Skip to main content

Do bólu schematyczny. Recenzja „Wikingowie Walhalla” (sezon 2)

Drugi sezon trochę lepszy od pierwszego.

Premierę na Netfliksie miał drugi sezon serialu „Wikingowie: Walhalla”. Twórcy kontynuują historię brodatych wojowników. Najnowsza odsłona niczym jednak nie zaskakuje i podąża utartymi schematami.

Akcja pierwszego sezonu została osadzona w jedenastowiecznej Europie, gdy podboje Ragnara Lodbroka dawno przeszły już do legendy. W ciągu kolejnego stulecia wikingowie opuszczali swoje ziemie na północy i osiedlali się na całym kontynencie. Wielu wybrało Anglię, niektórzy osiedlili się na Rusi.

Pierwszy sezon koncentrował się także na historii związanej z wypędzeniem wikingów z ich saksońskich osad. Wielu z nich zostało zamordowanych w dzień św. Brykcjusza, dlatego król wikingów Kanut (Bradley Freegard) sformował w Kattegat armię, która ma pomścić towarzyszy. Serial opowiada także o losach legendarnych wikingów, czyli Leifa Erikssona (Sam Corlett), jego siostry Freydis Eriksdotter (Frida Gustavsson) oraz ambitnego nordyckiego księcia Haralda Sigurdssona (Leo Suter).

Postaci drugoplanowe nie wnoszą nic ciekawego

Drugi sezon zaczyna się bardzo dynamicznie, tuż po tragicznym upadku miasta Kattegat, co zniszczyło marzenia bohaterów i zmieniło ich przeznaczenie. Są teraz skandynawskimi zbiegami, zmuszonymi wystawiać swoje dotychczasowe ambicje i odwagę na próbę. Pojawiają się tu bardzo szybkie przeskoki fabularne. Przemieszczamy się z miejsca na miejsce – od Londynu, przez Kattegat po Ruś Kijowską. W moim odczuciu to wprowadza pewien chaos, bo trudno się w tych historiach odnaleźć. Nie pomaga w tym także montaż, który bez wątpienia mógłby być lepszy.

Nie ukrywam, że już pierwszy sezon nie przekonał mnie jakoś szczególnie. Czułem znudzenie, chociaż historia z początku zapowiadała się bardzo ciekawie. Miałem wrażenie, że ogromny potencjał, drzemiący w możliwości kontynuowania świetnej serii, został rozmieniony na drobne.

Postać króla Kanuta została zepchnięta na margines

Paradoksalnie najciekawszą postacią jest ojciec króla Kanuta, czyli Swen Widłobrody. Jego motywy są jasne, postać rozpisana sensownie, bez jakichkolwik absurdalnych rozwiązań. Søren Pilmark, czyli aktor wcielający się w jego rolę pomaga także w stworzeniu ciekawej osobowości, a także odwzorowaniu roli wikinga z krwi i kości.

„Wikingom: Walhalla” nadal brakuje postaci, którą mógłbym polubić, z którą mógłbym się utożsamić i jej kibicować. Tak było z Ragnarem Lothbrokiem i Flokim, ale nie jest tak w nowej serii o wikingach. Nadal bezbarwny pozostaje Leif Eriksson, w którego rolę wciela się Sam Corlett. W pierwszych odcinkach przygląda się tylko wydarzeniom w Kattegat i wypowiada kilka nieciekawych kwestii. Mam wrażenie, że twórcy nie mają pomysłu na tę postać, a to z kolei sprawia, że inni bohaterowie zyskują na czasie antenowym.

Wątek Freydis też nie wnosi nic ciekawego

Niestety, losy bohaterów – zwłaszcza drugoplanowych – bywają niezwykle nudne i mało interesujące. Na przykład wątek Freydis – przynajmniej na początku – był rozciągnięty i nużący. Linie dialogowe zostały przegadane, tak jakby brakowało w nich konsystencji i sensu.

Showrunnerem jest Jeb Stuart, a Michael Hirst (odpowiedzialny za sukces pierwszej serii „Wikingów”) pełni rolę tylko producenta. Również zakulisowa ekipa jest taka sama – na czele z większością reżyserów. Dlatego też wizualnie nowy serial wygląda podobnie do pierwszej serii, czyli bardzo dobrze.

