W samym sercu motosportu - reportaż z pokazu The Crew 2
Jeździliśmy Porsche, Land Roverem i 600-konnym driftowozem.
Gdy odwiedzamy różne zakątki świata w ramach przedpremierowych pokazów gier, lądujemy w wielu przeróżnych, często bardzo interesujących miejscach. Pokaz The Crew 2, na który wybraliśmy się do niewielkiej miejscowości Spielberg w Austrii, był jednak wyjątkowy dzięki wielu rożnym atrakcjom przygotowanym przez Ubisoft. Pierwszy dzień upłynął nam jednak tylko na podróży i zakwaterowaniu w uroczo umiejscowionym hotelu.
Drugiego dnia, już z samego rana wybraliśmy się nie byle gdzie, bo na położony kilka kilometrów dalej tor wyścigowy Red Bull Ring. Wielbiciele motosportu i gier wyścigowych powinni znać go wyjątkowo dobrze - jest to jeden z najsłynniejszych obiektów tego typu w całej Europie, a także na świecie. Po szybkim śniadaniu rozpoczęła się właściwa część dnia, w której pierwszym punktem były prezentacje ze strony twórców z Ivory Studios, a także gości specjalnych.
Producenci The Crew 2 opowiadali między innymi o wykreowanym świecie, nowych rodzajach transportu, a także o samej rozgrywce.
Na sam koniec konferencji na scenę weszli kierowcy zespołu Red Bull Driftbrothers, opowiadając o początkach przygody z driftowaniem, swoich sukcesach i planach na przyszłość.
Załoga wspomnianego teamu odegrała później zresztą dość istotną rolę w całym wydarzeniu. Wraz z zakończoną konferencją zostaliśmy zabrani do innego miejsca na torze, gdzie - chociaż na chwilę - na własnej skórze mogliśmy poczuć atmosferę imprez motoryzacyjnych.
Praca w terenie i za kierownicą Porsche
Po krótkim wprowadzeniu do zasad bezpieczeństwa, podpisaniu restrykcyjnej umowy uczestnictwa, a także sprawdzeniu prawa jazdy, wsiedliśmy do terenowych, starych Land Roverów. Udaliśmy się kilometr dalej, gdzie czekał nas przejazd po krótkim, ale wymagającym - przynajmniej na pierwszy rzut oka - torze terenowym. Wzniesienia, dziury, wielkie kamienie, kałuże, błoto i trasa prowadząca w dół o dużym nachyleniu to większość z atrakcji, które czekały na nas w ramach przejazdu.
Land Rover to zaskakujący pojazd - można bezproblemowo ruszać nim z drugiego biegu, a zduszenie silnika podczas ciężkich zmagań jest tu praktycznie niemożliwe, nawet gdy nie dotykamy sprzęgła. Chociaż wiemy, że nie dostaliśmy do dyspozycji zaawansowanego toru, to nie można go jednak porównać do choćby wyrównanej szutrówki. Prowadzenie Land Rovera po takiej trasie to czysta przyjemność i choć na filmie może to sprawiać odmienne wrażenie, tak w żadnym momencie nie walczyliśmy z maszyną.
Wprost z legendarnej terenówki wskoczyliśmy za kierownicę Porsche 718 Cayman S GT. Samochód charakteryzuje się mocą na poziomie 350 koni mechanicznych i momentem obrotowym 420 Nm, uzyskanym z 2,5-litrowego, 4-cylindrowego silnika typu boxer z turbosprężarką. Auto rozpędza się do stu kilometrów na godzinę w około 4.5 sekundy, jednak nie było nam dane sprawdzenie tego na własnej skórze. Zostaliśmy bowiem skierowani na dość techniczny tor, jednak i na nim Porsche potrafiło pokazać bardzo ostre pazurki.
Przez cały czas padała mżawka, więc wilgotny tor w połączeniu z tylnonapędowym, ale mocnym samochodem, były gwarantem albo wyśmienitej zabawy, albo kręcenia tak zwanych bączków przy każdym zbyt mocnym wciśnięciu pedału gazu. A ten, trzeba przyznać, jest bardzo czuły i nie wybacza błędów, co zaprezentowało zresztą kilku uczestników. My z przejażdżki wyszliśmy jednak z twarzą i choć momentami stawiało nas bokiem, to cały czas kontrolowaliśmy sytuację.
Cayman we wspomnianej wersji, pomimo niewielkiej pojemności i zaledwie czterech cylindrów, to świetna „zabawka” o totalnie sportowym charakterze. Moment obrotowy skutecznie wgniata w fotel podczas gwałtownego przyspieszania, a napęd na tylną oś pozwala na świetną zabawę w zakrętach. Nawet pomimo włączonej kontroli trakcji, na co zdecydowaliśmy się ze względu na warunki atmosferyczne, co było zresztą bardzo dobrym pomysłem.
Chociaż z Land Roverem i Porsche rozstać się było naprawdę trudno, tak w tym momencie czekała nas niemal trzygodzinna sesja z The Crew 2. O wrażeniach z gry pisaliśmy jednak już w innym materiale, okraszonym także wideo z rozgrywką. Wspomniany tekst znajdziecie po kliknięciu w ten link - Nowy wymiar sandboksa - graliśmy w The Crew 2.
