War of the Fallen - Recenzja
Karty do grania i do zbierania.
Do trzech razy sztuka - mówi powiedzenie. Czasami sukces udaje się jednak odnieść już za drugim podejściem. Udowadnia to firma Zynga, która po wydaniu debiutanckiego Ayakashi: Ghost Guild, znów szturmuje mocno obsadzone mury rynku gier karcianych. Atak okazał się jednak skuteczny, a bronią amerykańskiej firmy jest detal, z którym nie radzą sobie inni deweloperzy - interfejs użytkownika.
Zacznijmy od początku. War of the Fallen to przedstawiciel gatunku Collectable Card Games, czyli gier, w których kolekcjonujemy karty. Zadaniem grającego jest zebranie i ułożenie talii składającej się z przeróżnych kreatur. Wykorzystując ich zdolności, wykonujemy przydzielone nam zadania i walczymy z innymi graczami. Wraz z postępami w rozgrywce, zdobywamy lepsze karty i budujemy coraz mocniejszą talię.
Pierwsza decyzja, jaką musimy podjąć, to wybór jednej z trzech dostępnych frakcji. Są nimi The Corrupted (demony, zombie, wampiry), Iron Legion (mityczne bestie, anioły i ludzie) oraz Cult of the Darkstar (istoty magiczne, maszyny, magowie). Każda z frakcji posiada około sześćdziesięciu kart o różnej sile, umiejętnościach i częstości występowania. Im rzadsza, tym oczywiście lepsza. Dodatkowo, możemy je łączyć ze sobą, by stawały się potężniejsze, lub wzmacniać poprzez poświęcanie niechcianych kreatur.
Mając gotową talię, zabieramy się za dwie zasadnicze części gry. Pierwsza z nich to długa kampania, w trakcie której wędrujemy po kilku krainach, mordując potwory i ich potężnych dowódców. Proces ten polega na prostym klikaniu w pojawiające się na ekranie bestie. Za pokonywanie kreatur otrzymujemy karty umożliwiające rozbudowanie naszej talii. Po wymordowaniu kilkudziesięciu, odblokowujemy kolejną misję.
„Minusem jest bardzo nudna historia, na którą przestaniemy zwracać uwagę już po kilku minutach od rozpoczęcia zabawy.”
Jako zaletę tej części gry można zaliczyć fakt, że przejście kampanii zajmuje naprawdę sporo czasu. Zynga organizuje także specjalne wydarzenia, w trakcie których udostępniane są nowe zadania. Ukończenie ich w odpowiednim czasie pozwala wzbogacić się o mocne kreatury.
Minusem jest bardzo nudna historia, na którą przestaniemy zwracać uwagę już po kilku minutach od rozpoczęcia zabawy. W końcu ile razy można walczyć z wielkim złym? Rozgrywka nie jest szczególnie oryginalna. Nie różni się praktycznie niczym od tego, co znajdziemy w konkurencyjnych karciankach.
Druga połowa War of the Fallen to starcia z innymi graczami. Bić możemy się dla chwały i miejsca w światowym rankingu, albo dla artefaktów pozwalających wejść w posiadanie lepszych stworów.
Skoro rozgrywka nie jest niczym nadzwyczajnym, to czemu gra wciąga i wybija się na tle podobnych tytułów? Amerykanie nie powtórzyli błędu innych deweloperów i udostępnili produkcję ze świetnym interfejsem użytkownika. Tytuły takie jak Rage of Bahamut, Immortalis czy Transformers Legends, przeładowane są bannerami lub mają tak rozciągnięte zakładki, że wykonanie dowolnej czynności zabiera dużo czasu i po prostu irytuje. War of the Fallen jest przy nich wzorem do naśladowania. Do wszystkich opcji mamy dostęp po dwóch, góra trzech kliknięciach. Poszczególne zakładki są czytelne i świetnie rozłożone. Dobrze wykonany interfejs użytkownika czyni w tym przypadku cuda. Pozostaje mieć nadzieję, że pozostali producenci pójdą w tym przypadku w ślady Zyngi.
