Theme Hospital po 20 latach to wciąż znakomita gra
Szkolenie na ministra zdrowia.
Lata temu wakacje i ferie pozwalały mi oddać się mojej jedynej prawdziwej pasji. Oczywiście mówię tu o administrowaniu opieką zdrowotną. Wróciwszy do domu z uniwersytetu, uskutecznialiśmy z siostrą bardzo szczególny sposób grania w Theme Hospital. Jedno z nas przejmowało stery - na jakimś dostatecznie łatwym poziomie, jak Śpiochy Duże czy innym wczesnym etapie - i budowało podstawowy szkielet działającej organizacji. Zatrudnialiśmy doskonałych lekarzy oraz doskonałe pielęgniarki i stawialiśmy oddział, pokój socjalny i toalety.
A potem? Potem się wycofywaliśmy; pozwalaliśmy symulacji działać przez dobrą chwilę bez żadnej ingerencji z naszej strony. Gdy to starannie zaplanowane zaniedbanie dobiegało końca, przekazywaliśmy kontrolę, tak aby nowy gracz odziedziczył obleganą przez zagrożenia skorupę: szpital, w którym brakowało pracowników i funduszy oraz ze zszarganą reputacją. I czekaliśmy, jak zareaguje druga osoba.
(Oczywiście minęły lata, zanim razem z siostrą odkryliśmy, że Jeremy Hunt [minister zdrowia w Wielkiej Brytanii - przyp. tłum.] cały czas podglądał nas przez okno i podkradał wszystkie nasze pomysły na zarządzanie).
Jedną z cudownych rzeczy w Theme Hospital, patrząc na grę z perspektywy 2018 roku, jest to, z jak dużą pewnością siebie nawiguje po politycznych zawiłościach przedstawianego środowiska. Dla kogoś, kto dorastał w cieniu NHS [National Health Service - system opieki zdrowotnej w Wielkiej Brytanii - przyp. tłum.], polityka stanowi tu kwestię, od której nie ma ucieczki - i to od samego początku radosnej scenki otwierającej, gdzie chirurg wkracza bohatersko do sali operacyjnej i przygotowuje piłę mechaniczną, po czym odmawia zabiegu na wieść, że karta kredytowa pacjenta została odrzucona.
Nawet jeśli zignorujemy dziwaczny pejzaż prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego, przy Theme Hospital trudno nie myśleć o prawdziwym świecie, ponieważ opieka zdrowotna to ulubiona zabawka polityczna, ciesząca ludzi, którzy w ostatecznym rozrachunku nie muszą na niej zbytnio polegać - i zwalana z nóg przez ich kaprysy. Theme Hospital to świadomie głupkowata gra, jednak przewija się w niej głęboka troska o jakość i długość życia.
(I jako taka stanowi niezłe antidotum na garść współczesnych wysokobudżetowych produkcji pokrytych seksowną okleiną odniesień do spraw bieżących, lecz tak naprawdę obawiających się zniechęcić kogokolwiek ze swoich potencjalnych nabywców - nawet neonazistów).
Innymi słowy, witajcie w szpitalu, przy którym dłubałem większość tego ranka. Ma obszerny pokój socjalny i maleńki oddział - skutek błędnego zarządzania. Nie ma w nim ani jednej gaśnicy, stoi za to 25 maszyn z napojami - skutek błędnego kliknięcia. Na środku korytarzy, niczym artystyczne instalacje, wyróżniają się zdecydowanie grzejniki, ponieważ zapomniałem, jak je obrócić i „przytulić” do ścian. Mimo to wszyscy zamarzają. Wszyscy zamarzają i wszyscy umierają, i wszyscy robią to na stojąco, ponieważ zaniedbałem także kwestię ławek.
Nietrudno stwierdzić, dlaczego ludzie nadal kochają Theme Hospital, bullfrogową radosną eksplorację tematu śmierci i cierpienia. Produkcja nie tylko wciąż jest całkowicie grywalna mimo swoich dwudziestu lat; odpalenie jej dziś pozwala na miły powrót do czasów, kiedy gry wypełniała namacalna, czysta radość istnienia, a żarty upychano nawet w menu. Wciąż tak łatwo dać się porwać temu oszałamiającemu dreszczykowi emocji.
