Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - Recenzja
Mały skok w bok.
Wcielenie się w jednego z byłych kompanów Nathana Drake'a w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo to miła odmiana, a więc mamy ochotę przeżyć nową historię do końca. Po proponowanej cenie można było jednak spodziewać się czegoś więcej. Gra jest przewidywalna i budzi silne uczucie déjà vu, a po napisach końcowych niewiele scen pozostaje w pamięci.
Początek wydaje się obiecujący. Chloe Frazer przemierza indyjskie miasteczko, pozwalając obserwować codzienne życie ludzi nieustannie nękanych przez wojnę domową. Zaglądamy przez okna i widzimy, jak mieszkańcy gotują czy czytają dzieciom bajki, próbując zapomnieć o pobliskich odgłosach konfliktu. Pod osłoną nocy unikamy rebelianckich patroli nękających okolicę. Beznadzieję czuć na każdym kroku, co stanowi emocjonujący powiew świeżości.
Świetny nastrój rozmywa się jednak, gdy trafiamy do głównego obszaru - ogromnej mapy z kilkoma ruinami, które musimy zwiedzić, by odnaleźć mityczny róg Ganesha, czyli skarb, o który oczywiście przyjdzie nam rywalizować z rebeliantami. Od tego momentu mamy do czynienia jedynie z kolejną grą przygodową, bez głębi i odcieni moralnej szarości zaprezentowanych w prologu.
Chloe wyrusza na wyprawę w towarzystwie Nadine Ross, byłej przywódczyni prywatnej armii, która po wydarzeniach z Uncharted 4 potrzebuje pieniędzy, by wrócić na szczyt. Niepewna i niestabilna relacja między kobietami to oś przedstawionej opowieści. Nietypowa przyjaźń i momentami udane dialogi to jedyne zalety scenariusza, gdyż cała reszta jest do bólu przewidywalna.
Cała otoczka wojny domowej ginie w dżungli i ruinach, gdzie zastępuje ją klasyczny już model archeologa, któremu na każdym kroku przeszkadzają uzbrojeni napastnicy. Nic nie jest w stanie nas prawdziwie zaskoczyć. Jeżeli tylko bohaterkom idzie za dobrze, to na pewno za moment ktoś zacznie do nas strzelać, albo uruchomi się jakaś nader zaawansowana technologicznie antyczna pułapka.
Sekwencje akcji są dość częste i tylko tych z góry wyreżyserowanych nie da się ukończyć po cichu. Chloe większość starć na otwartej mapie może przebyć skradając się i powoli eliminując każdego napastnika. Momentami bohaterki wspólnie unieszkodliwiają przeciwników bez użycia broni i wspólnie rozprawiają się nawet z bossami. Najwyraźniej we dwójkę łomot spuszcza się raźniej i wcale nie chodzi o to, że jedna kobieta nie jest w stanie pokonać faceta w walce na pięści. Prawda?
Zobacz: Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - Poradnik, Solucja
Zaginione Dziedzictwo pod kątem rozgrywki nie wykracza poza to, co znamy już z czwartej części. Pościgi, ucieczki, skakanie na linach i przejażdżki terenówką to mocno eksploatowane w głównym wątku elementy i trudno o powiew świeżości w budowie scen. Twórcy zdają się nieco z tego też żartować, kiedy sami wyśmiewają w pewnym momencie wykorzystanie wozu do pokonania wysokiej przeszkody. Pytanie tylko po co, skoro w zamian nie otrzymujemy nic nowego.
Poziom łamigłówek jest stosunkowo niski. Dziewczyny omawiają każdą przeszkodę na tyle dokładnie, że w gruncie rzeczy służą podpowiedzią, jeżeli za długo tkwimy w jednym miejscu. W tym zakresie odczuwalny jest mocno brak jakiegokolwiek wyzwania poza znalezieniem ukrytych skarbów i specjalnych medalionów. Te drugie odblokowują dostęp do opcjonalnego, bonusowego skarbu strzeżonego przez białe małpy. Odnalezienie wszystkich błyskotek pełni rolę zapełniacza czasu - bez nich kampanię można ukończyć w zaledwie pięć godzin.
Miłym bonusem jest jednak tryb multiplayer z Uncharted 4. Bez posiadania czwartej odsłony możemy rywalizować z graczami dysponującymi wyłącznie Kresem Złodzieja. To dobry sposób na przedłużenie życia sieciowej zabawy, gdyż zapewne zainteresuje się nią część nowych użytkowników. Oczywiście dodatek ten pozostaje bezwartościowy dla tych, którzy mają już poprzednie Uncharted.
Zaskakująco krótka kampania w drugiej połowie wprowadza kilka niespodzianek związanych z obsadą i przyspiesza tempo rozgrywki, sprawiając, że ostatnie godziny nawet przez chwilę nie nudzą. Nieważne jak bardzo przewidywalny jest finał, ponieważ przypomina dobre amerykańskie kino akcji - końcowe fragmenty to duży plus.
Zaginione Dziedzictwo to jednocześnie najładniejsza wersja Uncharted 4. Graficznie nie można nic zarzucić tej produkcji. Od strony wizualnej jest to kolejna przepiękna gra i momentami trudno się powstrzymać od włączania co rusz trybu fotograficznego i „cykania fotek”.
Przygody Chloe w ogólnym rozrachunku są zaledwie poprawne. Trudno tu mówić o urzekającej i zaskakującej fabule, jak choćby w przypadku dodatku to The Last of Us, gdzie otrzymaliśmy coś zgoła odmiennego od podstawowej gry. W przypadku Uncharted dostajemy po prostu opowieść o innym poszukiwaczu przygód, bez większej głębi czy imponujących zwrotów akcji.
Uncharted: Zaginione Dziedzictwo to piękny wizualnie i przyjemny dodatek do jednej z lepszych gier na PS4. Nie wykracza jednak ponad to, co przeżyliśmy już w ubiegłym roku. Pod względem rozgrywki to po prostu więcej tego samego, tylko z inną postacią w roli głównej.