Utonąłem w morzu możliwości, które daje Baldur's Gate 3. Po 300 godzinach wciąż nie ukończyłem fabuły
Swoboda okazała się ważniejsza od historii.
Od premiery Baldur’s Gate 3 spędziłem w grze prawie 300 godzin. W tym czasie rozwiązywałem zagadki, przemierzałem lochy, przywłaszczałem cudze mienie i oczywiście męczyłem swoją obecnością każdego napotkanego NPC-a. Pomiędzy tymi wszystkimi czynnościami nie udało mi się jednak zrobić teoretycznie najważniejszej rzeczy - ukończyć gry. Nim zdecyduję się na ten krok, może minąć kolejnych 300 godzin. Bawię się świetnie i nigdzie mi się nie spieszy.
Baldur's Gate 3 zaczynałem już 4 razy, za każdym razem inną postacią, z czego tylko raz udało mi się dotrzeć do tytułowych Wrót Baldura. Jednak rozgrywka żadną z postaci nie była czasem straconym, a odrębną przygodą, która dała mi odmienne doświadczenie. Mimo że większość godzin spędziłem głównie w pierwszym akcie i jak dotąd nie zobaczyłem napisów końcowych, zamiast chcieć ukończyć jedną z tych historii, najchętniej rozpocząłbym kolejną.
Diabeł tkwi w szczegółach
Wiele tytułów, jak choćby seria skupiona głównie na opowiedzeniu historii, The Walking Dead od Telltale Games, daje wyłącznie iluzję dokonywania wyborów. Scena, w której wybieramy, kogo z dwóch przyjaciół uratować, już kilka sekwencji później pokazuje nam, że poświęcenie było jedynie pozorne. Ostatecznie cała przygoda dąży do z góry określonego scenariusza, bo druga postać również w ten czy inny sposób odchodzi z drużyny. Grając w Baldur’s Gate 3, doświadczyłem czegoś zupełnie innego – każdy stworzony przeze mnie bohater pokazał mi nieco inny odcień historii.
Tę odmienność widać na różnych płaszczyznach, nie tylko po dokonaniu wyborów podczas przygody i prowadzonych dialogów, ale również na samym jej początku, gdy decydujemy o rasie naszej postaci. Mechaniczne różnice sprowadzają się do kilku dodatkowych cech, jak widzenie w ciemności czy dodatkowa sztuczka. W warstwie narracyjnej natomiast gra dość wyraźnie zaznacza na przykład niechęć do mrocznego elfa pośród istot żyjących na powierzchni oraz w drugą stronę, służalczość goblinów, gdy tylko przekroczymy bramy ich obozu.
Niczym klasyczne, papierowe RPG
Baldur’s Gate 3 daje także unikalne wrażenie uczestniczenia w klasycznej sesji RPG, które jeszcze bardziej zachęca do eksperymentowania. Rzut kością i przyjemny głos narratorki komentujący na każdym kroku poczynania drużyny sprawiają, że granica pomiędzy grami wideo z gatunku RPG a ich papierowym pierwowzorem się zaciera. Oczywiście nie ma tu mowy o tak nieskrępowanej swobodzie, jak w przypadku wieczornej sesji pośród znajomych, ale w formie elektronicznej lepiej się tego chyba nie dało zrobić.
Sama podróż do Wrót Baldura, czyli pierwszy i drugi akt, świetnie pokazują, jak dokonane przez nas wybory towarzyszą nam na każdym kroku. Pewien kowal cierpiący na brak odpowiednich narzędzi w obozie uchodźców, w ostatnim rozdziale szczęśliwie znalazł swoje miejsce na kuźnię. Po drodze jednak życie jego, jak i całej grupy, z którą podążał, wisiało na włosku, co mogło zupełnie zamknąć wątek bez pozytywnego zakończenia. Zadań, które towarzyszą nam prawie do końca gry znajdziemy więcej, a świadomość wpływu poprzednich wyborów jest bardzo satysfakcjonująca.
Zobacz także: Baldur's Gate 3 - Poradnik
Każdy zakamarek zdaje się skrywać chociaż mikroskopijną przygodę, zwłaszcza że niektóre z niespodzianek odkryjemy tylko posiadając odpowiednio rozwiniętą jedną z cech. Z pozoru niewielka dziura, przez którą przeciśniemy się albo zmieniając się w niewielkie zwierzę, albo przy pomocy postaci gazowej, może odsłonić przed nami zupełnie nową ścieżkę do celu lub pozwolić przeczesać wcześniej nieodwiedzoną jamę czy loch. Losowe rzuty, na których opiera się mechanika gry mają tu dodatkowe znaczenie - mimo że zawsze dokładnie badałem teren, w tych samych miejscach na moje nowe postacie czekały sekrety, które wcześniej przeoczyłem przez brak umiejętności.
Prawdziwa piaskownica
Odgrywanie roli, które w moim przypadku jest ściśle powiązane z immersją, sprowadza się do przeżywania historii w standardowy sposób przewidziany przez twórców. Nawet mody, które zdarza mi się instalować, głównie mają za zadanie pogłębiać istniejące mechaniki, a nie wywracać tytuł do góry nogami. Na szczęście są nieco bardziej szaleni gracze, których celem jest zajrzeć dosłownie pod każdy kamień, by rzucić wyzwanie deweloperom. Sprawdzają w ten sposób granice, do jakich mogą dotrzeć w ramach zaprojektowanych mechanik.
I tu również Baldur’s Gate 3 zdaje się nie zawodzić. Moje testy sprowadzały się tylko do sprawdzenia różnic pomiędzy opcjami dialogowymi oraz wspomnianej wcześniej reakcji świata na postacie różnego pochodzenia. Inni posunęli się jednak nie o krok, a co najmniej milę dalej – autor powyższego materiału postawił na przykład na szaleńczą przygodę czterech niziołków, dzięki którym rozłożył grę na części pierwsze. Świetny eksperyment, a dla nas, widzów, niezła zabawa.
Tego typu testy i wygłupy fanów Baldur’s Gate 3 pokazały mi możliwości, na które sam bym nie wpadł. Przykładowo miksturę zdrowia można nie tylko wypić, ale również rzucić nią w towarzysza, uzdrawiając go lub nawet cucąc, jeśli był nieprzytomny. Podczas zwiedzania Kuźni Gryma w Podmroku okazało się, że fiolki mają jeszcze jedną, przydatną cechę. Gdy podczas starcia użyjemy mechanizmu, by zgnieść konstrukt, wystarczy położyć na ziemi miksturę, która po roztrzaskaniu od razu uzdrowi bohatera użytego w roli przynęty. To znacznie ułatwi całą walkę.
Od dawna żadna gra nie dostarczyła mi tyle czystej radości z samego poznawania zaprojektowanego przez twórców świata. To prawdziwa swoboda, która bywa ograniczona, jednak na każdym kroku zachęca do odkrywania własnego sposobu na poznanie historii drużyny bohaterów, których połączyła infekcja niebezpiecznej kijanki.