The Walking Dead - Recenzja
Głęboka, psychologiczna i brutalna opowieść. Gotowi?
The Walking Dead to dowód na to, że gracze oczekują po „elektronicznej rozrywce” nie tylko chwili relaksu i zapomnienia w odległych, wirtualnych krainach. Potrzebujemy również skrajnych emocji, poważnej refleksji, przeżycia swoistego katharsis. Tak głębokim, osobistym doświadczeniem jest właśnie The Walking Dead. Nie idealnym, ale unikalnym.
Produkcja studia Telltale Games oparta jest na komiksie Roberta Kirkmana i czerpie z pierwowzoru garściami. Rysunkowy, sugestywny styl graficzny, skomplikowane charaktery postaci, dramatyczny, emocjonujący bieg wydarzeń i hordy zombie - to wszystko stanowi o sile marki „TWD”. Opowiadana historia nie jest powieleniem wydarzeń papierowej twórczości Roberta Kirkmana, dzięki czemu zainteresuje nie tylko miłośników komiksu.
Akcja rozgrywa się współcześnie. Przedstawia alternatywną, apokaliptyczną wizję rzeczywistości. Znajdujemy się w południowo-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, kraju wyniszczonym przez tajemniczą zarazę. Miasta, wsie, lasy i pola stanu Georgia pełne są tytułowych, żywych trupów. „Szwendacze” - nazwani tak przez ocalałych - to zainfekowani ludzie, którzy po śmierci ożywają w postaci bezmyślnych zombie. Nieumarłe istoty żywią się głównie ludzkim mięsem, dlatego bohaterowie stale szukają azylu, bezpiecznego miejsca do życia. Na domiar złego, gdy osoba zostanie ugryziona przez szwendaczy, stopniowo traci siły i zmysły do momentu, w którym sama przemienia się w bestię.
W grze wcielamy się w postać Lee Everetta, który w drodze do więzienia ulega poważnemu wypadkowi. Po odzyskaniu przytomności okazuje się, że pilnujący go policjant nie żyje, a w zasadzie ożywa jako zombie. Otoczony plagą zainfekowanych ludzi, przerażony Lee ucieka z policyjnego konwoju, a na swojej drodze spotyka małą, bezbronną dziewczynkę Clementine. Odtąd strzeże dziecka jak oka w głowie i próbuje odnaleźć rodziców podopiecznej. A to dopiero początek.
„Zmienne, hollywoodzkie kadry i znikome elementy interfejsu sprawiają wrażenie, jakbyśmy uczestniczyli na żywo w interaktywnym thrillerze.”
Wkrótce przekonujemy się na własnej skórze, że szwendacze to nie największe zmartwienie bohaterów. Prawdziwe zagrożenie stanowią pozostali przy życiu ludzie. Część z nich na próżno szuka oazy spokoju, inni organizują komuny oparte na niehumanitarnych zasadach lub pozbawione skrupułów grupy przestępcze. Na szczęście prędko natrafiamy na garstkę ocalałych ludzi dobrej woli. Pamiętając o misji odnalezienia rodziców Clementine, dołączamy do grupy i wspólnie poszukujemy opiekunów dziecka oraz bezpiecznego miejsca do życia, do którego, być może, zaraza jeszcze nie dotarła.
Całą historię przeżywamy w skórze Lee, ale akcję obserwujemy z różnych perspektyw. Podczas dialogów i eksploracji niewielkich terenów towarzyszy nam widok jak w klasycznych przygodówkach - z perspektywy trzeciej osoby. Natomiast podczas elementów akcji patrzymy na świat oczami głównego bohatera. Zmienne, hollywoodzkie kadry i znikome elementy interfejsu sprawiają wrażenie, jakbyśmy uczestniczyli na żywo w interaktywnym thrillerze. Rozgrywka nie jest tutaj wyjątkiem.
