Skip to main content

Soulslike pełną gębą. Testowałem Wo Long Fallen Dynasty

Ta gra spodoba się fanom Nioh.

Nasza redakcja miała okazję wziąć udział w przedpremierowych testach gry Wo Long: Fallen Dynasty, nowej gry z gatunku soulslike od Team Ninja i Koei Tecmo, czyli twórców serii Nioh. Do zbadania mieliśmy dwie lokacje, zmierzyliśmy się łącznie z trzema bossami i sprawdziliśmy nowości, jakie przygotowali dla nas twórcy. Wiemy już całkiem sporo, aczkolwiek jeszcze zbyt mało, by wydać jakikolwiek werdykt.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to lekka zmiana klimatu produkcji. Tym razem twórcy przeniosą nas z Japonii do Chin z Epoki Trzech Królestw. Wpływa to oczywiście na wygląd obiektów, krajobrazów, a także potworów, z którymi się zmierzymy. Aczkolwiek nie jest to daleko idąca modyfikacja, gdyż nadal mamy do czynienia z kulturą Dalekiego Wschodu i pewne elementy są charakterystyczne dla dziedzictwa kulturowego Kraju Kwitnącej Wiśni, jak i Państwa Środka.

Oprawa graficzna uległa znacznej poprawie i tytuł może się podobać

Przemierzając dwie lokacje, do których mieliśmy dostęp, zwróciłem uwagę na lepszą oprawą graficzną. Teraz jest bardziej szczegółowa i wyraźniejsza, o czym nie można było powiedzieć w przypadku pierwszej i drugiej części Nioh. To dobra zmiana; cieszy, że twórcy rozwinęli silnik graficzny i widać wyraźną poprawę jakości oprawy wizualnej.

Możemy wskakiwać na wyżej położone obiekty, jak w tym wypadku dachy. Dzięki temu eksploracja jest dużo ciekawsza.

To tyle tytułem wstępu, gdyż powyższe elementy, choć istotne, nie są najważniejsze w grze nastawionej na akcję. Nie inaczej jest bowiem w Wo Long: Fallen Dynasty. Tak jak w innych soulslike’ach - będziemy przedzierać się przez zastępy wrogów, obszar po obszar, boss po bossie. Dlatego też system walki to kluczowy aspekt omawianej produkcji.

Wiele elementów pozostało niezmienionych względem serii Nioh. Broń dystansowa i magia służy przede wszystkim jako wsparcie broni białej. Nadal zbieramy masę broni i innych przedmiotów, niczym w Diablo czy looter shooterach.

Łuk przydaje się w różnych sytuacjach.

W soulslike'ach najważniejsza jest jednak walka, a ta wygląda dynamicznie i może się podobać

Model poruszania się jest również podobny – postać jest responsywna i nie porusza się tak ociężale jak w serii Dark Souls. Co więcej, bohater może teraz skakać, co wpływa nie tylko na potyczki, ale także na eksplorację. Dzięki temu otwierają się przed nami nowe ścieżki. Możemy bowiem skakać po dachach budynków i wspinać się po głazach, by dotrzeć do rzadkich przedmiotów, a także by otoczyć przeciwnika i zaskoczyć go ciosem w plecy.

Sama walka jest dynamiczna. Można odpierać ataki blokiem lub przetaczając się, aczkolwiek nie jest to tak skuteczne jak nowa mechanika nazwana deflect (gra nie posiada polskiej wersji językowej), czyli coś w rodzaju uniku, po którym możemy wyprowadzić kontratak. Co prawda, w Nioh 2 podobny system również występował, ale tylko w przypadku ataków specjalnych bossów. Blokowanie uderzeń i wykonywanie przewrotów znacznie zużywa poziom kondycji, dlatego lepiej przyswoić wspomniany deflect - zwłaszcza gdy walczymy z trudniejszymi oponentami.

Czasami musimy stawić czoła grupie przeciwników, a czasami, gdy obejdziemy silnego wroga, możemy zadać mu obrażenia krytyczne, atakując go od tyłu.

W przypadku starć z bossami, używanie nowego rodzaju kontrataku jest wręcz obowiązkowe, gdyż dzięki niemu szybciej wyczerpiemy pasek wytrzymałości potężnego przeciwnika i doprowadzimy do zadania krytycznych obrażeń. Mam jednak pewne obawy, co do nowej mechaniki. O ile ataki, szczególnie te specjalne, zadające większe rany, są sygnalizowane, to moment na wykonanie uniku nie zawsze jest taki oczywisty. Wielokrotnie bowiem ginąłem, bo w nieodpowiednim momencie wcisnąłem wymagany przycisk. Zmiana proporcji walki obronnej sprawia, że starcią są mniej taktyczne, a bardziej zręcznościowe.

Twórcy wzięli najciekawsze elementy Nioh i stworzyli grę, która na pewno spodoba się fanom

Z innych nowości warto wspomnieć o systemie rang. Nasza postać i każdy przeciwnik posiada swoją wagę wyrażoną w liczbach. Im większa rozbieżność, tym łatwiej lub trudniej walczy się z nieprzyjaciółmi. Rangę podnosimy, pokonując kolejnych wrogów i odnajdując obiekty, do których możemy przytwierdzić nasz sztandar. Ten system jest o tyle ciekawy, że motywuje do przeszukiwania terenu i unikania za wszelką cenę śmierci, bo wówczas nasza wartość spada i musimy znowu piąć się w górę w hierarchii, by wyrównać szanse w walce z trudniejszymi rywalami.

To miejsce na wbicie flagi - dzięki niemu na stałe zwiększymy rangę o 1 punkt.

W walce mogą wesprzeć nas kompanii sterowani przez komputer, których spotkamy na swojej drodze w ramach opowieści. Co ważne, nie są to więc nic nieznaczące postacie dla głównego bohatera. Możemy przywoływać sojuszników, gdy ich potrzebujemy, i rozwijać ich, ale na ten moment niewiele więcej mogę napisać.

O Wo Long: Fallen Dynasty nie można powiedzieć, że jest całkowicie nowym projektem dla Team Ninja i Koei Tecmo. Opracowali solidny fundament w postaci pierwszej i drugiej części Nioh – i widać w ich najnowszym dziele, skąd brali inspirację. Nie ma jednak w tym nic złego - potrafili bowiem przenieść najciekawsze elementy, dodać wiele nowych mechanik i systemów, a także poprawić większe bolączki, by urozmaicić rozgrywkę.

Na tyle, aby ich najnowsza produkcja wyróżniła się na tle innych soulslike’ów, a także w porównaniu do ich poprzedniej produkcji. Aczkolwiek nie spodziewajcie się rewolucji. Jeśli podobał się wam cykl Nioh, to możecie wyczekiwać premiery Wo Long, która odbędzie się już 3 marca, na PC, PS4, PS5, Xboxie S/X i Xboxie Series S/X. Wo Long od dnia premiery będzie dostępny w ramach abonamentu Xbox Game Pass.

Zobacz także