Twórca serialu „The Last of Us” obawia się o inne adaptacje gier
Nie ma zbyt wielu opcji.
Craig Mazin - główny producent serialu „The Last of Us” - obawia się, że w świecie gier wideo nie ma zbyt wielu opowieści, które nadawałby się do adaptacji. Jak dodaje, sam „zgarnął” najlepszą dostępną fabułę, więc inni twórcy mogą mieć w przyszłości problemy.
Filmowiec pojawił się w rozmowie z Joshem Horowitzem z podcastu Happy Sad Confused, gdzie mówił nie tylko o sukcesie swojego projektu, ale także o szerszym trendzie zamieniania gier na licencjonowane filmy i seriale, jaki zapanował w Hollywood.
Mazin zaczął dyplomatycznie, od podania przykładów adaptacji, które są jego zdaniem udane, jak „Arcane”, „Castlevania” czy „Detektyw Pikachu”. Poza tym trudno jednak o bardzo dobry materiał źródłowy.
- Jest wiele gier wideo, które są świetne ze względu na rozgrywkę, ale niekoniecznie, jak sądzę, są gotowe do zaadaptowania - przyznał. - Najlepszym możliwym rezultatem jest to, że czeka nas wiele niesamowitych adaptacji. Najgorsza możliwa opcja to fala złych adaptacji.
- Mowa zwłaszcza o w grach, w których fabuła jest strasznie zawiła i zostajemy pod nią zakopani; główny bohater jest bezimienną, pozbawioną głosu tajemnicą; brakuje relacji pomiędzy postaciami; albo sama rozgrywka opiera się na wysokim fantasy lub science-fiction do punktu, w którym staje się oderwana od rzeczywistości i trudno się do niej odnieść na ludzkim poziomie - dodaje.
Na koniec Mazin zaoferował poradę, którą zapewne do serca powinni wziąć sobie zwłaszcza twórcy „Wiedźmina”, nawet jeśli w ich przypadku mowa o książkach. Jak bowiem zauważył, kluczem do dobrej adaptacji jest absolutna miłość do materiału źródłowego.
- Mam nadzieję, że zdecydowanie wstrząsnęliśmy plagą, jaką jest adaptowanie gier przez ludzi, którzy mają w d***e daną grę. Myślę, że to już koniec. A jeśli tak nie jest, to nie wiem, co się dzieje, bo jeśli jest jedna rzecz, którą mam nadzieję, że ludzie wyniosą z tego, co Neil [Druckmann] i ja zrobiliśmy z „The Last of Us”, to jest to fakt, że trzeba obsesyjnie kochać materiał źródłowy - wyjaśnia.
- Nie można po prostu powiedzieć: „Ta licencja”. Nienawidzę tego słowa. Licencja to termin, którego powinni używać tylko prawnicy... Ukochana historia z ukochanymi postaciami - to jest ważne. Wtedy myślę, że jest szansa na sukces.