Uwielbiam dziwne gry. Im mniej sensu, tym lepiej
Czasem po prostu trzeba wyrzucić logikę za okno.
W zasadzie od zawsze byłem wielkim fanem absurdalnego humoru. Będąc wychowanym na slapstickowych kreskówkach pokroju „Animaniaków”, czy „Johhny’ego Bravo” oraz komediach z Lesliem Nielsenem, to zamiłowanie do groteski przeniosło się także na mój gust gier.
Z czasem zauważyłem, że zdecydowanie lepiej bawię się przy produkcjach celujących w luźniejszy, humorystyczny ton, niż z tytułami o poważnej i heroicznej historii. A zdecydowanie najbardziej umilają mi czas gry, w których jeden nonsens goni drugi i aż chce się poznać, jakie dziwactwa potrafią zrodzić głowy twórców.
Urzekł mnie tajemniczy i grotestkowy klimat Zenozoiku
Jedną z pierwszych gier, w które grałem właśnie dla abstrakcyjnego klimatu były Zeno Clash i Zeno Clash 2 od chilijskiego studia ACE Team. O ile tytuły oferują całkowicie sensowną - chociaż niezbyt skomplikowaną - historię, to sam projekt świata przypomina sceny wprost wyciągnięte z odmętów umysłów Hieronima Bosha i Salvadora Dali’eg.
Świat Zenozoik od początku ujął mnie tajemniczym, groteskowym klimatem i niemniej szalonymi projektami postaci. Niech powyższe zrzuty ekranu mówią same za siebie. Jednym z głównych motywów obu gier jest właśnie wszechobecna w krainie anarchia i dziwaczna architektura oraz bezsensowne stroje idealnie to ucieleśniają.
Jeśli natomiast chodzi o twórców, którzy sztukę absurdu opanowali do perfekcji, to zdecydowanie jest to zespół Volition i seria Saints Row. Chociaż czwarta część spotkała się z mieszanymi opiniami - w opinii wielu fanów już zbyt daleko odchodząc od korzeni cyklu - to ja bawiłem się przy niej wyśmienicie.
W szczególności urzekło mnie DLC Enter the Dominatrix. Wyścigi zaprzęgów niewolników i łapanie „futrzaków” w klubie sado-maso to tylko część dziwactw, na jakie wpadli twórcy. Humoru całości dodaje fakt, że cała akcja dodatku to po prostu zbiór wyrwanych z kontekstu misji, przerywanych dywagacjami postaci o tym, co miało się wydarzyć pomiędzy. Przysłowiowy „banan” nie schodził mi z twarzy przez całą przygodę.
To dlatego lubię japońskich mistrzów nonsensu
Jednak prawdziwymi mistrzami nonsensu w grach są japońscy deweloperzy. Mógłbym tutaj wymienić wiele tytułów - nawet w generalnie poważnej serii Yakuza głupawe momenty zdarzają się co chwila - jednak moim faworytem jest zdecydowanie Metal Gear Rising Revengeance. Połączenie kreatywności Hideo Kojimy i twórców Bayonetty musiało przynieść mieszankę wybuchową.
W grze znajdziemy w zasadzie wszystko. Przesadzone do granic absurdu sceny walki, poważne sceny, które w ułamku sekundy zmieniają się w farsę, jednych z najbardziej szalonych antagonistów w historii gier, czy w końcu... wykład o istocie memów. Nic dziwnego, że gra Platinum Games sama stała się internetowym memem. Należy jednak dodać, że oprócz wymienionych wyżej cech to po prostu bardzo dobra gra akcji.
Deweloperów stojących za absurdalnymi grami nie trzeba jednak szukać w egzotycznych krajach. Podobnie wysoki poziom groteski, co w dziele Platinum Games, mogliśmy znaleźć w genialnym South Park: Kijek prawdy. Oczywiście marka „South Park” sama w sobie opiera się na nonsensownym humorze, jednak gra z pod szyldu kontrowersyjnego serialu moim zdaniem przekracza granice szaleństwa jeszcze bardziej niż niektóre odcinki oryginalnego show.
Ciężko mi zliczyć wszystkie momenty, kiedy podczas zabawy, widząc kolejne idiotyzmy rzucaną w moją stronę przez autorów, po prostu odkładałem kontroler i zadawałem sobie pytanie „w co ja do cholery gram?”.
Właśnie taką chwilą była niemal cała misja „Unplanned Parenthood”, rozgrywana w klinice aborcyjnej. W zadaniu nasza postać (będąca, przypomnę, dzieckiem), przeprowadza operację aborcji, sama zostaje poddana zabiegowi, a na dokładkę walczymy z gigantycznym, nazistowskim płodem. Nie wie,m czego innego spodziewałem się po grze twórców, którzy pojawili się na gali Oscarów pod wpływem sporej dawki narkotyków.
Jazzpunk - najbardziej absurdalna z gier, w które grałem
Jeśli natomiast na koniec miałbym wskazać najbardziej absurdalną grę, w jaką grałem, to będzie to bez wątpienia Jazzpunk. Cała gra jest w zasadzie jednym długim ciągiem żartów i gagów. Każdy dialog, każda interakcja ze znajdywanymi obiektami - w zasadzie wszystko w tej grze prowadzi do jakiejś zabawnej sytuacji. A to, że tytuł wymyka się jakiejkolwiek logice, czyni całe doświadczenie jeszcze lepszym.
Twórcy sypią żartami jak z rękawa i jest to jedna z niewielu gier, gdzie naprawdę zaglądałem w każdy możliwy zakamarek dostępnych poziomów, żeby tylko znaleźć wszystkie poukrywane scenki. Biorąc jednak pod uwagę wciąż zablokowane osiągnięcia na moim profilu Steam, część rzeczy mi umknęła i będę musiał wrócić do tytułu. O ile zwykle nie lubię powtarzać gier, to w tym wypadku zrobię to z wielką przyjemnością.