Wander - Recenzja
Wielka, monotonna włóczęga.
Twórcy produkcji niezależnych często skupiają się na tym, by ich dzieło było świeże, oryginalne i wyjątkowe. Czasem zapominają przez to o podstawowych elementach rozgrywki. Wander jest doskonałym przykładem, jak nie należy tworzyć gier wideo.
Projekt Lokiego Davisona można opisać krótko jako okrojone MMO - tytuł, w którym wspólnie z innymi graczami zwiedzamy tajemniczy świat. Nie znajdziemy tu jednak ani jednego poprawnie działającego elementu. Widoczne wczytywanie tekstur, błędy animacji, wchodzenie w obiekty, niedziałające zdolności, praktycznie brak możliwości interakcji z innymi graczami - lista mogłaby się ciągnąć dalej.
Głównym elementem zabawy jest eksploracja i stopniowe rozwiązywanie tajemnic skrywanych przez krainę. Świat Wander to kilka egzotycznych wysp porośniętych gęstą roślinnością. W tym naturalnym środowisku wyróżniają się dziwne metaliczne konstrukcje, których pochodzenie stanowi zagadkę.
Grę rozpoczynamy jako Oren - humanoidalne drzewo, do którego przemawia głos narratorki. Pierwsze zetknięcie z rozgrywką budzi wątpliwości.
Model poruszania się „drzewoludzia” jest okropny. Drewniany kolos stawia leniwe kroki, powoli przesuwając się w określonym kierunku. Później okazuje się jednak, że każdy gracz jest zmiennokształtny i może przybrać inną postać. Z czasem znajdujemy kamień pozwalający na przemianę w malutką elfkę, latającego gryfa i jaszczurkę.
Zmiana formy nie poprawia jednak mobilności. Nieważne, czy będziemy wielkim drzewem, czy małym elfem - taką samą odległość pokonamy w tym samym czasie. Drobnej postaci zdarza się jednak częściej natrafiać na trudne do pokonania wyżyny lub wpadać w tekstury schodów. Latanie i pływanie również nie należą do przyjemnych form poznawania krainy, animacje są ubogie i wywołują uczucie sztuczności.
Choć mamy do czynienia z MMO, ze spotkanymi graczami nie można właściwie wejść w żadną interakcję. Kilka dostępnych modeli sprawia, że mamy wrażenie bycia klonem. Świat nie oferuje zresztą nic, co zachęcałoby do eksploracji - głównie dlatego, że zajmujemy się niemal wyłącznie chodzeniem i bieganiem albo szybowaniem. Nie ma tu innych aspektów rozgrywki, nie ma fabuły.
Rajskie wyspy pełne są błędów graficznych, przenikających przez siebie obiektów i stale wczytujących się tekstur. Cały obserwowany świat wręcz „mruga”, gdy na naszych oczach jeden obiekt w końcu się doczytuje, kosztem drugiego, który znika.
Raz na jakiś czas znajdujemy duże kamienie ze znakami oznaczającymi konkretne słowa, jak „dom”, „podejść”, „witaj”. W wersji konsolowej nie powtórzymy jednak tych zwrotów, gdyż gra nie reaguje na komendy. Wprowadzanie gestów na panelu dotykowym DualShocka po prostu nie działa.
Historię przemierzanego obszaru poznajemy od czasu do czasu dzięki narratorce. Niestety, dźwięki otoczenia i muzyka czasami zagłuszają wypowiadane kwestie, a ubogie opcje nie pozwalają na włączenie napisów.
Mamy też podgląd mapy, wraz z opcją oznaczania ciekawych punktów. Nie widzimy jednak znaczników i pozycji bohatera - to kolejny element, który nie działa tak, jak powinien.
Pierwsze dwadzieścia minut spędzonych w świecie gry nie różni się niczym od następnych godzin. Wszyscy dosłownie „snują” się po pustym świecie bez jakiejkolwiek możliwości interakcji, a początkowy entuzjazm stopniowo zastępuje gorzkie poczucie zawodu. Wander to koszmarna nuda w formie zepsutej gry wideo.