Utargowane marzenia
Czego oczekujemy po E3?
Za kilka dni w Los Angeles ruszają coroczne targi E3. W sieci zaczynają pojawiać się tajemnicze „wycieki” zdjęć i filmów nieoczekiwanych dotąd tytułów; wiele z tych oczekiwanych uruchamia wielkie zegary odliczające czas do prezentacji. Oczy graczy do późnych godzin nocnych będą śledzić transmisje na żywo oraz ulubione serwisy informacyjne. Zbliża się czas gorączki, którą jedni uwielbiają. Inni zaś - nienawidzą.
Wpatrujemy się w ekrany monitorów łapiąc każde słowo i zaprezentowany fragment nowego tytułu. Za każdym występem charyzmatycznych i dobrze przygotowanych liderów biegną wielkie słowa i obietnice, które czekają już za rogiem. Przedstawiający, niczym grupy antyterrorystyczne, wyważają drzwi naszego zdrowego rozsądku, rzucają granaty dymne i obezwładniają resztki sceptycyzmu.
Po dobrze wykonanej akcji, specjaliści opuszczają teren oblepiając wszystko żółtymi taśmami z napisami „nowość”, „next-gen”, „rewolucja”. Mimo tych skrzętnie zaplanowanych sztuczek scenicznych, tych wychwaleń i obietnic, nie kupujemy informacji od razu. Okazuje się, że toniemy w morzu myśli nacechowanych nadzieją. „Mam nadzieję, że tak to będzie wyglądać po premierze”, „Chciałbym, by to, co mówili okazało się prawdą”, „Jak ta gra zapewni mi to, co obiecywali, to będę najszczęśliwszym graczem na świecie” - po zakończonej konferencji ulubionego wydawcy czy producenta myśli kłębią się w głowie. To nie jest zaufanie; to nie jest też przekonanie o tym, że otrzymamy produkt zgodny z zapowiedziami.
„Za każdym występem charyzmatycznych i dobrze przygotowanych liderów biegną wielkie słowa i obietnice, które czekają już za rogiem.”
Jednak nie to jest celem twórców i marketingowców, którzy prezentują gry na targach. Oni nie chcą nam czegokolwiek obiecywać - jedyne o co proszą, i co zawsze dostają, to właśnie nadzieja. To ten malutki ogień, który tli się w oczach każdego z nas, gdy późną nocą kładziemy się do łóżek, myśląc o zwiastunie, który minutę temu widzieliśmy. To ten drobny uśmiech, gdy widzimy urywek plakatu nowej gry. Malutki wycinek rozgrywki, zapierający dech w piersiach. Tyle wystarczy, by nasze oczekiwania zaczęły same kiełkować, by chęć do złapania tytułu w swoje ręce nie pozwalała nabrać pozytywnego dystansu. Wreszcie tyle wystarczy, by kupić produkt, o którym jeszcze nic nie wiemy. By zamówić przed premierą edycję kolekcjonerską gry, która jeszcze nie ujrzała światła dziennego.
Nad E3 unosi się magia ważnego wydarzenia, ale wiele prezentacji rozminęło się później z rzeczywistością. Watch Dogs nie wygląda tak, jak na zapowiedziach dwa lata temu. Obiecywany przez Petera Molyneux wirtualny chłopiec Milo nigdy nie pobawi się z nami za pomocą sensora Kinect. Daty premier, które usłyszeliśmy, przesunęły się znacznie, a część z nich utknęła w sektorze „będzie jak będzie”. Obiecywane rewolucje są jedynie małym krokiem naprzód.
Istotą targów nie jest bowiem zwyczajna prezentacja projektów, będących w procesie produkcyjnym. To raczej próba zbudowania autentycznych emocji: „Uwierzcie w nas. Postaramy się te pomysły zrealizować.” Przypomina to nieco akcje na Kickstarterze - z tą różnicą, że w przypadku dużych studiów finansowanie jest już zapewnione przez bogatych wydawców.
„Istotą targów nie jest bowiem zwyczajna prezentacja projektów, będących w procesie produkcyjnym. To raczej próba zbudowania autentycznych emocji.”
Jest jednak cienka linia, za którą czai się efekt odwrotny do zamierzonego i skrzętnie planowanego przez działy marketingowe. Gdy czujemy się naprawdę oszukani, instynktownie reagujemy negatywnymi emocjami - nawet jeśli ostatecznie otrzymujemy rzecz wartą uwagi. Gdyby bowiem nie oferowano nam marzeń, być może w obliczu produktu, który nie do końca sprostał oczekiwaniom, nie byłoby nam tak przykro.
Zamiast wypatrywać w Watch Dogs pogromcę GTA 5, raczej zobaczylibyśmy pozytywną odmianę serii Assassin's Creed, z mocnym fundamentami na porządną, interesującą serię - a być może w przyszłości, za parę lat, godnego konkurenta znakomitego cyklu studia Rockstar. Wtedy nie dopatrywalibyśmy się w Kinekcie technologii z „Raportu Mniejszości”, tylko bawilibyśmy się dobrze dodatkowym akcesorium do gier ruchowych i czytnikiem komend głosowych. Tego rodzaju przykładów jest przecież więcej.
Warto przygotować sobie wiadro z zimną wodą, ale dobrze wiemy, że nawet zimny prysznic nie ostudzi marzeń, co najwyżej emocje. To system naczyń połączonych. Dla graczy z krwi i kości myślenie o przyszłości ma znaczenie - wciąż snujemy fantazje o nowych, nieznanych grach, cudownych światach, pełnych życia i detali, mądrych przeciwnikach i świetnych scenariuszach.
Zazwyczaj jednak otrzymujemy jedynie kolejny, mały kroczek w dobrym kierunku, zamiast gigantycznego skoku do przodu. To nadal jeden krok dalej, za którym pojawią się kolejne, napędzane naszymi marzeniami. Marzeniami kupionymi na targach. Marzeniami, które są naszym paliwem.
Nadchodzi E3. Czas zatankować do pełna.