Theme Hospital nie sprawia wrażenia starocia mimo zabawkowego interfejsu, statycznej kamery i okazjonalnej nieoczywistości przyczyn powszechnego niezadowolenia (nikt nam tego nie powie, ale najczęściej chodzi o to, że zbudowaliśmy za małe pomieszczenia). Ujmując to językiem służby zdrowia, Theme Hospital nie cierpi na niewydolność i nie potrzebuje modernizacji.
I prawie też nie potrzebuje samouczka. Na początku Theme Hospital otrzymujemy miejsce, w którym mamy urządzić recepcję oraz poczekalnię, umieścić obsługę oraz zbudować pomieszczenia i je wyekwipować. Musimy być w stanie diagnozować pacjentów, a potem leczyć ich z różnych dolegliwości. Później nadejdzie potrzeba prowadzenia badań nad nowymi chorobami i nowymi terapiami.
Wiecie, jak to działa: kolejne gadżety do skonstruowania, kolejne pomieszczenia, gdzie wylądują rzeczone gadżety - a tymczasem należy zadbać o szczęście obsługi, czystość korytarzy, karmić pacjentów i utrzymywać ich w cieple, a także z dala od ponurego żniwiarza, który lubi się od czasu do czasu pojawić i uprzejmie zaprosić pechowców do wypełnionej lawą dziury w posadzce.
Mamy tu schludny świat, gdzie na każdą dolegliwość istnieje lekarstwo - tak długo, jak długo wkładamy w to pieniądze i wysiłek. Zdarzają się jednak urocze chwile bałaganu, kiedy śmieci się piętrzą, a ogólny poziom szczęścia pikuje w dół poniżej poziomu podłogi albo gdy jeden ze zwracających pacjentów wywołuje prawdziwe tsunami wymiocin przechodzące falami przez cały kompleks.
To ekspansywna gra: można zrujnować swoje finanse, stawiając zbyt wiele nowych budynków, ale równie dobrze można utknąć bez podstawowych środków, jeśli skończyło się wolne miejsce. Produkcję wypełniają też urocze szczegóły. Gdy grałem przed paroma minutami, ujrzałem dozorcę przechodzącego obok leżącej na podłodze skórki od banana, który później wrócił się, aby ją zamieść.
Na oddziałach opieka zdrowotna wygląda tak, jak mogliście ją sobie wyobrażać jako dzieci: ludzi leczy się z niewidzialności lub ich opuchłe, wzdęte głowy przekłuwa się niczym balony po to, by za chwilę nadmuchać ponownie. Jednak widać również marudność charakterystyczną dla wieku średniego: łyżkę dziegciu w całej tej beczce niewinności. Kandydaci na pracowników często nie stanowią zbyt atrakcyjnego wachlarza możliwości: lepszy niestabilny doktor czy niebezpiecznie niekompetentny? A kiedy już ich zatrudnimy, bywa, że stają się niezadowoleni - ach, te małe pomieszczenia! - i żądają podwyżek.
Pod tym wszystkim urocza strategia gra i buczy. Theme Hospital zaczyna się jako wyzwanie przestrzenne - gdybym tylko nie wybudował tak ekstrawaganckich toalet! - lecz szybko zmienia się w żonglerkę ludźmi, pieniędzmi i kaprysami niedomagającej populacji. Oto klasyczny problem „dobrze, szybko, tanio - wybierz dwa”; nie spodziewaj się, że dasz radę spełnić wszystkie trzy warunki. Oglądając naprawdę dobrych graczy na YouTube, przekonałem się, że znakomity zarządca w ostatecznym rozrachunku niszczy tyle samo, ile wybudował, zmienia rozkład pomieszczeń tak, jak wymaga tego natłok pacjentów, radząc sobie z wąskimi gardłami młotem i książeczką czekową.
W jaki jednak sposób całość wynosi się ponad poziomy? Grę cechuje oczywiście dobrze rozpoznawalna „angielskość” Bullfroga, lecz uważam również, że chodzi tu o czystą moc fikcji - moc pozwalającą tejże fikcji robić niezwykłe rzeczy.
