Skip to main content

Recenzja Until Dawn Remake. Oto jak nie należy odnawiać gier

Wygląd to nie wszystko.

„Filmowe” gry niezwykle szybko się starzeją i dlatego Until Dawn z 2015 roku, mimo wciąż dziecięcego wieku, jeśli nie domagało się, to przynajmniej nieśmiało prosiło się o odświeżenie. Niestety, chociaż z zewnątrz remake wygląda młodziej, to z wnętrza dochodzi trzaskanie starych kości. To horror, ale przecież nie o żywych trupach.

Until Dawn to gra z gatunku interaktywnych filmów lub - co wydaje mi się właściwsze - filmowych gier wideo. Ale odłóżmy na bok kwestię terminologii - chodzi o gry, które starają się imitować kinowe doświadczenie. Postaci odgrywane są przez prawdziwych aktorów, a następnie, dzięki technologii motion capture, wiernie odzwierciedlane w wirtualnym środowisku. Obraz wygląda jak kręcony kamerą i nie brakuje filmowych inspiracji oraz odniesień. Grając, mamy czuć się trochę jak widzowie, a trochę jak bohaterowie przedstawionych na ekranie wydarzeń.

Po względem fabularnym oryginał stworzony przez studio Supermassive Games oraz remake, za którym stoi zespół Ballistic Moon, to w zasadzie te same gry. Until Dawn było i jest typowym slasherem o grupce znajomych, którzy organizują wypad na odludzie, jednak sielanka szybko zamienia się w krwawą masakrę. Kto, kiedy i w jakich okolicznościach opuści ten wirtualny padół łez zależy już od nas - inaczej niż w prawdziwym filmie, tutaj to my wpływamy na bieg wydarzeń, podejmując wybory, a czasem wykazując się refleksem oraz zręcznością.

Gra została przeniesiona na silnik Unreal Engine 5

Kierujemy na zmianę ośmioma grywalnymi członkami paczki: Joshem, Sam, Jessicą, Emily, Beth, Mikiem, Mattem oraz Ashley. Bohaterowie szybko rozchodzą się w swoje strony i od tego momentu ich historie prowadzone są równolegle - gdy popchniemy do przodu jeden wątek, gra przenosi nas do innego. Podstawowym narzędziem wpływu na historię są decyzje dialogowe oraz sekwencje QTE - raz zadanie polega na tym, by szybko chwycić się krawędzi, a innym razem, by ominąć przeszkodę lub wycelować i trafić we właściwy punkt. Gdy zaś się chowamy, musimy przez pewien czas utrzymać kontroler w bezruchu, by nie zdradzić naszej pozycji.

Remake przeszedłem raz, więc nie poznałem wszystkich wariantów i rozgałęzień, ale to, co udało mi się zobaczyć, nie zdradziło głębokich interwencji w historię. Po delikatnie zrekonstruowanym prologu opowieść toczyła się tymi samymi koleinami - a celowo starałem się kierować postaciami podobnie jak kiedyś. Dopiero na późniejszym etapie opowieści, wskutek paru pomyłek, ścieżki fabularne rozminęły się z tym, co zapamiętałem, prowadząc do innego finału. Żałuję, że nie udało mi się dotrzeć do nowego zakończenia, które ma podobno otwierać furtkę dla powstania Until Dawn 2.

Czasem nawet niepozorny wybór może zaważyć o życiu i śmierci bohatera

Zmiany, które napotkałem po drodze, ograniczyły się do nowych interakcji, muzyki, przerywników filmowych oraz rozmieszczenia totemów (drewnianych rzeźb, które pozwalają zajrzeć w przyszłość i uniknąć przykrych wydarzeń). Nie odmieniają one historii, nie mnożą wątków ani nie wprowadzają nowych postaci, ale pozwalają zajrzeć głębiej w dusze postaci i lepiej zrozumieć ich motywacje. Najwięcej uwagi twórcy poświęcili Sam oraz Joshowi, którzy zresztą zawsze wydawali mi się postaciami mającymi największe znaczenie dla opowieści. Nie bez powodu zresztą to właśnie oni odgrywani są przez najbardziej popularnych aktorów w ekipie: Ramiego Malika (Mr. Robot, Bohemian Rhapsody) oraz Hayden Panettiere (Herosi, Krzyk VI).

