powodują u ludzi smutek, zgorzknienie czy nawet szaleństwo. Taumaturdzy mają ponadto moc ujarzmiania salutorów, czyli groźnych istot z zaświatów, które mogą walczyć u ich boku.
Car, Rasputin i tajemnice rodu Szulskich
Wcielamy się w Wiktora Szulskiego - początkującego taumaturga, który po latach spędzonych we Francji zmuszony jest powrócić do rodzinnego domu w carskiej Warszawie. Po drodze spotyka i nawiązuje przyjaźń z Grigorijem Rasputinem - legendarnym duchowym guru, który pomaga mu okiełznać dzikiego salutora. Trudna relacja Wiktora z ojcem, a także jego znajomość z rosyjskim mistykiem to główne wątki fabuły The Thaumaturge. Poza nimi możemy też realizować misje poboczne lub odkrywać tajemnice stolicy, która - z wyjątkiem cutscenek - prezentowana jest nam w widoku izometrycznym.
Architektura, moda uliczna i sztuka stolicy oddają ducha epoki, a lokacje oraz elementy świata zostały zrealizowane z dbałością o szczegóły. Środowisko gry jest niestety bardzo statyczne - nie licząc tramwaju i pojedynczych przechodniów, ciężko dostrzec tam jakikolwiek ruch. Nie najlepiej prezentują się też modele postaci, których niedopracowanie najbardziej rzuca się w oczy w trakcie przerywników filmowych - szczątkowo zanimowane, niezdolne do wyrażania podstawowych uczuć i tym brzydsze, im mniejszą rolę w historii odgrywają. Na pochwałę zasługuje za to klimatyczna ścieżka dźwiękowa, będąca połączeniem żydowskich i słowiańskich brzmień.
Ważną częścią zabawy w The Thaumaturge są śledztwa i eksplorowanie stolicy, które niestety zostały zrealizowane po linii najmniejszego oporu. Wszystko sprowadza się do biegania brukowanymi ulicami Warszawy i klikania na każdy przedmiot, który posiada odpowiedni znacznik. Jeśli nawet zapoznawanie się z nimi nie jest konieczne dla posunięcia do przodu wątku fabularnego, to i tak trzeba nieustannie szukać ich i wchodzić z nimi w interakcję, bo to główny sposób zdobywania punktów doświadczenia, niezbędnych do rozwoju postaci.
Wymusza to też system dialogów. Bardzo często bowiem, aby móc z kimś porozmawiać, musimy najpierw wejść w interakcję ze „śladami emocjonalnymi”, a potem przerwać rozmowę, poszukać kolejnych i dopiero ją kontynuować. Gdyby jeszcze ślady przekazywały graczowi jakąś użyteczną treść, ale dowiemy się z nich co najwyżej, że jakaś świeca „przechowuje pamięć o żałobnym smutku, podlanym strachem” a „buchająca gorliwość impregnuje wełnę lepiej niż łój”. Doceniam ich wartość literacką, ale czytanie setek egzaltowanych, nic nie wnoszących i niezwiązanych z rozgrywką komunikatów, było bardzo zniechęcające.
Gra oferuje również wybory dialogowe, jednak większość nie stara się stworzyć choćby iluzji wpływu na bieg wydarzeń. Nie odniosłem też wrażenia, by w kontekście rozmów wiele warte były punkty rozwoju czy skazy - wszystko sprowadza się wyłącznie do dodatkowych opcji dialogowych, które i tak prowadzą na ogół do tych samych rozstrzygnięć. Ani razu na przykład nie udało mi się za sprawą dialogu wymigać od starcia i jestem pewien, że taka opcja prawie nigdy nie była realnie dostępna - bo i jak, skoro gra nie ma do zaoferowania niczego poza walką. Pojedynki są jedynymi elementami dynamizującymi monotonną rozgrywkę i w zasadzie jedynym, co da się robić w The Thaumaturge.
