Skip to main content

Worms 2 - Retrospektywa

Małe, piękne i jakże groźne - robaczki.

Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia. Od zarania dziejów na Ziemi toczy się nieustanny konflikt, pochłaniający życie tysięcy organizmów. Coraz wymyślniejsze sposoby zabijania napędzają krwawą machinę. Ale żeby tak bez mrugnięcia wykańczać bliźnich... bananem?

Wprowadzanie do gier niecodziennych, często absurdalnych pomysłów, to piękny okres ostatniej dekady ubiegłego wieku. To era, gdzie obok rosnących w siłę koncernów, było miejsce na pracujące pod ich skrzydłami małe studia z zapaleńcami o twórczych wizjach. W tamtych czasach każda nowatorska gra, zdobywająca szeroką popularność, stawała się po prostu częścią mainstreamu.

Andy Davidson - zapalony miłośnik gier wideo - dla zabawy stworzył połączenie słynnego gatunku zwanego „artylerią" z lemingami. W ten sposób w 1993 roku powstała gra o nazwie Lemartillery, gdzie małe stworzonka ostrzeliwały się na dużych mapach. W przeciwieństwie do wielu podobnych produkcji, twórca umożliwił jednak przemieszczanie się jednostek. Andy nawet nie spodziewał się, że ten prosty manewr uczyni zabawę tak wciągającą. Przekonał się o tym, gdy jego znajomi przez wiele godzin nie mogli oderwać się od ekranu.

Intro i kilka przerywników z Worms 2Zobacz na YouTube

Kiedy autor zauważył potencjał swojego pomysłu od razu postanowił go wykorzystać. Z przyczyn prawnych zastąpił lemingi robakami i w ten sposób wraz ze studiem Team 17 stworzył w 1995 roku słynne Wormsy. Pikselowata grafika i niezwykle proste zasady przekonały do siebie 12 milionów ludzi, którzy zakupili pierwszą część serii. Zapychacz czasu wymyślony przez jednego człowieka pobił tym samym popularność pierwszego Tomb Raidera i Fify 96.

Team 17 z Davidsonem na pokładzie kuł żelazo póki gorące i dwa lata później pojawiła się druga część „robaków". Zachwycająca, kreskówkowa oprawa graficzna, znaczne poszerzenie arsenału i dodanie nowych opcji sprawiło, że świat oszalał na nowo. Worms 2 powala już od niezwykle dynamicznego filmu wprowadzającego, który dostarczał prawie tyle wrażeń, co legendarne intro Red Alerta.

„Mówi się, że proste rozwiązania są najlepsze i w przypadku Worms 2 hasło to sprawdza się idealnie.”

Ostra rockowa muzyka, mini-guny, strzelby i dynamiczne najazdy kamery na logo producenta i wydawcy - po prostu czad. Aż człowieka świerzbi, żeby rozpocząć tę robaczaną wojnę. A tu na sam koniec niespodzianka: scena z robakiem mierzącym do nas ze wspomnianego już banana. Usta same układają się w uśmiech i jest tak przy każdym kolejnym przerywniku, gdzie zabawnie mruczące robale unicestwiają się na wiele wymyślnych sposobów.

Mówi się, że proste rozwiązania są najlepsze i w przypadku Worms 2 hasło to sprawdza się idealnie. Rozgrywka jest podzielona na tury z limitem czasowym. W ich trakcie musimy wybranym robakiem wykonać ruch - przemieścić się i zaatakować. Następnie ruch wykonuje przeciwnik i tak na zmianę. Wygrywa gracz, który unicestwi całą drużynę rywala.

Zasady są zatem banalne, ale liczba dostępnych możliwości imponuje. Robaki mogą bowiem nie tylko pełzać, ale także skakać, korzystać z lin, spadochronów, a nawet teleportu. Opcje te bledną jednak przy udostępnionym arsenale, którego pozazdrościłaby amerykańska armia. Od bazook, przez granaty, moździerze i strzelby, kończąc na wymyślnych eksplodujących owcach czy wybuchających gołębiach.

Dużo sera, trochę bananów i uczta gotowa

Każdą z broni obsługuje się nieco inaczej. Przy strzelaniu z bazooki należy wziąć pod uwagę odpowiedni kąt strzału i siłę oraz kierunek wiatru. Bronie palne nie wymagają uwzględnienia tylu parametrów, ale można nimi strzelać tylko w linii prostej. Z kolei przy bombardowaniu wystarczy tylko wskazać cel, a reszta odbywa się automatycznie. Żeby nie było za łatwo, lepsze bronie są z początku niedostępne, a zdobywamy jest przez zbieranie zrzucanych co pewien czas skrzynek.

W Worms 2 przygotowano kampanię składającą się z kilkudziesięciu coraz trudniejszych misji. Prawdziwym rarytasem jest jednak możliwość grania z innymi osobami na gorącym krześle przy jednym komputerze. Tyle śmiechu i zabawy nie zapewni nawet domowy turniej Mortal Kombat czy najnowszej Fify. Wynika to pewnie z faktu, że w Wromsy można zacząć grać praktycznie z marszu, bez żadnego przygotowania, a rozrywka i tak jest świetna - szczególnie gdy w drużynie przeciwnika widzimy imiona znajomych, których możemy potraktować fruwającą owieczką.

Druga część „robaków" to kultowa produkcja, która pomimo niemal dwóch dekad od premiery nie straciła nic ze swojego uroku. Kreskówkowa grafika w ogóle się nie postarzała, a bitwy rozgrywane w dwóch wymiarach są o wiele ciekawsze niż późniejsze trójwymiarowe odsłony. Proste zasady sprawiają z kolei, że tytuł wciąga na długie godziny już od pierwszej chwili. Ale o tym najlepiej przekonać się na własnej skórze.

Zobacz także