Podniebne akrobacje i jazda bokiem
Wraz z zakończeniem ogrywania produkcji i delikatną poprawą pogody, zostaliśmy zaproszeni na dach głównego budynku obiektu, skąd mogliśmy podziwiać mini-airshow. Nad naszymi głowami co jakiś czas przelatywał wielki samolot, wykonując podstawowe - ze względu na swoją masę - manewry techniczne, a także śmigłowiec z szalonym pilotem na pokładzie.
Czy widzieliście bowiem kiedykolwiek, aby helikopter wykonywał coś w rodzaju beczki? Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że drugiego dnia pokazów jeden ze szczęśliwców (?) miał wsiąść do takiego śmigłowca i poczuć podobne manewry na własnej skórze. My dziękujemy i wysiadamy!
W międzyczasie mogliśmy obserwować to, co dzieje się na głównej pętli Red Bull Ring, gdzie miejsce miały niewielkie zawody.
Motosportowa atmosfera udziela się tam wszystkim i nawet, gdy ktoś z Was niekoniecznie jest zainteresowany motosportem, warto udać się na podobną imprezę chociaż raz w życiu, po prostu dla samej niesamowitej atmosfery. Z tym większą zazdrością spoglądam w tym momencie na tych, którzy mieli okazję uczestniczyć w największych imprezach tego typu, choćby Formuły 1.
Chociaż dzień już na tym etapie dostarczył mnóstwo emocji, tak największe źródło adrenaliny - wbrew pozorom - znajdowało się jeszcze przed nami. Już po chwili rozpoczął się finałowy pokaz ze strony zespołu Red Bull Driftbrothers, w którym uczestniczyliśmy także w aktywny sposób. Okazało się bowiem, że byliśmy w grupie czterech szczęśliwców, którzy już za chwilę mogli wsiąść na fotel pasażera podczas pełnoprawnego przejazdu samochodem zaprojektowanym pod kątem zawodów driftu, czyli jazdy kontrolowanym poślizgiem.
Zanim to jednak nastąpiło, kierowcy rozgrzewali się na torze, a załoga techniczna dopinała wszystkie ostatnie szczegóły. Mieliśmy więc okazję porozmawiać przez kilkanaście minut z niesamowicie sympatyczną i pozytywnie nakręconą ekipą, która odpowiedziała na wszystkie nasze pytania, głównie dotyczące oczywiście samochodów oraz historii zespołu, zawodów w jakich zwyciężali oraz planach na przyszłość. Wszystko i tak wracało w końcu do niesamowitych pojazdów.
Oba samochody wyposażone są w monstrualne, pochodzące od Chevroleta silniki LS7 o układzie V8, o pojemności odpowiednio 7 i 7,2 litra. Jednostki te - w zależności od samochodu - generują od 600 do 630 koni mechanicznych mocy oraz moment obrotowy od 780 do 850 Nm. Co dla mniej zorientowanych w liczbach oznacza - dosłownie - wgniatanie w fotel i przemieszczanie się wnętrzności w ciele przez przeciążenia nawet na poziomie 5G. Jeden z samochodów zbudowany jest na podstawie Nissana 200SX S13, z tyłu posiada elementy od pick-upa i przód od - między innymi - Mitsubishi Galanta.
My mieliśmy jednak okazję wsiąść do drugiego z nich, w całości bazującego na BMW E30 370i. Udzielono nam pomocy w zapięciu 5-punktowych pasów i wyposażeni w kask w zasadzie byliśmy gotowi do naprawdę niesamowitego przeżycia. Pierwsze, bardzo spokojne i służące do podjazdu na start okrążenie nie zwiastowało tego, co stało się po chwili. Kierowca wdusił gaz do samej "dechy", a my poczuliśmy monstrualny moment obrotowy praktycznie w każdym fragmencie ciała.
Uczucie towarzyszące tego typu przeciążeniom, zwłaszcza na zakrętach, jest w zasadzie niemożliwe do opisania słowami! Najbardziej zaskakująca była chyba jednak gracja, z jaką kierowcy Driftbrothers wyprowadzali auta z kontrolowanego poślizgu, gdy auto ustawione jest o 90 stopni względem toru, po czym w ułamek sekundy zwraca się o 180.
Było więc bardzo szybko, niesamowicie hałaśliwie i - choć krótko - to przede wszystkim intensywnie. Jak zresztą powiedział mi po przejeździe przesympatyczny członek załogi, Kasra Montazami, najlepsze momenty w życiu każdego człowieka trwają chwilę, ale dostarczają niesamowitych emocji i pamiętamy o nich bardzo długo. I trudno się z nim nie zgodzić.
Po zakończeniu niesamowitej przygody z Driftbrothers, mieliśmy około dwie godziny wolnego czasu, co z chęcią wykorzystałem - jeszcze drżącymi dłońmi z powodu ogromnego przypływu adrenaliny - na napisanie wrażeń z gry. Moment wyciszenia po tak emocjonującym dniu był wtedy jak najbardziej potrzebny. Dzień zwieńczyliśmy kolacją w pomieszczeniu z widokiem na malowniczy tor, po czym zmęczeni, ale pełni wrażeń, wróciliśmy do hotelu, aby przespać się przed lotem powrotnym.
Na podobną atmosferę i emocje, choć nie w tak namacalnej formie, będziemy mogli liczyć w zbliżającym się The Crew 2. My tymczasem pozdrawiamy bardzo pomocną i fachową obsługę Projekt Spielberg oraz pozytywnie zakręconą załogę zespołu Driftbrothers. Jedynym rozczarowaniem tamtego dnia był jeden fakt - nie popływaliśmy motorówkami! To nadrobimy jednak już w ramach ogrywania The Crew 2.