Być może właśnie ta cecha sprawia, że gra podoba się nawet ludziom, którzy w zasadzie w ogóle nie bawią się na smartfonach. Sam zarekomendowałem War of the Fallen dwójce takich osób. Efektem tego były późniejsze próby dzielenia się przez nie zadaniami do wykonania lub wręcz wykłócanie się o możliwość przejścia kawałka kampanii. Niestety, we dwójkę na jednym smartfonie bawić się nie da. Gra przypisana jest do urządzenia i nie pozwala stworzyć dwóch kont - osobnych talii dla różnych osób.
Silną stroną War of the Fallen jest też jej wartość kolekcjonerska. W karcianki gra się dla fantastycznych kart i zdobiących je grafik. W produkcji Zyngi są one po prostu śliczne. Mnie podobały się na tyle, że traciłem wirtualną walutę i czas tylko po to, by zobaczyć wszystkie wersje zbieranych kart. Każda ma bowiem cztery grafiki różniące się w zależności od stopnia jej ewolucji.
Gra nie jest jednak idealna. Narzekać można przede wszystkim na przeciętną stabilność oraz sporadyczne desynchnronizowanie się, co zmusza nas do ponownego uruchamiania aplikacji.
War of the Fallen nie działa również bez ciągłego podłączenia do sieci. Tymczasem serwery obsługujące grę, potrafią odmawiać współpracy. Owocuje to wyświetlaniem niespodziewanych komunikatów o błędach i koniecznością ponawiania próby połączenia aż do skutku. Zdarza się również, że niektóre opcje nie działają bez żadnego widocznego powodu.
Największy grzech gry związany jest jednak z polityką firmy Zynga. Zaraz po premierze, z łatwością znajdowało się stosunkowo rzadkie - a zatem i silne - karty. Można było je otrzymać za samo przechodzenie kolejnych misji. Producent postanowił jednak zmienić to w chwili, gdy wiele osób bawiło się już grą. Obecnie, by zdobyć najcenniejsze karty, trzeba mieć niewiarygodne szczęście lub po prostu za nie zapłacić. Tymczasem koszt rozszerzeń jest po prostu kosmiczny. Te, które dają sporą szansę znalezienia sensownej karty wyceniono na 170, a nawet 380 złotych. To więcej niż zapłacimy za wysokobudżetową grę na konsole!
Podobne ceny osiąga waluta wykorzystywana w grze do powiększania talii i kupowania kart. Kto nie sięgnie do portfela, ten i tak będzie mógł spędzić z War of the Fallen wiele dni. Silnych i płacących za zabawę graczy jednak nie pokona. Ciężko będzie mu nawet zobaczyć mocniejsze karty.
Warto zaznaczyć, że producent słucha komentarzy graczy, umieszczanych chociażby na Facebooku. War of the Fallen doczekał się łatki dla smartfonów działających pod kontrolą iOS. Poprawka wprowadziła mechanizm odblokowujący silne stwory. Aby je otrzymać, musimy po prostu regularnie logować się w grze. Wciąż jest to jednak kropla w morzu potrzeb. Po miesiącu gry otrzymałem zaledwie trzy cenne kreatury. To zbyt mało, by z powodzeniem wykorzystać je w talii.
Nie da się powiedzieć wiele dobrego na temat oprawy audio gry i części rozwiązań graficznych. O ile same karty są piękne, to bestie, z którymi walczymy w trakcie przechodzenia kampanii, wyglądają znacznie gorzej. Muzyka to natomiast kilka krótkich, zapętlonych utworów, które w ogóle nie wpadają w ucho.
War of the Fallen jest więc produktem nierównym. To idealny wstęp do świata karcianek dla osób, które stawiają w nim pierwsze kroki. Gra wyróżnia się też wśród podobnych produkcji, choć nie jest pozbawiona irytujących błędów. Niemniej, jest to bardzo wyraźny krok w przód. Niewykluczone, że zwiastuje nadejście kolejnych, jeszcze lepszych gier karcianych na urządzenia mobilne.