The Walking Dead to oryginalna mieszanka gry przygodowej i akcji, w której nie ma czasu na nudę. Elementy eksploracji ograniczono do koniecznego minimum. W lokacji, w której aktualnie się znajdujemy musimy wykonać zadanie narzucone przez kręte ścieżki scenariusza.
W pewnym momencie w niewyjaśnionych okolicznościach znikają racje żywnościowe, co odciska mocny ślad na zdrowiu fizycznym i psychicznym naszych współtowarzyszy. Podejmujemy więc wyzwanie i poszukujemy złodzieja zapasów. Wówczas przemieszczamy się po ograniczonej lokacji, przyglądamy się podejrzanym śladom i zbieramy dowody zbrodni. Tak jak całą grę, całość obsługujemy wskaźnikiem i raptem kilkoma przyciskami. Ponieważ The Walking Dead stawia na realistyczne odzwierciedlenie ludzkich perypetii i emocji, próżno tu szukać łamigłówek znanych z innych gier przygodowych, typu „znajdź młotek, użyj na kwiatku i wyciągnij z donicy pieniądze”.
„Za broń posłużą nam gołe pięści i wszystko, co w danym miejscu nawinie się pod rękę - kij bejsbolowy, nóż czy kawałek szkła.”
Dialogi to kolejny kluczowy element rozgrywki. Są ważne co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, niektóre z nich, szczególnie zagorzałe dyskusje i kłótnie prowadzone ze współtowarzyszami wędrówki, znacząco wpływają na bieg wydarzeń. Po drugie, na wybranie niektórych kwestii dialogowych mamy z góry narzucony limit czasu, dlatego dokonywane wybory podejmujemy pod wpływem chwili, wewnętrznego impulsu. W ciągu kilkunastu sekund rozmowy decydujemy o tak kluczowych sprawach jak obranie dalszego kierunku podróży, wyrzucenie kogoś z grupy lub zabicie jednego z członków.
Ponadto słowa postaci zostały starannie wyważone, tak jak ich charaktery. Każdy bohater posiada jakąś mroczną tajemnicę: Lee, były wykładowca historii, to dobroduszny… morderca; Kenny, prosty rybak, stara się być dobrym mężem i ojcem, a stale krzywdzi najbliższych; Ben to nastolatek, który boi się stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Dramaturgii sytuacji, w jakiej się znajdujemy, podkreślają chwile odpoczynku. Ciszy przed burzą. Wówczas nutki nostalgii, tęsknota za spokojną przeszłością i nadzieja na lepsze jutro mieszają się z wymowną, melancholijną muzyką.
Ostatnią, ale nie najmniej ważną częścią rozgrywki są elementy akcji. Wkradają się znienacka między dialogi a swobodną eksplorację, i równie szybko wymagają od nas reakcji. Nagle na sklep, w którym się znajdujemy, szarżuje horda zombie, musimy więc kilkoma kopniakami pozbyć się natręta ciągnącego nas za nogę, wyciągnąć pistolet, wycelować i strzelić w środek czaszki szwendacza, który właśnie próbował ugryźć bezbronną Clementine. Za broń posłużą nam gołe pięści i wszystko, co w danym miejscu nawinie się pod rękę - kij bejsbolowy, nóż czy kawałek szkła.
Kilka razy twórcy gry postawią nas w tragicznej sytuacji, w której nie chcielibyśmy się znaleźć w rzeczywistości. Staniemy bowiem przed dwoma postaciami, które zostały skazane na pewną śmierć, a tylko od nas zależeć będzie, komu uratujemy życie. Wyciągnąć z rąk nieumarłych rozsądną kobietę czy milczącego, ale silnego mężczyznę? Oczywiście na podjęcie decyzji będziemy mieć raptem kilka sekund. Nie będą to łatwe wybory zważywszy na fakt, jak szybko i łatwo przywiążemy się do pierwszo-, a nawet drugoplanowych postaci. Emocjonalne więzi z bohaterami towarzyszą nam już od pierwszych minut gry i trwają do napisów końcowych.