Pod względem wizualnym Until Dawn wypada znakomicie. Wyraźnej poprawie uległy oświetlenie oraz cienie, które robią świetną robotę w mroźnych, zewnętrznych lokacjach. Na zupełnie nowy poziom wyniesiony został efekt śniegu - teraz płatki nie unoszą się jedynie w tle, ale spadają na boahterów, gdzie następnie powoli się rozpuszczają. Dzięki większej szczegółowości twarzy i nowemu silnikowi graficznemu postaci zdradzają teraz więcej emocji, mimo że zachowały animacje z pierwowzoru.

Niestety, dobre wrażenie nie trwa długo. Na konsoli PlayStation 5 liczba klatek została ograniczona do 30 - i nie, „filmowe doświadczenie” nie usprawiedliwia takiej decyzji twórców. Przeciwnie, tym razem bowiem kamera została w większości scen uwolniona i umieszczona za plecami bohatera - kadry są więc znacznie mniej „kinowe”, a mniejsza liczba klatek dużo silniej odczuwalna. Gdyby jeszcze było to stabilne 30 k/s, ale płynność wielokrotnie spadała poniżej obiecanego poziomu. Tymczasem w oryginalną grę uruchomioną na PS5 we wstecznej kompatybilności możemy zagrać w 60 k/s.

Największym problemem jest jednak sterowanie - przestarzałe, mało responsywne i zwyczajnie irytujące. Już w 2015 roku było ono krytykowane przez część graczy, wówczas jednak zdawało się sensownym kompromisem niezbędnym dla filmowego kadrowania scen. Teraz jednak, gdy przez większość czasu kamera znajduje się za nami, nie ma dla tego żadnego usprawiedliwienia. Bardzo często postacie nie reagują zgodnie z kierunkiem gałki, a do tego jeszcze zbierają się do ruchu jak Fiat Punto do manewru wyprzedzania.

Zabawę psują ponadto interakcje z otoczeniem - wymierzenie we właściwy punkt potrafi zabrać mnóstwo czasu i nerwów, a gdy wreszcie się uda, to nie do końca wiadomo, dlaczego. Raz nie mogłem ustawić bohatera w odpowiedniej pozycji do przedmiotu tak długo, że wściekły wyłączyłem grę i wróciłem do niej parę godzin później już jedynie z recenzenckiego obowiązku. A i tak moja cierpliwość została wystawiona na próbę ponownie, bowiem w wyniku błędu nie mogłem ukończyć rozdziału i musiałem zaczynać całą grę od początku.

Niedociągnięć znajdziemy tu zresztą więcej. Na przykład, gdy podążamy za postacią i zbliżymy się do niej za bardzo, ta nienaturalnie odskakuje do przodu. Zdarzyło się również, że tekstury ubrań przenikały obiekty - jest to coś powszechnie w grach akceptowalnego, ale nie w wyreżyserowanych przerywnikach filmowych produkcji, która chce, byśmy poczuli się jak w sali kinowej. W polskiej wersji językowej szwankuje ponadto lip-sync - wypowiadane zdania zupełnie nie zgrywają się z ruchem ust, co (znów) da się wybaczyć niektórym grom, ale nie tym iście filmowym.

Zobacz na YouTube

Podsumowanie

Gdy zapowiedziano remake Until Dawn, gry niespełna dziesięcioletniej, wiele osób zareagowało krytycznie. Moim zdaniem jednak gry tego typu starzeją się szybciej niż inne i jeśli mają trafiać do nowych graczy, warto od czasu do czasu zabrać je do kosmetyczki. Dzieło Ballistic Moon, chociaż miejscami bardzo ładne, nie jest niestety tym, na co zasługuje kultowy slasher z PS4. Jedynym, co przynosi dobrego, to nowe zakończenie, które wydaje się zapowiedzią kontynuacji - ta zaś (jeśli wierzyć plotkom) tworzona jest na szczęście przez inne studio.

Ocena: 5/10

Plusy:
+ Gra prezentuje się wyśmienicie
+ To ta sama, wciągająca historia, którą doceni każdy fan slasherów
Minusy:
- Liczba klatek na sekundę ograniczona do 30 (PS5)
- Bolesne spadki płynności
- Przestarzałe, nieresponsywne sterowanie
- Częste błędy
- Szwankujący lip-sync w polskiej wersji językowej

Recenzja gry została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Zobacz także