Urban Empire - Recenzja
Miejska polityka.
Twórcy Urban Empire chcieli stworzyć coś naprawdę unikatowego - połączenie tradycyjnych symulatorów budowania miasta, z tytułem pokroju The Guild. Potencjalnie interesujący pomysł nie został jednak przekuty w świetną grę.
Na pierwszy rzut oka produkcja przypomina klasyczne SimCity. Projektujemy dzielnice, wprowadzamy ulepszenia i modyfikacje, których celem jest ułatwić i uprzyjemnić życie mieszkańców. Różnica polega na tym, że centralnym elementem jest politykowanie - zacięta walka z radnymi o każdą nową inwestycję. Rozgrywka toczy się przez kolejne pokolenia burmistrzów, zarządzających metropolią przez dekady.
Rozbudowa miasta jest stosunkowo prosta. Nieco bardziej skomplikowane okazuje się natomiast wprowadzenie usprawnień, bowiem niezależnie od tego, czy chcemy zainstalować latarnie na ulicach, postawić nową szkołę lub oddać teren pod park, gra zmusza nas do przeklikania serii ekranów z potwierdzeniami, nim nasz pomysł w ogóle trafi pod głosowanie w radzie miejskiej.
Na tym etapie zaczynają się jednak problemy. Choć w teorii przedstawiciele władz podzieleni są na kilka frakcji, o różnych poglądach i priorytetach, bardzo często okazuje się, że zwyczajnie nie są zainteresowani wprowadzaniem jakichkolwiek zmian.
Nie ma znaczenia, czy nowy projekt zwiększy przychody metropolii, podniesie standard życia czy zwiększy bezpieczeństwo mieszkańców - nawet jeśli jesteśmy w stanie wprowadzić ulepszenia bez zadłużania się, radni będą zazwyczaj przeciwni postępowi.
By zdobyć ich przychylność, musimy wykorzystać zdobyte wcześniej poparcie i użyć odpowiednich argumentów wobec każdej frakcji. Okazuje się, że najlepszą metodą osiągnięcia celu jest ciągłe zastraszanie opozycji, chociaż gra ostrzega, że takie działania wiążą się z utratą przychylności i zmianą nastawienia do nas danej frakcji.
Znaczna część statystyk w Urban Empire zdaje się pełnić funkcje ozdobne, jakby twórcy uznali, że bez odpowiedniej liczby niezbyt czytelnych tabelek i wskaźników, ich gra nie byłaby w wystarczającym stopniu symulatorem.
Co gorsza, nawet w sytuacjach, gdy jakiś wskaźnik ma znaczenie, zmodyfikowanie go wymaga ogromnego wysiłku - każda wprowadzana w mieście zmiana musi przejść przez ręce radnych, nawet jeśli zgodnie z wolą cesarza, któremu podlega nasze miasto, próbujemy podnieść poziom edukacji czy zatrudnienia.
Pewne urozmaicenie stanowić mają specjalne wydarzenia oraz wybory, jakich dokonujemy przy okazji wynajdywania nowych technologii. Gra pozwala określić choćby styl latarni instalowanych w mieście. Decyzje rzutują jednak w niewielkim stopniu na rozgrywkę, ciężko więc docenić ten drobny dodatek.
W podobny sposób zawodzi jeszcze jeden element o sporym potencjale - możliwość wyboru rodziny, którą poprowadzimy przez dziesięciolecia. Chociaż każda familia posiada własne, wyróżniające ją cechy, podczas gry różnice są ledwie odczuwalne, przez co kolejne podejścia do zabawy są podobne - niezależnie od tego, czy gramy rodem prospołecznym, czy specjalizującym się w nauce.
Urban Empire to projekt o widocznym, lecz niewykorzystanym potencjale. Symulator burmistrza nie jest ani pasjonującą grą polityczną, ani tytułem, który może zachwycić podczas budowania miasta. Jest czymś pomiędzy, a to zbyt mało, by wyraźnie wybić się ponad przeciętność.