W sukcesie Call of Duty pomogły... perki z Fallouta
Choć system trzeba było przerobić.
O sukcesie Call of Duty zadecydowała długa lista czynników, ale to głównie wciągający system progresji sprawił, że strzelance udało się odnaleźć własną tożsamość pośród innych gier z gatunku. Jak się okazuje, jedną z inspiracji twórców były gry z serii Fallout.
Jak bowiem przyznał Mackey McCandlish - były deweloper ze studia Infinity Ward - urozmaicenie serii o unikalne perki, zdobywane przez wypełnianie wyzwań i osiąganie coraz lepszych wyników, okazało się strzałem w dziesiątkę. System trzeba było jednak odpowiednio doszlifować, by nie pozostawał wierną kopią tego, co znamy z gier Bethesdy.
- Mechanika odblokowywania kolejnych broni może się dzić wydawać oczywista, ale kiedyś zdania były mocno podzielone - mówił projektant w rozmowie z serwisem IGN. - Wtedy mówiło się, że na broń trzeba zasłużyć, a żaden gracz nie powinien mieć nieuczciwej przewagi na początku. Ale ostatecznie i tak za tym poszliśmy, i się udało.
- Do tego doszło oczywiście odblokowywanie perków, tak dobrze znane z Fallouta. Tam unikalne atuty miały jednak dobrą i złą stronę medalu - wyjaśnia dalej McCandlish. - My uznaliśmy, że nie potrzebujemy tej złej, ale zachowamy pomysł na budowanie własnej postaci z zestawu pozytywnych cech. To także pomogło grze wyróżnić się pośród innych strzelanek.
Jak widać, pomysł się sprawdził. Call of Duty wyrosło na jedną z najpopularniejszych marek w historii, a kolejne odsłony serii do dziś przyciągają setki tysięcy graczy. Nie zawsze było jednak tak kolorowo, bo pierwsze odsłony cyklu musiały mierzyć się z rosnącą popularnością Counter-Strike. I na to znalazł się jednak odpowiedni sposób.
- Rozwiązaniem okazało się odnalezienie odpowiedniej „marchewki”, która nagrodzi graczy za ich osiągnięcia. Sposobem na to okazały się killstreaki, dzięki którym gracze myśleli: „hej, mam już dwa lub trzy zabójstwa, teraz muszę uważać, by nie podłożyć sie następnej osobie”. Dzięki temu stawka nagle znacząco wzrosła - podsumował McCandlish.