Until Dawn potrzebuje remastera, mimo że wciąż wygląda świetnie
W pułapce filmowości.
OPINIA | Ile czasu musi upłynąć od premiery gry, zanim może zostać wydana jej odświeżona lub odnowiona wersja? Z pewnością nie dziewięć lat - to przecież wciąż młody wiek i produkcja nie mogła zestarzeć się w tym czasie aż tak bardzo. A jednak planowany remaster kultowego Until Dawn, które debiutowało właśnie przed dziewięcioma laty, wcale nie jest moim zdaniem „odgrzewaniem kotleta” czy „skokiem na kasę”. Ta gra potrzebuje odświeżenia, mimo że nadal prezentuje się znakomicie, a raczej - właśnie dlatego, że tak się prezentuje.
Until Dawn to interaktywny horror brytyjskiego studia Supermassive Games, wydany w 2015 roku ekskluzywnie na konsolę PlayStation 4. Gra inspirowana jest kinowymi produkcjami grozy klasy B i po raz kolejny opowiada dobrze znaną historię o grupce znajomych, którzy udają się gdzieś w środek lasu, by robić tam głupie rzeczy, a w ich efekcie umierać w makabrycznych okolicznościach. Od Pułapki na turystów, przez Piątek trzynastego czy Martwe Zło, po Rytuał i Dom w głębi lasu - lata mijają, a oglądanie zmagań spuszczonych ze smyczy studenciaków wciąż bawi tak samo.
Until Dawn poszło o krok dalej, pozwolając wcielić się w bohaterów, by samemu podejmować nieracjonalne decyzje i prowadzić ekipę ku nieuchronnej katastrofie. Gra z 2015 roku pozwalała dokonywać naprawdę znaczących wyborów, które zmieniały przebieg historii i relacje między bohaterami - możliwych było wiele zakończeń, łącznie z tym, w którym wszyscy członkowie ekipy giną. Było to doświadczenie iście „filmowe”, jednak nie tylko ze względu na znane z filmów grozy motywy i strukturę narracji.
Twórcy przedsięwzięli wszelkie dostępne środki, byśmy poczuli się nie jak w grze wideo, ale w samym środku kinowego obrazu. Wszystko było w Until Dawn „filmowe” – scenariusz, tempo opowieści, kadry, praca kamery, efekty dźwiękowe, jak i sami bohaterowie noszący twarze mniej lub bardziej rozpoznawalnych aktorów (m.in. Ramiego Maleka, Petera Stormare'a czy Hayden Panettiere). Efekt był tak dobry, że mimo iż z tytułem spędziłem trzy wieczory, na koniec czułem się jak po wyjściu z sali kinowej po intensywnym, dwugodzinnym seansie. Filmowość działała i rozpalała apetyt na więcej, ale jednocześnie stała się przekleństwem Until Dawn.
Gdy głodny makabry powróciłem do gry dwa lub trzy lata później, miałem wrażenie, że od premiery minęła cała dekada. O ile za pierwszym razem dałem się oszukać, że mam do czynienia nie z grą, lecz z filmem, tak za drugim razem grube nici od razu zdradzały cyfrowe kłamstwo. Animacje wcale nie były tak płynne, jakimi je zapamiętałem, emocje na twarzach nie tak realistyczne, podobnie jak światło i inne efekty fizyczne. Gdy uruchamiam Until Dawn dzisiaj, wrażenie jest jeszcze gorsze - gra wygląda naprawdę nieźle, ale wybija z immersji każdą, nawet najmniejszą niedoskonałością.
To zabawne, zważywszy na to, jak często wracam do trójwymiarowych odsłon serii Fallout, które już w dniu premiery straszyły przestarzałą oprawą graficzną, czy z jaką pasją zagrywam się w pixelartowe przygodówki studia Wadjet Eye Games. Różnica polega jednak właśnie na tym, że te gry nigdy nie próbowały oszukać mnie, iż są czymś, czym nie są. Natomiast Until Dawn, oferując „filmowe doświadczenie”, wpadło w pułapkę niezwykle szybkiego starzenia się. Pułapkę, z której jedyną ucieczką jest przedwczesny remaster, jaki ma zadebiutować już w listopadzie tego roku.
Zwiastun odświeżonej produkcji zdradza znacznie poważniejsze zmiany niż oferuje większość remasterów – nie tylko poziom realizmu grafiki będzie podniesiony do obecnych standardów dzięki możliwościom silnika Unreal Engine 5, ale sama opowieść zostanie rozbudowana o zupełnie nowe wątki. Tym razem gra pojawi się ponadto nie tylko na konsolach Sony, ale też na pecetach, co pozwoli na jeszcze lepsze doznania audiowizualne, jeżeli tylko posiadamy dostatecznie mocarny sprzęt.
O ile jednak popieram kontrowersyjną decyzję o stworzeniu „przedwczesnego remastera” Until Dawn, tak wątpię, by marce przysłużyła się powstająca filmowa adaptacja. Siłą oryginalnej produkcji była właśnie jej interaktywność - to wyświechtana, sztampowa historia, która jednak wynosi gatunek na zupełnie nowy poziom właśnie dlatego, że pozwala przejąć stery i samemu zmierzyć się z makabrycznym wyzwaniem. Film zaś odbierze grze to wszystko, nie będąc w stanie dać nic w zamian. Obawiam się więc, że będzie to kolejna niepotrzebna adaptacja gry po słabym Uncharted i fatalnym Borderlands. Pozostaje wierzyć, że całe to wzmożenie wokół marki to zwiastun kolejnej części gry.