Skip to main content

The Walking Dead: In Harm's Way - Recenzja

Rozmowy z zombie w tle.

Adnotacja: recenzja dotyczy trzeciego odcinka drugiego sezonu The Walking Dead i z oczywistych względów może zawierać spoilery dotyczące poprzednich epizodów.

Drugi sezon The Walking Dead dotarł na półmetek. Po świetnym A House Divided, odcinkowi In Harm's Way nieco bliżej do pierwszego, mocno przeciętnego epizodu. Choć nie brakuje mocnych akcentów.

Wydawało się, że dramatyczne wydarzenia, pojawienie się Carvera oraz Kenny'ego, wreszcie ogólna sytuacja grupy i całkiem fajnie wplecione elementy rozgrywki, stworzą świetne fundamenty do rozpisania znakomitego odcinka.

Tymczasem In Harm's Way zbliża się do granicy animowanego serialu telewizyjnego. Przez znakomitą część opowieści siedzimy z założonymi rękoma, od czasu do czasu klikając opcję dialogową. Ponownie ulatuje gdzieś uczucie, że mamy na cokolwiek wpływ. To mocno przegadane niespełna dwie godziny, przy czym rozmowy - za wyjątkiem tej z Carverem - nie stanowią nic ponad znany już standard, a miejscami znów przypominają nieudaczne, mało błyskotliwe momenty z All That Remains.

Rozmowy w toku

Zaskakuje również niechęć twórców do rozwijania elementów rozgrywki wtedy, gdy byłoby to najbardziej wskazane, a nawet celowe. Pomijając fakt, że grupa dorosłych ludzi ciągle posyła małą dziewczynkę w najniebezpieczniejsze miejsca, Clementine nie ma zbyt wiele pracy, przez co trudno o poczucie zagrożenia.

W pewnym momencie pojawia się nawet element skradankowy, tylko co z tego? Stojący strażnik nie może nas zauważyć, a przekazana informacja, co do sposobu uruchomienia pewnego urządzenia, staje się bezużyteczna: specjalnie poprosiłem o jej powtórzenie (była taka opcja), ale już po dotarciu na miejsce, nie można było się pomylić.

W ogóle trudno jest w The Walking Dead zginąć, oprócz jednego momentu, w którym niepoprawnie działa sekwencja QTE. Szkoda więc, że twórcy tak mocno ograniczają własny projekt - elementy rozgrywki świetnie obudowały poprzedni odcinek i liczyłem, że jest to pewna myśl, pewien obrany kierunek, po nieudanym starcie.

Reggie lubi wąchać kwiatki

Ciągle mam też wrażenie, że członkowie naszej grupy są naszkicowani powierzchownie i niekompletnie, choćby względem świetnie skrojonych bohaterów z poprzedniego sezonu. To już połowa opowieści, a wciąż trudno nawiązać z tymi postaciami jakąś większą więź. Obojętność, a nawet złość na niektóre osoby musi rodzić się przez jakiś czas, ale powtarzanie tej samej sytuacji, w której „mała” Sarah znów coś spieprzyła, po prostu gotuje krew w żyłach.

Interesującą osobistością na tym przyjęciu pozostaje Carver, a znaczącym punktem w całym sezonie jego dialog z Clementine. To dość ważny moment, w którym uświadamiamy sobie, kim stała się ta mała dziewczyna. Carver działa w sposób brutalny, ponieważ jego wizja świata po apokalipsie jest jednoznaczna.

Przetrwanie ludzkości mogą zapewnić tylko najsilniejsi, osoby zdolne do walki, twarde i nieprzejednane, z mocnym charakterem, ale i inteligentne. Taki był Lee, taka jest Clementine, taki jest Carver.

In Harm's Way kończy się z porządnym przytupem, znów z iluzorycznym wyborem. Opowieść pozostaje w zawieszeniu, a my musimy czekać z nadzieją, że kolejny odcinek będzie znów bardziej zbliżony do A House Divided.

W przeciwnym razie - czeka nas przeciętny epizod.

6 / 10

Zobacz także