Nie opuszcza mnie wrażenie, że – tak jak w pierwszym sezonie – znów mamy powtórkę z rozrywki. Twórcy za wszelką cenę chcą dorównać oryginałowi i powtórzyć wielki sukces „Wikingów", ale decydują się na mało nowatorskie rozwiązania. Większość charakterów postaci w pierwszym i drugim sezonie serialu „Wikingowie: Walhalla” są żywcem przeklejeni z pierwszej serii „Wikingów”. Sojusze i konflikty między bohaterami rozgrywają się w taki sam sposób, bo ponownie opiera się to na walce o sukcesję tronu.
W serialu pojawia się wiele niepotrzebnych dłużyzn

Nie wciągnął mnie wątek Emmy z Normandii i Earla Godwina, a on zajmuje też sporą część drugiego sezonu. Pałacowe intrygi bywają nużące, a szczególnie irytujące są postaci grane przez Laurę Berlin i Davida Oakesa. Ta historia prezentuje się jako bezbarwna i mało interesująca. Najciekawszy jest wątek wyprawy do Konstantynopola. Przygodowy charakter tej historii znacznie ożywia drugą połowę serialu.

Poza tym mam wrażenie, że twórcy chcą za wszelką cenę przenieść realia współczesne do jedenastowiecznej Europy. Pojawiają się wątki dotyczące uchodźców, fanatyzmu religijnego i wiele innych. Prawdę mówiąc, to tematy wypełniające historię, ale same w sobie nie mogą zastąpić wątku fabularnego, który tutaj wyraźnie kuleje.

Gdy już pojawiają się sceny walki, to nie budują odpowiedniego napięcia

W serialu pojawił się także polski akcent. W rolę Jarosława Mądrego wcielił się Marcin Dorociński. Nie mam do jego gry jakichś szczególnych zastrzeżeń. Dorociński ukazuje się w nowym sezonie tylko kilka razy, ale grana przez niego postać ma spory potencjał na rozwinięcie w kolejnych sezonach. Nie jest to bohater, który gasłby na ekranie w obecności głównych bohaterów. Wręcz przeciwnie – jest on według mnie bardziej przekonujący od beznamiętnego Leifa Erikssona.

Brakuje mi przede wszystkim scen wywołujących jakiekolwiek emocje. Oglądając „Wikingów. Walhalla” przyglądam się tym wydarzeniom, ale nie mam silnego związku emocjonalnego z fabułą, postaciami, realiami historycznymi. A potencjał jest przecież ogromny!

Odwzorowanie historycznych realiów należałoby traktować z przymrużeniem oka w przypadku takich seriali, ale twórcy popełnili kilka rażących błędów, które nawet u laików, są wyraźnie zauważalne. Kontrowersje wywołała, na przykład, kuriozalna pomyłka twórców, którzy granego przez Marcina Dorocińskiego księcia Jarosława zapowiedzieli jako „wojowniczego władcę Północnej Rosji". Jarosław Mądry był przecież wielkim księciem Rusi Kijowskiej.

Wszystko to, co było złą stroną poprzedniego sezonu, czyli niezwykle rozciągnięte wątki, w drugim sezonie są jeszcze bardziej wyeksponowane. Nie widzę jakiejś wyraźnej zmiany w stosunku do pierwszego sezonu. Serial jest po prostu przeciętny. Twórcy cierpią na brak kreatywności i oryginalności, nie potrafią niczym zaskoczyć widza. Produkcja jest także nierówna, a oprócz szybkiego rozpoczęcia akcji w pierwszym odcinku, fabuła wlecze się i jest mało dynamiczna. „Wikingowie: Walhalla” z pewnością zainteresują widza, który dobrze bawił się oglądając pierwszy sezon. Ale moim zdaniem to bezbarwna i nijaka produkcja, dlatego też nie czekam z zainteresowaniem na kontynuację.

Ocena: 5/10

Premiera w Polsce: 12.01.2023 - Gdzie obejrzeć: Netflix - Liczba odcinków (1 sezon) 8 (około 55 min) - Rodzaj: serial kostiumowy- Reżyseria: Jeb Stuart - Występują: Frida Gustavsson, Leo Suter, Bradley Freegard, Jóhannes Haukur Jóhannesson, Laura Berlin, David Oakes, Caroline Henderson, Pollyanna McIntosh, Marcin Dorociński, Pääru Oja.

Zobacz także