Trine 3: The Artifacts of Power - Recenzja
Krok wstecz.
Deweloperzy ze studia Frozenbyte postanowili wprowadzić istotne zmiany do cyklu Trine. Przejście do pełnego trójwymiaru to ambitny plan, ale efekty częściej irytują niż imponują. Ponadto, produkcja wydaje się uboższa w zawartość w porównaniu z częścią drugą.
Fabuła to ponownie opowieść o trójce znanych już fanom serii bohaterów. Amadeus, Pontius i Zoya muszą stawić czoła przeciwnościom losu, by ocalić akademię magów - i przy okazji całe królestwo - przed tajemniczym zagrożeniem. Historia rozkręca się jednak trochę zbyt wolno, by następnie zakończyć się przedwcześnie. Finał wyraźnie sugeruje, że twórcy chcieli opowiedzieć więcej niż zdążyli.
Gra jest też nieco zbyt krótka. Ukończenie poprzedniej odsłony zajęło mi 8 godzin, natomaist „trójkę” przeszedłem w nieco ponad 4 godziny. Nie byłoby to wielkim minusem, gdyby kampania sprawiała wrażenie kompletnej, ale opowieść wydaje się po prostu „ucięta”.
Rozgrywka przypomina to, do czego przyzwyczaiły nas inne gry z cyklu Trine. Przemierzamy kolejne bajeczne lokacje, pokonując coraz bardziej skomplikowane przeszkody, a czasem też grupy przeciwników, obserwując akcję - najczęściej - z boku.
Największą nowością są w pełni trójwymiarowe plansze. Oznacza to, że bohaterowie często są w stanie przejść „w głąb”, albo też bardziej zbliżyć się do ekranu, nie podążają tylko w prawo. Pomaga to nieraz stworzyć interesujące zagadki, nieco bardziej rozbudowane niż do tej pory.
Niestety, 3D potrafi też zdenerwować. Fragmenty wymagające zręczności i skakania po platformach bywają irytujące, gdy któryś raz z kolei spadamy w przepaść, bo wydawało nam się, że postać bezpiecznie wyląduje. Specyficzna perspektywa nie pozwala czasem dobrze ocenić, czy przypadkiem fragment terenu jest odpowiednio wysunięty w stosunku do punktu, z którego wyskakujemy.
Praca kamery pozostawia trochę do życzenia. Zdarza się, że przez dłuższy czas nie dostrzegamy ścieżki, która odsłania się dopiero po oddaleniu widoku, gdy bohater stanie w konkretnym miejscu. Eksploracja jest przyjemna, ale tego typu niedociągnięcia wpływają negatywnie na odbiór przygody.
Miło jest ponownie przejąć kontrolę nad czarodziejem, wojownikiem i złodziejką - szczególnie w kooperacji. Projektanci postanowili jednak zmodyfikować nieco możliwości postaci, przez co mamy wrażenie, że nasi herosi mają uboższy zestaw talentów.
Zoya, przykładowo, nie posiada już strzał ognistych ani zamrażających. Nie jest też w stanie przyczepiać liny do dowolnej drewnianej powierzchni, a wyłącznie do konkretnych uchwytów. W zamian otrzymaliśmy wyłącznie możliwość zwijania lub rozwijania liny, co przydaje się przy niektórych łamigłówkach.
Amadeus nie może tworzyć już desek, a wyłącznie jedno pudełko, choć może nim z dużą mocą uderzyć o ziemię. Pontius natomiast potrafi szybować na tarczy, ale nie ma już na wyposażeniu potężnego młota.
Urozmaiceniem miały być w założeniu etapy przejściowe, pomiędzy głównymi misjami. Celem jest w nich tylko zdobywanie kryształów, zawsze sterujemy konkretnym bohaterem. Nie są to jednak interesujące wyzwania, zdają się być sztucznym wydłużeniem czasu gry.
Jedyny aspektem rozgrywki, który wydaje się lepszy od rozwiązań z innych odsłon cyklu są zagadki środowiskowe, w tym także niektóre potyczki z większymi przeciwnikami, wymagające myślenia i odpowiedniego wymierzania ciosów. Tutaj przejście do trójwymiaru pozwoliło deweloperom wprowadzić ciekawe sposoby interakcji ze środowiskiem - chociażby owijanie liny dookoła drzewa.
Z pewnością nie zawodzi oprawa graficzna. Produkcja wygląda olśniewająco i olśniewa tak, jak to robiły poprzedniczki. Styl wizualny pozostał niezmieniony, ale zarówno krajobrazy, jak też rozmaite szczegóły w lokacjach prezentują się wspaniale.
Trine 3 to piękna gra, ale tym razem oprawa to jedyne, co może zachwycić. Niemal wszystkie elementy rozgrywki to krok wstecz w stosunku do poprzedniej odsłony, a przygoda - choć może zapewnić trochę przyjemności - kończy się zbyt szybko.