Wielu będzie kopiować nową Zeldę - ale nie każdy powinien
Ja poproszę Fallout 5: Tears of the Wasteland.
OPINIA | Choć sam miłośnikiem serii Zelda nie jestem, to nie zliczę, ile godzin spędziłem, oglądając zapisy rozgrywek z Tears of the Kingdom. To, jak daleko najnowsze dzieło Nintendo przesunęło granice interaktywności oraz wolności jest wprost niesamowite i nie mam wątpliwości, że odmieni ono gry z otwartym światem, które od kilku dobrych lat przeżywają poważny kryzys. Ale naśladowanie nowej Zeldy nie każdemu wyjdzie na dobre.
Pomysł, by sterować wąsatym hydraulikiem, który przemierza świat i walczy z żółwiami, wydaje się absurdalny, a jednak 1985 roku świat oszalał na punkcie Mario. Nic więc dziwnego, że niedługo potem Sega (wówczas bezpośredni rywal Nintendo) spróbowała pokonać konkurenta jego własną bronią, wydając grę Sonic the Hedgehog. Tytułowy jeż miał wszystko to, co maskotka Nintento, a do tego był super szybki, zbuntowany i... cały niebieski. A po nim przyszli kolejni - lepsi i gorsi - naśladowcy Mario.
Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia po premierze gry PlayerUnknown’s Battlegrounds, znanej też jako PUBG. Ta wieloosobowa produkcja z 2017 roku uznawana jest za pierwszego pełnoprawnego reprezentanta gatunku battle royale, czyli sieciowych potyczek polegających na próbie przetrwania na kurczącym co rusz się polu walki. Zabawa zyskała tak wielu fanów, że wkrótce na rynku zaczęły pojawiać się dziesiątki gier próbujących uszczknąć kawałek smakowitego tortu.
Dziś natomiast, przyglądając się sukcesowi najnowszej Zeldy, nie mam wątpliwości, że mamy do czynienia z kolejnym tytułem, który odmieni gry komputerowe i doczeka się wielu naśladowców. Z całą pewnością wielu twórców już zakasało rękawy i pracuje nad swoją własną wersją dzieła Nintendo. Tak zresztą było i z poprzednią odsłoną cyklu, która zainspirowała m.in. twórców Genshin Impact, Immortals: Fenyx Rising, The Pathless, Horizon Forbidden West czy Tunica, a w pewnym stopniu nawet Ghost of Tsushima i Elden Ring.
Rzecz w tym, że choć Tears of the Kingdom pokazało, jak można uczynić eksplorację świata i interakcję z otoczeniem ciekawszymi, to nie każdy powinien iść za tym przykładem. Niektóre rozwiązania są po prostu tożsame ze światem Zeldy i niekoniecznie odnajdą się w każdym innym środowisku gry. Do tego stworzenie tak zaawansowanych, a jednocześnie dobrze działających mechanik wymaga ogromnego zespołu i niemal nieograniczonego budżetu. A to właśnie dlatego, że działają one tak doskonale, sprawia, że w nowej Zeldzie chce się spędzać setki godzin.
Problemem jest też to, że czas tworzenia gier potrafi dziś trwać bardzo długo i na to, czym dzisiaj zachwyca Tears of the Kingdom, za pięć lub więcej lat może być za późno. Podobnie zresztą było w przypadku wielu gier battle royale, jak Hyper Scape czy Rumbleverse. Te, poza tym że miały swoje problemy, ukazały się też w nieodpowiednim momencie i nie były w stanie przeciagnąć na swoją stronę graczy oddanych już tytułom o ugruntowanej pozycji i pełnych serwerach.
Mimo tego nie mogę doczekać się nowej fali otwartych światów. Mimo że dostrzegam geniusz Mari Shirakawy i jej zespołu, sam nie potrafię poczuć klimatu Królestwa Hyrule, utożsamić się z bohaterem, a i oprawa graficzna w nowej Zeldzie nie jest tym, czego w grach szukam. Ale gdyby tak część tych fantastycznych pomysłów umiejętnie przenieść do jakiegoś brudnego, post-nuklearnego świata, w którym walczący o przetrwanie próbują zachować resztki człowieczeństwa - będę kupiony!