„Przygody Lee, Clementine i reszty grupy pochłaniają nas tak bardzo, że zupełnie zapominamy o zewnętrznym świecie.”
Produkcja Telltale Games została podzielona na pięć epizodów. Każdy trwa od dwóch do trzech godzin. Dzięki sprytnemu zabiegowi twórcom udało się niemalże przez cały czas utrzymać wartkie tempo akcji. Przygody Lee, Clementine i reszty grupy pochłaniają nas tak bardzo, że zupełnie zapominamy o zewnętrznym świecie. Każdy odcinek rozgrywa się w innym zakątku stanu Georgia i przedstawia niecodzienne sytuacje, na które natykają się bohaterowie w drodze do normalności. Lee odwiedzi swoje rodzinne miasto Macon, które w niczym nie przypomina już obrazów z miłych wspomnień. Znajdziemy się również na podejrzanie spokojnej farmie, na której wydarzenia przybiorą zaskakujący obrót, przypominający fragmenty powieści „Droga” Cormaca McCarthy'ego.
Perypetie naszych podopiecznych silnie oddziałują na ich zachowanie oraz postrzeganie świata po zagładzie. Niektóre wydarzenia będą niezwykle osobiste, a nawet intymne i wstydliwe dla bohaterów poszczególnych epizodów.
The Walking Dead to bardzo przemyślana gra. Nic nie dzieje się przypadkowo, nikt nie rzuca słów na wiatr, nikt nie wypowiada niepotrzebnych, pompatycznych kwestii. Jeśli zapytamy konserwatywnego mężczyznę, czy potrafi odnaleźć siebie dziś, w tym piekle, ten odpowie, że piekło się skończyło, bo nie otaczają go media, polityka i reszta bzdur. Zaś słowa oraz los napotkanego wędrowca, to z kolei jawna aluzja do powieści Hemingwaya „Komu bije dzwon”. W The Walking Dead mamy do czynienia z ciekawym, psychologicznym przekrojem typowego społeczeństwa XXI wieku.
Choć rysunkowa, wyjęta niemal wprost z komiksu oprawa graficzna, niekiedy zacina się i nie wprawia w zachwyt, dobrze oddaje mimikę i emocje bohaterów. Muzyka rewelacyjnie spełnia swoją rolę, a wraz z zaskakującymi ujęciami kamery potrafi nastraszyć i zaniepokoić gracza. Owszem, robi to znanymi z kinematografii sztuczkami, ale jest przy tym niezwykle autentyczna. Przejmująca historia wzruszy do łez, szczególnie w ostatnich minutach gry, nawet największego twardziela.
Ostatni epizod zwieńczy osobista rozmowa, która podsumuje nasze poczynania ze wszystkich odcinków. Wówczas skonfrontujemy wybory moralne z przeszłości z teraźniejszością i niezależnie od wcześniejszych poczynań, będą nas gnębić wyrzuty sumienia. Plansza, która ukaże się po przejściu piątego epizodu wyświetli najważniejsze postacie, z którymi mieliśmy do czynienia w trakcie gry. Krótki opis przypomni, w jakich okolicznościach poznaliśmy współtowarzyszy drogi, co razem przeżyliśmy i jak się pożegnaliśmy. Kilka zdań uświadomi nam, jak bardzo zżyliśmy się z bohaterami gry. Pobudzi tęsknotę i po chwili zaczniemy żałować, że nie wszystkim poświęciliśmy dość czasu na rozmowę.
Można się czepiać, że twórcy, niezależnie od podejmowanych przez nas decyzji, i tak z czasem uśmiercają bohaterów, którym uratowaliśmy lub darowaliśmy życie. Gracz ma wpływ na rozwój scenariusza, ale główny wątek fabularny skazany jest na jedno, przejmujące zakończenie.
To głęboka i brutalna opowieść, ale w The Walking Dead powinien zagrać każdy.