Skip to main content

Uwielbiam intra z gier. Szkoda, że coraz częściej twórcy z nich rezygnują

Czy niedługo znikną całkowicie?

Zawsze lubiłem oglądać intra z gier. Chociaż dzisiaj wielu twórców z nich rezygune, to dla mnie stanowiły zawsze integralną część zabawy i pozwalają, jak zresztą nazwa wskazuje, wprowadzić gracza do produkcji. Szczególnie duże znaczenie miały w starszych tytułach, gdy niedokładną jeszcze grafikę trzeba było uzupełniać własną wyobraźnią.

Jako najlepszy przykład przychodzi mi na myśl kultowe Heroes of Might & Magic 3. Dzięki obejrzeniu krótkiego wprowadzenia łatwiej nam sobie wyobrazić, że w bitwie biorą udział setki jednostek (zamiast kilku ludzików na krzyż), a giganty są wielokrotnie większe od harpii czy goblinów.

Chociaż z biegiem lat grafika w grach stawała się coraz lepsza i prerenderowane przerywniki powoli zaczęły tracić na roli pożywki dla wyobraźni, to nadejście siódmej generacji konsol i „ery HD” spowodowało pewien renesans wprowadzeń do rozgrywki. Szczególnie widać to było po tytułach na PS3. Konsola ta, chociaż oferująca na papierze potężne możliwości, sprawiała wiele problemów deweloperom, którzy nie potrafili wykorzystać pełni jej potencjału.

Wystarczy zwrócić uwagę, że niektóre tytuły multiplatformowe wyglądały, a czasem i działały lepiej na zdecydowanie słabszym Xboxie 360. Z tego powodu deweloperom gier na trzecie PlayStation zdarzało się stosować ciekawy moim zdaniem ciekawy zabieg, znów sięgając po „podkolorowane” intra. Ponownie, przedstawiające świat gry w nieco ładniejszej oprawie, niż było to możliwe przy obliczaniu grafiki w czasie rzeczywistym. Pamiętam, jak będąc z rodzicami w sklepie mogłem zagrać na PS3, podpiętym do wielkiego jak na tamte czasy telewizora HD.

Uruchomioną na wystawionej konsoli grą było Motorstorm i intro produkcji dosłownie wbiło mnie w fotel. Przyznam, że nawet dzisiaj nie jestem do końca pewien, czy deweloperzy ze studia Evolution wygenerowali krajobraz całkowicie komputerowo, czy też pokusili się na połączenie rzeczywistych nagrań ze scenami CGI. Jeśli postawili na to drugie rozwiązanie, to uważam, że całość zmontowano po prostu perfekcyjnie.

Czasami jednak twórcy wybierali zgoła odmienne podejście. W intrach nie próbowali ukrywać jakości grafiki samej gry, dzięki czemu widzieliśmy niemal dokładnie to, czego zaraz doświadczymy we właściwej rozgrywce. Zamiast tego wykorzystują okazję, aby wprowadzić nas do świata przedstawionego i zapoznać z bohaterami, którzy będą nam towarzyszyli w przygodzie.

Aktualnie prerenderowane intra w grach powoli stają się pieśnią przeszłości. Najczęściej możemy je spotkać w produkcjach indie, gdzie grafika nie gra najważniejszej roli lub produkcjach multiplayer, gdzie z kolei taka forma wprowadzenia do fabuły jest jednym z niewielu strzępków historii, jakie zobaczymy. Zamiast tego, twórcy często stawiają na grywalne prologi, pełniące podobną rolę, jednak angażujące graczy od samego początku.

Czy to źle? Ciężko powiedzieć. Z jednej strony lubię pewien dreszczyk emocji, gdy oglądam intro pozwalające wyobrazić sobie, co zaraz czeka mnie we właściwej grze. Czuję się wtedy trochę jak małe dziecko na urodzinach, które z trudem musi przeczekać śpiewanie „100 lat” i zdmuchnięcie świeczek na torcie, zanim dorwie się do rozpakowywania prezentów.

Z drugiej strony grafika w grach jest już tak dobra, że przygotowane wcześniej filmy praktycznie nie różnią się pod względem wizualnym od obrazów obliczanych w czasie rzeczywistym. We zamieszczonym wyżej przykładzie Call of Duty Ghosts mamy pełną akcji sekwencję z dziesiątkami oskryptowanych momentów. I trzeba przyznać, że oglądanie tego w formie filmu na YouTube - podobnie jak by to miało miejsce, gdyby prolog był klasycznym intrem - nie oferuje takiego aż tak silnego doświadczenia.

A jakie są wasze ulubione intra z gier? Podzielcie się propozycjami w komentarzach.

Zobacz także