To już koniec udręki. Obejrzałem ostatni odcinek „Władcy Pierścieni: Pierścienie Władzy”
Nowe odcinki, te same problemy.
W piątek na platformie Amazon Prime opublikowano ostatni odcinek pierwszego sezonu „Władcy Pierścieni. Pierścienie Władzy”. Twórcy domknęli tylko niektóre wątki, lekko zabarwili akcję serialu, ale z pewnością nie jest to moment kulminacyjny całej historii.
Uwaga: tekst zawiera spoilery dotyczące ostatnich odcinków sezonu.
Do samego końca pierwszego sezonu dawałem szansę serialowi Amazona, ale niestety nawet w dwóch ostatnich odcinkach prezentował stały, czyli bardzo niski poziom. Przypomnijmy, że akcja 6. odcinka zakończyła się w momencie wybuchu Góry Przeznaczenia. Od tej chwili obserwujemy dalsze losy wyprawy Numenoryjczyków na czele z królową regentką Miriel (Cynthia Addai-Robinson) i Elendilem (Lloyld Owen).
W tym chaosie gubi się Galadriela (Morfydd Clarke), która spotyka młodego Theo (Tyroe Muhafidin) i razem próbują przedostać się do obozu. Potem dowiadujemy się także, że kowal Halbrand (Charlie Vickers) nie jest tym za kogo się podaje i przez cały czas zwodził swoich kompanów.
Kolejny wątek przedstawia nam historię Durina IV (Owain Arthur) i Elronda (Robert Aramayo), którzy natrafiają na złoża mithrilu znajdującego się wewnątrz góry Moria. Ten jest z kolei potrzebny do odnowienia „światła elfów”, o którym mówił Gil-galad (Benjamin Walker) w rozmowie z Celebrimborem (Charles Edwards). Ta historia wywoływała we mnie największe zaciekawienie, bo widzimy tu autentyczną przyjaźń elfa i krasnoluda, ale też trudną relację Durina IV z jego ojcem, czyli Durinem III (Peter Mullan).
Całkowicie zbędny, moim zdaniem, jest natomiast wątek Harfootów. Twórcy wyraźnie chcieli nawiązać do poczciwego obrazu Shire z filmów Jacksona i książek Tolkiena. Niestety to się nie udało, ponieważ nie ma wśród nich postaci, z którą moglibyśmy sympatyzować tak jak z Bilbo, Frodo albo innymi hobbitami.
Harfooty opiekują się czarodziejem, który spadł z nieba, ale do ostatniego odcinka nie znaliśmy jego tożsamości oraz nie wiedzieliśmy, dlaczego w ogóle znalazł się w tym miejscu i czy możemy się czegoś po nim spodziewać.
Trzeba jeszcze powiedzieć, że twórcy ucięli kilka wątków i nie objaśnili ich w finale końcu sezonu. A jest to na przykład historia Adara (Joseph Mawle), czyli przywódcy orków. Postać pojawia się w trzech odcinkach, zostaje przedstawiona jako jeden z ważniejszych złoczyńców, a w ostatnim odcinku nie pojawia się w ogóle.
A co się stało z Isildurem? Jego też już nie zobaczyliśmy. To wszystko pokazuje, że ilość włączonych do serialu wątków przerosła twórców, ponieważ muszą z niektórych wyraźnie rezygnować, nie dając przy tym widzowi żadnego wyjaśnienia.
Po finale można spojrzeć na serial w całości i dokonać pewnego podsumowania. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że serial „Władcy Pierścieni. Pierścienie Władzy” miał być jednocześnie widowiskiem dla osób zaznajomionych z uniwersum Tolkiena, a zarazem dla widzów mających po raz pierwszy z nim do czynienia. Ta operacja kompletnie się nie udała.
Twórcy serialu (Patrick McKay i John Payne) sięgając po dzieła Tolkiena, nie są im wierni i bardzo luźno posługują się światem przedstawionym w książkach. Próbują też poprowadzić narrację w taki sposób, aby była ona przyjemna i łatwa do przyjęcia przez nowych widzów, dla których szeroko pojęty „lore” jest obcy.
Showrunnerzy nie spełnili podstawowych zasad, które pozwalałyby pozytywnie ocenić „Władców Pierścieni”, głównie ze względu na brak konsekwencji w tworzeniu świata przedstawionego, co wyraźnie odbija się na jakości serialu. Podstawowym problemem jest tu także fakt, że twórcy „Władcy Pierścieni” nie uzyskali pełnej licencji na odtwarzanie postaci, miejsc i wydarzeń z „Silmarilion” i innych dzieł J.R.R. Tolkiena.
Mamy też wyraźny kłopot, żeby utożsamić się z jakąkolwiek z przedstawionych postaci. Zwłaszcza Galadriela nie jest dla nas ani charyzmatyczna, ani ciekawa, a poza tym brakuje w niej krzty naturalnych emocji. Zresztą mam wrażenie, że Morfydd Clarke – która fatalnie spisuje się w tej roli – od pierwszego do ostatniego odcinka zachowała ten sam wyraz twarzy. Według mnie, jej postać została napisana najgorzej ze wszystkich.
W serialu występują liczne luki fabularne, nienaturalne przeskakiwanie z miejsca na miejsce, bez względu na realia fikcyjnego świata. Mnóstwo tu wydarzeń naginanych do granic możliwości. Oglądając serial nie miałem uczucia doświadczania dopracowanej i przemyślanej produkcji, bo w wielu miejscach jest po prostu niespójny.
Jednak pod względem wizualnym serial nadal wygląda dobrze. Efekty specjalne sprawiają duże wrażenie, zwłaszcza gdy widzimy miasta, a nawet obecny w ostatniej scenie 8. odcinka Mordor. Nie podobają mi się jednak kostiumy bohaterów, a zwłaszcza postaci w tle np. żołnierzy Numenoru. Mam wrażenie, że mimo baśniowej konwencji wyglądają nieautentycznie i tandetnie.
Przed premierą zapewniano widzów, że powrócą do świata dobrze znanego, że zobaczymy ciekawą historię. Ani to pierwsze, ani to drugie nie zostało zrealizowane na przyzwoitym poziomie. Twórcy – mimo wyraźnej krytyki ze strony fanów uniwersum – zdecydowali się jednak nakręcić drugi sezon, który prawdopodobnie zadebiutuje już w 2024 roku.
Czy faktycznie chcemy to oglądać? Pierwsza część pokazała, że twórcy nie traktują swoich widzów poważnie, zatem nie spodziewałbym się dużej widowni. Autorzy liczą na to, że naiwnie przyjmiemy coś takiego bezkrytycznie, a serial zadowoli nas na tyle, abyśmy byli w stanie obejrzeć drugi sezon. Dostaliśmy kiepską i pozbawioną charakteru telenowelę. Zdecydowanie odradzam oglądanie „Władcy Pierścieni. Pierścienie Władzy”.