Ubisoft mi nie zapłacił. Naprawdę polecam Roller Champions
Wybuchowa mieszanka sportowa.
Największym mitem w branży gier jest to, że wydawcy płacą dziennikarzom, by wyrażali dobre opinie o grach po zamkniętych pokazach. To bzdura, choć zabawna. Przed pandemią pokazy były stacjonarne i tam przynajmniej człowiek mógł za darmo zjeść pizzę i napić się energetyka ze specjalnej, małej lodóweczki. Teraz pokazy są online, więc jedzenie trzeba sobie zrobić samemu.
Wczoraj miałem okazję uczestniczyć w zorganizowanym przez Ubisoft wydarzeniu online z Roller Champions w roli głównej. I mimo że gra naprawdę mi się spodobała, wiem, że nie będzie miała łatwego życia. Nie dość, że to drużynowa gra sportowa, a ten gatunek generalnie przegrywa w przedbiegach z przygodówkami akcji czy RPG, to jeszcze jest za darmo i posiada mikropłatności, a w dodatku traktuje o fikcyjnym sporcie, będącym połączeniem kolarstwa halowego, jazdy na rolkach, rugby i… Quidditcha. Pomysł szalony, a ja należę zapewne do mniejszości, którym się autentycznie podoba. I zapewniam, że nikt mnie do tego nie zmusił.
Najważniejsze jest to, że główne założenia Roller Champions są naprawdę ciekawe i po prostu wciągające - bawiłem się świetnie podczas kilku godzin gry spędzonych u boku kolegów po fachu z Czech, który należeli do mojego zespołu. Zasady są proste: dwie drużyny po trzech graczy jeżdżą po okrągłym torze, starając się przejąć piłkę, a następnie przejechać z nią co najmniej jedno okrążenie, co powoduje odsłonięcie zawieszonej nad ziemią obręczy. Przerzucenie przez nią piłki oznacza zdobycie punktu.
Roller Champions jest jednak grą ryzyka. Przejechanie jednego okrążenia i trafienie w obręcz to jeden punkt, ale można pokusić się o więcej okrążeń, co pozwala zdobyć 3 lub aż 5 punktów. Sęk w tym, że jeśli piłka zostanie przechwycona przez oponentów, postęp „nabijania” okrążeń zostaje zresetowany i nie dość, że trzeba odzyskać piłkę, to raz jeszcze przejechać co najmniej jedną pętlę.
Gra nagradza spryt i zręczność, a przede wszystkim współpracę w drużynie i komunikację. Piłkę można - a nawet trzeba - podawać, bo wjeżdżanie z impetem w zawodników i przewracanie ich na ziemię jest jak najbardziej dozwolone. A wystarczy jedno uderzenie, żeby wypuścić piłkę z rąk.
Emocji nie brakowało. Wykrzykiwałem więc do moich sojuszników na Discordzie, ostrzegając ich przed zbliżającymi się przeciwnikami, z radością oznajmiałem koledze z drużyny, że ma prostą drogę do bramki, bo powaliłem dwóch siedzących mu na ogonie zawodników, a gdy pędziłem z piłką po torze, próbowałem wykorzystać każdy możliwy sposób przyspieszenia, by zyskać przewagę.
Informowaliśmy się o nagłych szansach i zagrożeniach, decydowaliśmy, czy ryzykujemy kolejne okrążenie, czy zdobywamy pewny punkt. Po pierwszych godzinach spędzonych z Roller Champions, nie wyobrażam sobie sprawnej gry bez komunikacji głosowej, co - jak sądzę - jest kolejną przeszkodą do osiągnięcia sukcesu przez projekt Ubisoftu.
Z pewnością spodobały mi się też pewne prawidłowości, które czynią gameplay ciekawszym i wprowadzają kolejne elementy ryzyka i nagrody. Oto kilka ciekawych przykładów:
- nacierającego przeciwnika można nie tylko ominąć zwodem, ale też… przeskoczyć nad nim;
- nagła zmiana kierunku „nabijania” okrążeń to niezła taktyka - można zyskać kilka metrów przewagi nad przeciwnikami, kiedy zorientują się zbyt późno;
- można chwycić się każdego zawodnika z drużyny i odepchnąć się od niego, zyskując mocne przyspieszenie. „Nadstawianie się” dla kolegi pędzącego z piłką jest świetnym sposobem, by mu pomóc;
- lecącą w obręcz piłkę można spróbować przechwycić, wybijając się wysoko w górę;
- jadąc tuż za innym rolkarzem, mamy większą prędkość od niego z racji bycia w tunelu aerodynamicznym.
Niestety, aktualnie Roller Champions jest czasami istnym festiwalem uderzeń i powaleń. Gdy spotkają się dwie agresywne drużyny, niemal połowa zawodników zawsze leży na ziemi, a piłka ginie gdzieś w chaosie próbujących odzyskać równowagę rolkarzy. Co prawda, zawodnicy niemal natychmiast wstają i szybko się rozpędzają, ale potrafi to skutecznie zaburzać flow tego wymyślnego sportu - tym bardziej że uderzenia można wykonywać niemal raz za razem, bo nie ma cooldownu.
Nowy projekt Ubisoftu to gra typu live, więc twórcy szykują już nowości i dodatkową zawartość na kolejne sezony. Wzorem Fortnite, jest tu też darmowa i płatna przepustka, w ramach której zdobywamy nagrody za postępy. Tak samo jak w Fortnite, w teorii pieniądze na karnet można wydać tylko raz, bo jeśli osiągniemy odpowiednio dużo poziomów, zarobimy tyle wirtualnej waluty, że starczy na następny.
Do Fortnite’a można też porównać wygląd zawodników, ale moim zdaniem nie jest jednak najlepszy. To postacie o dziwnych kształtach i tak nijakich twarzach, że kompletnie nie czujemy do nich sympatii. To kilka klas niżej niż skiny z battle royale od Epic Games. Jest też dość bogata personalizacja wyglądu zawodników, ale nie odblokowałem jeszcze zbyt wielu elementów. To jednak wciąż tylko dodatek do - bądź co bądź - bardzo dobrego gameplayu.
Roller Champions debiutuje już jutro, w środę. Mimo że nie wróżę grze sukcesu ze względu na jej nieszablonową naturę, chciałbym, żeby zyskała grono fanów i szczerze polecam spróbować, bo jest darmowa. To odważny, ciekawy i co najważniejsze wciągający sport. Sport, który wymyślono od podstaw w wirtualnym środowisku.
A ja tymczasem wracam do pizzy, który tym razem wyjąłem z domowego piekarnika.