Wojna wszystkich ze wszystkimi
Sam turowy system walki jest zrealizowany przyzwoicie. Możemy wyprowadzać ciosy pięściami lub strzelać z borni palnej, ale kluczową rolę odgrywają nasze magiczne zdolności oraz salutorzy, których z czasem możemy mieć aż kilku. Przeciwnicy mogą doznawać negatywnych stanów i posiadać zdolności, stanowiące rodzaj tarczy ochronnej - do ich przełamania potrzebne jest użycie mocy konkretnego towarzysza z zaświatów. Pojedynki potrafią być wymagające, choć trudno nie być skonfundowanym, gdy kilku ulicznych łachmytów, atakujących gołymi pięściami, zadaje większe obrażenia, niż uzbrojona w strzelby i szable policja.
Ale przez to, że punkty rozwoju zdobywa się tu głównie dzięki eksploracji, trudno mi było poczuć, że faktycznie dokonałem postępu w umiejętnościach walki. Nie wiem, w jaki sposób szukanie widokówek albo strzępków gazet miałoby uczynić ze mnie lepszego wojownika. Do tego szybki przyrost doświadczenia oraz drzewko rozwoju pozbawione rozgałęzień i zależności nie dają potrzeby, ani nawet możliwości strategicznego zarządzania punktami. Kolejne poziomy zdobywamy w niemal liniowy sposób.
Wątek główny mógłby być ciekawy, a relacje między postaciami chciałoby się śledzić, gdyby nie rozwleczona do granic rozgrywka. Biorąc pod uwagę, jak ubogi w mechaniki jest gameplay, przejście The Thaumaturge powinno zająć od czterech do pięciu godzin, a nie ponad dwadzieścia (w moim przypadku dwadzieścia sześć). Co ciekawe, gra nosi ślady obecności innych mechanik, co sugeruje, że pierwotnie mogła oferować znacznie więcej. Jest na przykład ekwipunek, tyle że niczemu nie służy. Można też zmieniać ubiór, ale pełni on jedynie rolę kosmetyczną.
Rozczarowuje brak polskiego dubbingu, ale i angielski nie jest zrealizowany najlepiej. Główni bohaterowie nie budzą żadnych emocji i nie zapadają w pamięć, a aktorzy, którzy udzielają głosów postaciom drugoplanowym, brzmią nienaturalnie i amatorsko. Mam wrażenie, że większość z nich to Polacy, którym czytanie kwestii w obcym języku utrudniało odpowiednie modulowanie głosu i przekazywanie emocji. Nie pomaga decyzja o tym, aby linie dialogowe były wypowiadane z angielskim akcentem, z wyjątkiem rodzimych imion i nazw własnych, które są czytane po polsku - efekt bywa komiczny.
The Thaumaturge budzi wrażenie gry pozbawionej nie tylko kluczowych elementów, ale i tożsamości. Wszystko jest tu na niby, rozczarowuje i nie daje satysfakcji. Zawodzi również optymalizacja i jakość animacji - co na szczęście nie jest tak odczuwalne, gdy akcję obserwuje się z góry i z oddali. I chyba nigdy wcześniej nie cieszyłem się, że błąd w grze nie pozwolił mi ukończyć misji dodatkowej - zmęczony powtarzalną i mało angażującą rozgrywką, nie byłem nawet ciekawy zakończenia wątku. Twórcy chyba za bardzo wczuli się w klimat epoki, robiąc „sztukę dla sztuki” zamiast „gry dla graczy”.
Ocena: 6/10
Plusy: |
+ Interesująca wizja XX-wiecznej Warszawy |
+ Klimatyczna ścieżka dźwiękowa |
+ Pomysłowy, przyjemny system turowej walki |
+ Bogaty, pełen detali świat |
Minusy: |
- Monotonna, nieangażująca eksploracja |
- Wybory są w dużej części pozorne |
- Brak poczucia progresu |
- Świat gry jest bardzo statyczny |
- Brak polskiego dubbingu, angielski brzmi nienaturalnie i amatorsko |
- Optymalizacja i błędy (w tym jeden niepozwalający ukończyć misji pobocznej) |
- Gra jest za długa |
Recenzja gry została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.