Ile razy bym nie grał w Theme Hospital, zawsze przychodzi moment, kiedy przywiązuję się do szpitala, nad którym aktualnie pracuję, do tego stopnia, że nie potrafię kontynuować. Gdy gra próbuje mnie wykopać na następny poziom, ponieważ spełniłem niezbędne wymagania pod postacią budżetu, reputacji, liczby uratowanych ludzi i innych bzdur, ja ciągle walczę z ofertami pracy. To jedyna strategia, w jaką kiedykolwiek grałem, przy której mam podobny problem. Bycie królem jest fajne i w ogóle, jednak po pewnym czasie chcę nowych wyzwań. Ale kierowanie szpitalem? Cóż, kiedy kieruję szpitalem, przywiązanie okazuje się zbyt silne.
Sprawa wygląda tak: już mogę sobie wyobrazić ludzi denerwujących się na jakąkolwiek wypowiedź łączącą gry wideo z polityką. Wiem, że mnóstwo osób wierzy, że sztuka i polityka powinny pozostać rozdzielone - tak jakby kiedykolwiek istniała forma sztuki, której udało się powstrzymać to wzajemne przenikanie.
Ale polityczny aspekt Theme Hospital? Jakkolwiek lekki i zabawny, nonszalancki i głupkowaty by nie był? To właśnie powód, dla którego całość mi tak bardzo odpowiada. Niespecjalnie obchodzi mnie zwalczanie Bractwa Nod. Niespecjalnie obchodzą mnie nawet - wybaczcie! - Wywyższeni [aluzja do świata Fire Emblem - przyp. tłum.]. Mimo to okazuje się, że obchodzi mnie kierowanie przyzwoitym szpitalem.
Jakże mogłoby być inaczej? To wyzwanie przestrzenne oraz wyzwanie ekonomiczne, a także stary jak świat problem wyboru między „szybko”, „tanio” a „dobrze” - lecz to także coś więcej. Pacjenci mogą cierpieć na idiotyczne choroby, a porażka może oznaczać anielskie skrzydła lub kreskówkową kosę, ale to wciąż są pacjenci - stąd cała troska. Życie i śmierć to doniosłe sprawy, lecz widziane w tym świetle zmieniają się w zupełnie ludzką rzecz.
Grając w Theme Hospital przez ostatnich kilka dni uświadomiłem sobie dwie kwestie. Pierwsza to to, że według koncepcji Bullfroga instytucje często stają się odzwierciedleniem kierujących nimi ludzi. (Czy wspominałem o grzejnikach?) Z pewnością szpitale, nie tylko te wirtualne, chcąc nie chcąc są kształtowane przez pieniądze i myśli, które poświęcają im ci na górze - albo może częściej przez pieniądze i myśli, których ci na górze im nie poświęcają. Nie mają innego wyjścia, jak tylko stać się portretami - przerażająco szczerymi portretami - polityków znajdujących się u szczytu drzewa decyzyjnego.
A może jednak mają? To ta druga rzecz, którą sobie uświadomiłem, rzecz, którą Theme Hospital stara się włączyć do swojej symulacji. W tym kraju służba zdrowia nie poszła jeszcze na dno dzięki jej pracownikom; pracownikom często wykraczającym daleko poza zakres swoich obowiązków, przez co czasem sprawiają, że najstraszniejsze sytuacje wydają się z perspektywy pacjenta relatywnie proste. Obcinanie budżetu to niejednokrotnie tak cyniczny interes, ponieważ ci odpowiedzialni za redukcje wiedzą, że lekarze, pielęgniarki i tysiące innych członków obsługi będą po prostu pracować ciężej, aby zamaskować lukę najlepiej, jak potrafią.
Kiedy to piszę, słyszę, jak Theme Hospital chodzi w pokoju obok, niefrasobliwa gra z zaskakującą głębią. Wciąż mieli symulację, wciąż gada sama do siebie. Słyszę głos oznajmiający, że jest potrzebny doktor do diagnostyki ogólnej. Słyszę pobrzękiwanie drzwi i klamek. Słyszę przeprosiny za piętrzące się śmieci. Słyszę oklaski, gdy ktoś zostanie wyleczony.
Naprawdę powinienem pójść dalej: większy szpital, większy budżet, cała nowa gama chorób i innych wyzwań. Ale to miejsce na mnie oddziałuje. Nie chcę odchodzić. W każdym razie nie, dopóki ludzie nie zaczną używać tych maszyn z napojami.