Włamania na serwery Epic Games wcale nie było. „Hakerzy” kłamali
To tylko oszustwo.
Grupa „hakerów” odpowiedzialnych za rzekomy atak na serwery Epic Games przyznała, że do żadnego ataku wcale nie doszło, a celem była „jedynie” próba oszukania potencjalnych kupujących.
Przypomnijmy: w ubiegłym tygodniu opisywaliśmy, że formacja kryjąca się pod nazwą Mogilevich zapewniała, że przejęła prawie 200 GB wrażliwych danych, zawierających „adresy email, hasła, imiona i nazwiska, informacje płatnicze, kody źródłowe i wiele więcej”.
Wbrew powszechnemu „zwyczajowi”, napastnicy nie ujawnili jednak choćby części przejętych danych, co zwykle stanowi potwierdzenie, że dana grupa faktycznie zyskała dostęp do niepublicznych informacji. Już wtedy było to pewną wskazówką, że coś jest tu nie do końca prawdziwe.
Co więcej, Epic Games zapewniało wkrótce w oświadczeniu, że nie zdołało znaleźć żadnych dowodów na to, że faktycznie padło ofiarą ataku.
Teraz serwis Cyber Daily informuje, że Mogilevich przyznało się do faktu, że żadnych danych nie posiada. Celem było rzekomo wyłudzenie pieniędzy od osób trzecich, które byłby potencjalnie zainteresowane zakupem (nieistniejących) plików amerykańskiej korporacji.
„Teraz prawdziwe pytanie brzmi: po co się do tego wszystkiego przyznawać, skoro mogliśmy po prostu uciec?” - zauważa „Pongo”, jeden z członków grupy, nie odpowiadając zbyt wiarygodnie na własne pytanie. „Zrobiono to, by zilustrować proces naszego oszustwa. Nie uważamy się za hakerów, ale raczej za geniuszów zbrodni, jeśli można nas tak nazwać”.
Wydaje się, że niedoszłych oszustów zdecydowanie nie można tak nazwać. Prawdopodobnie także i te „wyjaśnienia” nie są jednak do końca prawdziwe, więc prawdziwe motywacje „geniuszów zbrodni” pozostają niejasne.